Wiech: mrożenie cen energii to leczenie objawowe. Problem jest gdzie indziej

Wiech: mrożenie cen energii to leczenie objawowe. Problem jest gdzie indziej

Licznik prądu
Licznik prądu Źródło:Shutterstock / Sunshine Studio
W ostatnich ośmiu latach można było zrobić dla rozwoju „polskiego atomu” zdecydowanie więcej. PiS bardziej zapewniał, że jest zdecydowany budować elektrownie jądrowe niż faktycznie to robił – bo gdyby było inaczej, moglibyśmy już wbijać pierwszą łopatę pod budowę – uważa Jakub Wiech, redaktor naczelny portalu Energetyka24.com oraz autor książki „Energetyka po prostu”, która w październiku ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.

Martyna Kośka: Wiadomo, że zapewnienia składane w kampanii wyborczej często warte są tylko tyle, co papier, na którym je wydrukowano. Mimo wszystko wskazują kierunek, w którym chcą podążać politycy. Czy sprawy energetyczne były odpowiednio, w Pana ocenie, wyeksponowane czy też politycy potraktowali je po macoszemu?

Jakub Wiech: Niestety po macoszemu. Politycy unikali odnoszenia się do sektora energetycznego, bo wiedzieli, że jest to gorący ziemniak, który będzie ich w kolejnych latach mocno parzył. Wynika to z faktu, że Polska jest bardzo opóźniona energetycznie w stosunku do pozostałych krajów europejskich, jeśli chodzi np. o dostosowanie sektora energetycznego do polityki energetycznej UE. To zaczyna już teraz bardzo mocno w nas uderzać, wpływa na koszty energii i konkurencyjność gospodarki. Będzie to coraz większym problemem, który wymaga pilnego rozwiązania – ale rozwiązanie pociągnie za sobą duże koszty, także społeczne, które mogą nadszarpnąć sytuację osób najbiedniejszych, rozszerzyć ubóstwo energetyczne.

Energetyka jest obecnie wielkim polem minowym dla każdego rządu, kto by go nie stworzył. Zaniedbania z ostatnich 30 lat w tym momencie spadają nam na głowę i ten sektor będzie wymagał pilnie i konsekwentnie realizowanej polityki.

Jest jeszcze druga kwestia. Trochę przeszliśmy do porządku dziennego nad kryzysem energetycznym, ale on się w Europie nie skończył, a także przeszliśmy do porządku dziennego nad tym, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Zapomnieliśmy, że wciąż jesteśmy na wojnie energetycznej z Rosją, która nie wycofała się z Ukrainy: zabija ludzi, ale też wysyła niepokojące sygnały dotyczące możliwości uszkodzenia infrastruktury energetycznej w Europie. Wystarczy wspomnieć o rozszczelnieniu gazociągu Balticconnector – wciąż nie wiadomo, czy Rosja była w to zaangażowana.

Politycy w Polsce unikali szerszego spojrzenia na energetykę i to, co się w niej będzie działo w kilku najbliższych latach – a będzie się działo dużo. I to nie tylko w zakresie unijnej polityki klimatycznej, która wyznaczy nowy paradygmat gospodarczy w Europie, ale także w ramach relacji z Rosją, Chinami, USA. Te wszystkie płaszczyzny ogniskują się w sektorze energetycznym.

Choć w programach wyborczych mogło zabraknąć konkretów dotyczących energetyki, to wiemy, w jakim kierunku chcą iść partie, które prawdopodobnie utworzą rząd. Na pewno kontynuowane będzie odchodzenie od węgla i budowa elektrowni atomowych.

To prawda, wiemy, jakie będą generalne kierunki polityki energetycznej. Kto by nie rządził, Polska musi odchodzić od węgla i to nie tylko dlatego, że oczekuje tego od nas Unia Europejska, ale również w związku z tym, że polski węgiel kamienny jest nieopłacalny w produkcji, a elektrownie węglowe są technicznie w stanie przedzawałowym. Potwierdzeniem tego był choćby sposób, w jaki górnicy zareagowali na słowa prezesa Polskiej Grupy Energetycznej, który pod koniec sierpnia tego roku zapowiedział szybsze niż wcześniej deklarowano zakończenie produkcji energii z węgla. Górnicy błyskawicznie wystosowali list protestacyjny do prezesa Rady Ministrów, w którym przekonywali, że jeśli PGE nie będzie kupowało węgla ze Śląska, to nie będzie na niego chętnych. Pobrzmiewa tu smutny wniosek, że produkujemy towar, który nie jest atrakcyjny na rynku międzynarodowym. Jest po prostu niesprzedawalny.

Myślę, że od węgla odejdziemy szybciej niż to wynika z tzw. umowy społecznej, która jest wypchaną pieniędzmi poduszką dla górniczych związkowców. Wierzą oni, że mogą sobie na niej wygodnie przeleżeć ponad dwadzieścia lat. Nie zdziwię się, jeśli ta poduszka zostanie im szybciej odebrana i to nie przez polityków, a przez rynek. Komisja Europejska może w pewnym momencie powiedzieć „basta” i zabroni dalszego wspierania zakładów państwową kroplówką. Zabraknie pieniędzy, to one upadną.

Rozwój odnawialnych źródeł energii także wydaje się koniecznością.

Tym bardziej że technologie rozwijają się i stają się coraz tańsze. Rośnie grono przedsiębiorców, którzy chcą we własnym zakresie inwestować w OZE. Po stronie państwa leży obowiązek dostosowania sieci do energii z odnawialnych źródeł.

Będziemy doświadczać paradoksu: nasza gospodarka będzie wykorzystywała jednocześnie mniej i więcej energii (Paradoks Jevonsa). Z jednej strony nasze urządzania będą coraz bardziej energooszczędne, z drugiej – będziemy mieć ich coraz więcej, tak więc per saldo zużycie wzrośnie. Czeka nas elektryfikacja bardzo wielu obszarów życia.

Co jeszcze może się zmienić?

Pojawią się dynamiczne taryfy za prąd, które będą się zmieniały z kwadransa na kwadrans, będziemy mieć możliwość dostosowania zużycia do pory dnia: urządzenia same będą się programowały, by używać prądu wtedy, kiedy będzie on tani. Na koniec zostawiłem energię jądrową, która budzi pewne kontrowersje. Sondaże pokazują, że Polacy są za budową elektrowni atomowych, chcą kontynuacji projektu. Politycy partii, które stworzą rząd, również są co do tego zgodni, a jedynie Partia Zielonych sugerowała, by atom znalazł się w protokole rozbieżności do umowy koalicyjnej. Wygląda na to, że Zieloni nie odrobili lekcji z kryzysu energetycznego.

Ale przecież wypchniecie atomu do protokołu rozbieżności nie będzie stanowiło zagrożenia dla budowy elektrowni.

Nie, ale mogłoby spowolnić prace. Nie chciałbym, aby Polska traciła czas. Mam nadzieję, że trochę ponad 240 parlamentarzystów, którzy deklarują poparcie dla nowej ekipy, wykaże się zdecydowaniem i trzech posłów Zielonych nie będzie dyktować warunków. Tym bardziej że Zieloni w Europie zmieniają swoje podejście do energetyki jądrowej. W Finlandii na przykład są już zwolennikami energetyki jądrowej, tak że jest nadzieja. Nawet w Polsce niektórzy politycy tego ugrupowania mówią o atomie przychylnie.

W ostatnich kwartałach rząd Mateusza Morawieckiego – przede wszystkim ustami szefa MAP Jacka Sasina – wiele mówił o inwestycjach w elektrownie jądrowe. Czy można z tego wywnioskować, że dobrze przygotował fundamenty pod rozwój energetyki jądrowej dla kolejnego rządu?

W ostatnich ośmiu latach można było zrobić zdecydowanie więcej. PiS bardziej zapewniał, że jest zdecydowany budować elektrownie atomowe niż faktycznie to robił – bo gdyby było inaczej, moglibyśmy już wbijać pierwszą łopatę pod budowę. Tymczasem zabezpieczony jest tylko jeden projekt z trzech, które mają być realizowane. Mamy decyzję środowiskowa, decyzję o ustaleniu lokalizacji i umowę na projekt elektrowni w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo na Pomorzu. Te trzy dokumenty plus wcześniejsza uchwała Rady ministrów w sprawie potwierdzenia wyboru partnera amerykańskiego to wszystko, co w ciągu dwóch kadencji zrobił PiS na poziomie decyzji. Dopiero w ostatnim czasie nastąpiło przyspieszenie, a impulsem był kryzys energetyczny. W konsekwencji elektrownie zostaną oddane z opóźnieniem, ale najważniejsze, że w ogóle powstaną, bo to warunek rozwoju naszej gospodarki.

Zastanawiam się, czy tylko Zieloni mogą spowalniać nasz program budowy elektrowni jądrowych. A Niemcy, którzy sami wygasili wszystkie swoje elektrownie, a do tego sceptycznie oceniają nasze zainteresowanie tą technologią? „Jesteśmy przeciwnibudowie elektrowni jądrowej, bo tej technologii nie da się kontrolować” – powiedział wiosną 2023 roku minister środowiska Meklemburgii-Pomorza Przedniego Till Backhaus. Nie jest przedstawicielem rządu federalnego, ale też nie jest w swoich ocenach odosobniony.

Jeśli ktoś mówi, że technologii jądrowej nie da się kontrolować, to znaczy, że wiedzę o niej czerpie z filmów katastroficznych. Podejrzewam, że jest to szczególnie powszechne źródło informacji w Niemczech, gdzie nawet w szkołach wyświetla się antyatomowe produkcje. Trzy ostatnie niemieckie elektrownie zostały wygaszone 15 kwietnia 2023 roku. Od tego momentu Niemcy nie używają już atomu, ale z nieoficjalnych doniesień wiadomo, że co najmniej 8 gigawatów w tych jednostkach można by ponownie włączyć do systemu; oczywiście konieczne byłoby uzupełnienie paliwa. W ostatnich 20 latach z systemu wyłączono 22 gigawaty, a 1/3 z tego można by przywrócić. I to może się wydarzyć. Dwie największe partie opozycyjne – CDU/CSU i AfD – są jawnie proatomowe. Szef CDU Friedrich Merz powiedział, że jeśli dojdzie do władzy, to jedna z trzech pierwszych decyzji, jakie podejmie, będzie dotyczyła wskrzeszenia elektrowni, które jeszcze da się przywrócić do systemu. A kluczowe jest tu pytanie o wolę polityczną. Nawet w rządzie federalnym jest jedna partia (FDP z Kristianem Lindnerem na czele), która mówi, że atom jest potrzebny. Partia ta sprzeciwiała się wygaszeniu ostatnich elektrowni. Sądzę, że obecny kryzys gospodarczy, który uderza w niemiecki przemysł, może wymusić uruchomienie tych jednostek. Energię z atomu można postrzegać jako substytut energii gazowej. Jeśli te 8 gigawatów z atomu zastąpiłoby 8 gigawatów z gazu, to dla Niemiec byłaby to oszczędność rzędu nawet 8 mld m3 gazu rocznie. To mniej więcej tyle, ile w ciągu roku jesteśmy w stanie sprowadzić przez gazociąg Baltic Pipe. Jest o co walczyć.

Mam wrażenie, że Niemcy w ogóle rewidują swoje stanowcze stanowisko dotyczące ograniczania emisyjności. Jesienią kanclerz Olaf Scholz ogłosił, że jego kraj zrezygnuje z ostrych wymagań dotyczących efektywności energetycznej przy budowie nowych mieszkań.

Nie mam wrażenia, żeby Niemcy – ani tak naprawdę żadne inne państwo UE – jakoś wyraźnie kwestionowało Zielony Ład, albo jego część, czyli Fit for 55, który jest polityką przygotowującą nas do neutralności klimatycznej w 2050 roku.

W Niemczech nastąpiło poluzowanie w obszarze emisyjności budynków czy ciepłownictwie, ale pamiętajmy, że wewnętrzne regulacje niemieckie były pod tym względem bardziej restrykcyjne niż zasady obowiązujące w całej Unii Europejskiej, więc Niemcy mieli z czego rezygnować. Niemcy zresztą chcą być neutralni klimatycznie w roku 2045, więc 5 lat wcześniej niż reszta Unii.

Nie widzę w Europie żadnych gwałtownych działań zmierzających do odwrócenia tego pakietu. Jeśli spojrzymy na glosowania na radzie UE, które miały miejsce już po wybuchu kryzysu energetycznego, to widzimy, że w zasadzie przeciwko nowym regulacjom głosowało tylko jedno państwo – Polska. Czasem wspierały nas Węgry, ale ok. 20 państw głosowało „za”, a kilka wstrzymywało się od głosu. Tak więc nie ma odchodzenia od kursu, który został wytyczony.

Wbrew temu, co się nieraz w Polsce mówi, nie jest prawdą, że UE jest pozbawiona wyczucia sytuacji gospodarczej, bo sama sobie zaszyła parę bezpieczników do rygorów Fit for 55. Weźmy np. kontrowersyjne przepisy mówiące o tym, że po 1 stycznia 2035 roku nie będzie można rejestrować nowych samochodów spalinowych. Przewidziano w nich, że jeżeli w procesie rewizji, która nastąpi w 2026 roku, Komisja Europejska dojdzie do przekonania, że w aktualnej sytuacji rynkowej nie ma alternatywy dla aut spalinowych, to może opóźnić wejście zakazu w życie.

Pozostawmy perspektywę dziesięcioletnią, zastanówmy się, co nas czeka za mniej niż dwa miesiące. Wciąż nie wiadomo, kto stworzy nowy rząd, a czasu na podjęcie decyzji o ewentualnym dalszym mrożeniu cen prądu jest coraz mniej. Czy spodziewa się Pan przedłużenia tarczy dla gospodarstw domowych?

Czeka nas wzrost cen energii, który do pewnego stopnia może być kamuflowany przez mechanizmy pomocowe. Z bardziej liberalnej strony prawdopodobnego rządu Donalda Tuska płyną głosy, że nie powinniśmy dopuszczać do sytuacji, w której spółki giełdowe zajmują się pomocą społeczną – to krytyka obecnie stosowanego mechanizmu mrożenia cen energii i zapowiedź możliwego przemodelowania systemu na bardziej quasi-rynkowy, który byłby mniej kosztowny dla gospodarki.

Poza mrożeniem nie ma jednak wielu opcji. Wysokie ceny energii można łagodzić poprzez zdejmowanie obciążeń podatkowych (standardowa stawka VAT na gaz ciepło i prąd wynosi 23 proc,; w okresie od 1 stycznia 2022 roku do 31 grudnia 2023 roku obowiązywała stawka obniżona – red.). albo wspieranie odbiorców wrażliwych – i to właściwie wszystko. Jestem przekonany, że nowy rząd będzie chciał załagodzić sytuację, bo Polacy nie są przygotowani na wzrost ceny do 2 zł za kilowatogodzinę. Pozostaje pytanie, jak to zrobić.

Jak by na to nie patrzeć, tarcze to proteza. Nie mogą być przedłużane w nieskończoność, bo to ogromne obciążenie dla budżetu, który przecież pochodzi, w ogromnej mierze, z naszych pieniędzy – więc i tak płacimy wyższe ceny, ale pośrednio.

Tarcze osłonowe to leczenie objawowe. Problemami są intensywność emisji polskiej energetyki, rosnąca cena węgla i ta część rachunku za energię, która wynika m.in. z podatku VAT. To trzy czynniki, które najbardziej przekładają się na wysokość rachunków za prąd.

Pole manewru przy tym podstawowym problemie, czyli intensywności emisji energetyki, jest ograniczone, bo wymaga przebudowy systemu energetycznego, tak by był dostosowany do warunków panujących na unijnym rynku, gdzie za tonę emisji gazów cieplarnianych płaci się ok. 80 euro. To dużo. W 2018 ceny uprawnienia do emisji za 1 tonę co2 oscylowały w okolicach 17 euro, a jeszcze wcześniej to było 5 euro. W tym względnie krótkim czasie dokonał się gigantyczny przeskok cenowy i na to polska gospodarka, która jest jedną z najbardziej emisyjnych w UE, nie była przygotowana.

Koszt tego niedostosowania ujawnił się w naszych rachunkach za energię.

Co jest zaskakujące, bo jeśli posłuchać prezesów spółek energetycznych, to zapewniają oni, że kierowane przez nich firmy należą do najnowocześniejszych w Europie. Tyle słowa, bo gdybyśmy faktycznie je zestawili z zagraniczną konkurencją, wypadłyby słabo.

Ostatnia fala innowacyjnych inwestycji, która ogarnęła kompleksowo całą polską energetykę miała miejsce w latach 70. Polegała ona na budowie elektrowni węglowych z inicjatywy Edwarda Gierka. To właśnie ten pierwszy sekretarz ukształtował oblicze polskiej energetyki, bo decyzje podjęte za jego czasów najbardziej rzutują na ten sektor. No, może jeszcze Gomułkę można zaliczyć do „ojców polskiej energetyki”. Od czasu Gierka nie przeprowadziliśmy transformacji energetycznej. Pewne zmiany zaczęły zachodzić dopiero w 2019 roku, kiedy jako państwo uznaliśmy, że Zielony Ład i polityka klimatyczna to nie są wymysły „zielonych komunistów”, ale coś realnego, z czym trzeba się zmierzyć i nie da się zatrzymać transformacji oskarżeniami o to, że jest lewacka. Tak naprawdę dopiero od czterech lat Polska wdraża rozwiązania, które zmienią profil naszej energetyki. Ale to potrwa: nawet głupi wiatrak buduje się przez 2 lata – a co dopiero elektrownię jądrową.

Jakub Wiech Energetyka

Jakub Wiech – specjalista od energetyki, redaktor naczelny portalu Energetyka24.pl, autor najbardziej zasięgowych mediów społecznościowych w temacie: IG @wiechography (100 tys. obserwujących), Twitter/X @jakubwiech (100 tys. obserwujących) oraz podcastu „Elektryfikacja”.

Czytaj też:
Nie tak szybko z tym węglem. Ministerstwo Sasina upomina prezesa PGE
Czytaj też:
Zamrożenie cen energii. Tusk musi znaleźć 5 mld zł