Chorzy lekarze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego lekarze przepisują nam tak dużo drogich leków

Polscy lekarze i aptekarze coraz częściej ulegają presji firm farmaceutycznych, którym zależy na tym, aby polecali głównie drogie leki markowe. Rujnują więc nasze portfele na dwa sposoby. Po pierwsze, z własnej kieszeni pokrywamy aż 65 proc. wartości wszystkich sprzedawanych w naszym kraju farmaceutyków (najwięcej w Europie), a po drugie, Ministerstwo Zdrowia coraz więcej pieniędzy - z naszych podatków - musi przeznaczać na dopłaty do leków, których zakupy są refundowane (w roku 2000 miało to być 3,6 mld zł, wydano 4,3 mld zł; w 2001 r. zapowiadano przeznaczenie na ten cel 4,7 mld zł, ale już teraz słychać opinie, że będzie to ponad 5,5 mld zł!). Koncernom, które z rozbudowanym i agresywnym marketingiem łatwo weszły na nasz rynek, nie próbują się nawet przeciwstawić ani samorząd lekarski, ani towarzystwa lekarskie, ani kasy chorych. Za tę wolnoamerykankę płacimy wszyscy. I to płacimy z każdym rokiem więcej!

Walka o ponad dwa miliardy dolarów
O polski rynek leków, którego wartość szacowana jest na 2,1 mld dolarów rocznie, walczy ponad 5 tys. przedstawicieli firm, nazywających się czasami doradcami medycznymi, ale tak naprawdę będących po prostu sprzedawcami farmaceutyków. Handlowcy ci prowadzą marketing bezpośredni - tworzą listy placówek medycznych i lekarzy, których należy przekonać do przepisywania danego leku. - Przedstawiciel pewnej firmy miał do mnie pretensję, że przepisuję tylko leki konkurencyjnego producenta - opowiada jeden z lekarzy. - Skąd wiedział? Informację taką uzyskał, jak wielu jego kolegów po fachu, z apteki. To głównie stąd pochodzą wiadomości o tym, jakie specyfiki przepisują lekarze.
Przedstawiciele medyczni mają ściśle określone plany sprzedaży i są z nich rozliczani. Kiedy w jednym szpitalu zużycie antybiotyków spadło po interwencji instytucji kontrolnej aż o 90 proc., regionalny przedstawiciel firmy farmaceutycznej stracił pracę. Nie ma litości dla nieskutecznych.

Jak kupić lekarza
Niektórzy handlowcy są bardzo bezpośredni: obiecują prowizje w zamian za wypisanie recepty. Jedna z firm rozdawała lekarzom już wypełnione blankiety. Przedstawiciele innej zalecają, aby każdą receptę z jej lekiem lekarze pisali przez kalkę, żeby łatwiej się było z nimi rozliczyć.
Obecnie handlowcom już prawie nie wypada zjawiać się w gabinecie lekarza jedynie z informacją o leku, bez prezentu. - Kiedyś wystarczały kalendarze i długopisy, dzisiaj słyszymy żądania dofinansowania gabinetu czy zakupu wideo - mówi przedstawiciel jednego z producentów. Lekarze chętnie też przyjmują próbki drogiego leku albo biorą udział w zlecanych przez firmę badaniach IV fazy, czyli ankiecie dotyczącej oceny skuteczności leku. Za odpowiedź na kilka pytań lekarz otrzymuje kilkadziesiąt złotych. Jeśli wypełni kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt ankiet, suma staje się znacząca. - Wszyscy wiedzą, że takie badanie nie ma tak naprawdę znaczenia, natomiast wiąże lekarza z określoną firmą - przyznaje jeden z przedstawicieli.
Szczególnie niebezpieczną praktyką są dary farmaceutyków dla placówek służby zdrowia. Przyjmuje je wielu ordynatorów, bo dzięki temu obniżają koszty leczenia. Ale pacjent po wyjściu ze szpitala najczęściej nie zmienia już leku. Firma tym samym zyskuje kolejnego wiernego konsumenta.
Producenci leków prowadzą też rozbudowaną "turystykę konferencyjną". Fundują lekarzom wyjazdy na spotkania naukowe, ale także turystyczne, nawet z rodzinami. Jak podała prasa, również minister zdrowia Grzegorz Opala po odbiór nominacji przyjechał wprost z lodowca, na którym przebywał za pieniądze firmy farmaceutycznej. Jeżdżą jednak przedstawiciele wszystkich specjalności medycznych, proporcjonalnie do przydatności: kardiolodzy, ginekolodzy, diabetolodzy, laryngolodzy, radiolodzy, onkolodzy, pediatrzy, chirurdzy, psychiatrzy, neurolodzy itd. Wyjeżdżają za darmo indywidualnie lub grupowo w najatrakcyjniejsze miejsca świata. I spotykają tam zagranicznych kolegów po fachu korzystających z podobnej oferty. Bogate firmy prowadzą w ten sposób marketing na całym świecie i starają się pozyskać liderów opinii w swojej dziedzinie.

Kreowanie popytu na drogie leki
Producenci starają się również sami kształtować rynek i kreować popyt na leki. Za ogólnopolskimi akcjami dotyczącymi profilaktyki choroby Parkinsona, Alzheimera, grzybic, menopauzy, osteoporozy, raka jelita grubego, piersi czy jajnika stoją najczęściej tak naprawdę firmy farmaceutyczne. Wynajmują agencje public relations, często ukrywające się pod szyldami fundacji lub stowarzyszeń chorych, i organizują ogólnokrajowe kampanie. Z punktu widzenia pacjenta akcje te są oczywiście pożyteczne, ale warto wiedzieć, że ich głównym celem jest promowanie terapii i kreowanie popytu na lek. Są to przeważnie dobre farmaceutyki, ale bardzo drogie. Wiele z nich ma tańsze odpowiedniki. Takie akcje zwykle gorąco popierają też lekarze, którzy zyskują dzięki nim pacjentów (pierwsza wizyta bezpłatna, następne już nie). Specjaliści podkreślają ponadto - co znamienne - że Polacy są z reguły bardziej zadowoleni, gdy przepisany lek jest drogi. Tańszy traktują podejrzliwie. Okazuje się więc, że lubimy finansować złudzenia.
Rezultatem agresywnego marketingu w aptekach jest to, że farmaceuci na ogół nie przestrzegają wymogu powiadamiania pacjenta o możliwości zakupu tańszego leku o podobnych właściwościach. Taka informacja powinna być umieszczona w widocznym miejscu w każdej aptece. Na przykład w Warszawie nie ma jej w aptekach przy ul. Filtrowej, Pod Wieżą przy ul. Grójeckiej, a w aptece przy ul. Grójeckiej 76 jest, ale tablica ogłoszeń wisi na ścianie, do której klienci stoją tyłem. Nasi reporterzy sprawdzili też wyrywkowo apteki na osiedlu Lipska w Krakowie Płaszowie, na osiedlu Kazimierzowskim 30 w Nowej Hucie, Aptekę Hetmańską we Wrocławiu i Aptekę Kaszubską w Gdańsku mieszczącą się w centrum medycznym przy ul. Dębinki, aptekę nr 2 AM i Aptekę Staromiejską. Nigdzie nie znaleźli wymaganej informacji. Nic zresztą dziwnego - nie jest ona na rękę ani firmom farmaceutycznym, ani aptekarzom.

Dobrodzieje
- Gdyby nie sponsoring firm farmaceutycznych, nasi lekarze nie mieliby szans na kontakty z medycyną światową - twierdzi nie bez cienia racji znany lekarz, który woli zachować anonimowość. - Przedstawiciel producenta przynosi lekarzowi nie tylko prezenty, ale przede wszystkim rzetelną informację o leku. Dzięki tej wiedzy lekarz może skuteczniej leczyć pacjenta.
Prawdą jest również, że prawie wszystkie kongresy i sympozja oraz polskie pisma naukowe korzystają z dofinansowania firm farmaceutycznych. Koncerny są jednak zainteresowane ich wspieraniem do czasu. Gdy ostatnio sprzedaż leków spadła, wielu producentów od razu ograniczyło sponsorowanie nauki i zaoszczędzone pieniądze przeznaczyło na "marketing bezpośredni", którego celem byli przede wszystkim lekarze pierwszego kontaktu. W prasie pojawiło się mnóstwo ofert pracy dla przedstawicieli medycznych (tylko w jednym dodatku "Praca" do "Gazety Wyborczej", nr 22, znaleźliśmy ich szesnaście). W sytuacji zagrożenia tę formę sprzedaży uważa się za najskuteczniejszą. Jak skuteczną, dobrze widać po ścianach prawie wszystkich przychodni w Polsce, niemal wytapetowanych reklamami medykamentów. Nasi reporterzy stwierdzili, że oblepione plakatami drogich leków są m.in. przychodnie w Gdańsku (Przychodnia Specjalistyczna ZOZ nr 2 przy ul. Grunwaldzkiej 505, Przychodnia Endokrynologiczna przy ul. Katarzynki 1/3), we Wrocławiu (Przychodnia Rejonowa przy ul. Ziemowita 1/9, Poradnia Dziecięca i dwa piętra z gabinetami dla dorosłych) i w Krakowie (Przychodnia Płaszów przy ul. Stoczniowców, Poradnia Dziecka Chorego).
- Po wzroście zapotrzebowania na określone leki z łatwością można stwierdzić, która firma wysłała niedawno sprzedawców do okolicznych lekarzy - mówi właściciel jednej z aptek w Warszawie.

Walka o listy leków
Prawdziwa walka rozgrywa się jednak nie o zdobycie przychylności lekarzy i aptekarzy, ale o umieszczenie leku na liście preparatów, których zakup jest refundowany przez budżet państwa (ponad 2400 specyfików na 7000 zarejestrowanych!). Takie farmaceutyki lekarzom po prostu znacznie łatwiej jest promować, bo są tańsze. Sprzedaż preparatu z listy jest zawsze kilkakrotnie większa niż odpowiednika, który na listę nie trafił.
Tymczasem zasady procedury umieszczania leków na liście specyfików refundowanych nie są znane. Mimo że ustawa przewiduje konieczność co najmniej dwukrotnego aktualizowania listy w ciągu roku, ostatni raz uczyniono to prawie trzy lata temu. Leki do listy są jedynie dopisywane. Kiedyś o refundowaniu kupna preparatu decydowały dwie niezależne komisje, dzisiaj - nie wiadomo kto. Co więcej, przygotowywane rozwiązania prawne przewidują, że będzie o tym decydowało sześciu urzędników (po trzech z Ministerstwa Zdrowia i resortu finansów)! Nietrudno dostrzec nie tylko absurdalność takiego rozwiązania, ale także jego korupcjogenność. Zwłaszcza jeśli od tego, czy lek znajdzie się na liście, czy nie, zależy los firmy. I tak refundowanych jest wiele preparatów, których działanie jest co najmniej wątpliwe. W sumie, jak ocenia prof. Jacek Spławiński z Instytutu Leków, dopłacamy do ich sprzedaży co najmniej 20 mln dolarów.
Lista leków refundowanych powinna odzwierciedlać politykę zdrowotną państwa. Wiadomo, że w Polsce stosunkowo dużo młodych mężczyzn umiera z powodu chorób serca (500 zgonów na 100 tys.) i nowotworów (200 zgonów na 100 tys.). Natomiast w wyniku innych schorzeń narządów wydzielania wewnętrznego i cukrzycy umiera u nas 14 osób na 100 tys. Tymczasem na przykład refundowaną insulinę w bardzo drogich penach dostaje u nas znacznie większy odsetek chorych na cukrzycę niż w USA! - W Polsce 90 proc. cukrzyków stosuje peny, a w USA - igły i strzykawki - twierdzi prof. Spławiński. Ktoś więc zdecydował, że należy u nas preferować walkę z cukrzycą. Czy to świadoma polityka państwa, czy po prostu efekt skutecznego lobbingu?

Marketing kontrolowany
Nie we wszystkich krajach firmy farmaceutyczne stosują podobne metody promocji. Wprawdzie we Włoszech każdy praktykujący lekarz za darmo dostaje tzw. próbki leków (wykorzystuje je w praktyce ambulatoryjnej), ale we Francji doradcy starają się dotrzeć do specjalistów przede wszystkim z informacją. Nie mają statusu handlowców, a obie strony wiedzą, że reguły gry wyznacza Sécurité Sociale (odpowiednik kas chorych), która zmusza do przepisywania leków najtańszych. Jeśli lekarz wskaże drogi preparat, aptekarz ma obowiązek zaproponowania pacjentowi jego tańszego odpowiednika. W USA na przykład bezpośredni kontakt przedstawiciela firmy z lekarzem lub przyjmowanie darmowych próbek leków obwarowane są wieloma zakazami. Tymczasem w Polsce samorząd oraz towarzystwa lekarskie zachowują się tak, jakby ten problem ich nie dotyczył. Wprawdzie firmy farmaceutyczne opracowały w listopadzie 2000 r. kodeks etyki marketingowej, ale nie dostrzegły jeszcze nikogo, kto by go łamał.
W Wielkiej Brytanii producenci mogą przekazywać pieniądze towarzystwom medycznym i dopiero one decydują, kto ma jechać na kongres, a kto nie. Lekarz nie zda egzaminu, jeśli we wskazaniach terapeutycznych posłuży się handlową nazwą leku - musi się wykazać znajomością nazwy międzynarodowej. Zamiast aspiryny zaleca więc zażywanie kwasu acetylosalicylowego. Do pacjenta należy wybór leku drogiego lub taniego. Natomiast polski lekarz wprawdzie uczy się nazw międzynarodowych na studiach, ale posługuje się prawie wyłącznie nazwami handlowymi. A tych jest tyle, ile firm produkujących dany lek.
Sytuację uporządkowałoby kontrolowanie lekarzy - najlepiej przez prywatne kasy chorych. Jeśli któryś leczyłby drożej, traciłby rynek na swe usługi. W Niemczech niektóre kasy chorych nawet każą w takim wypadku lekarzom zwracać pieniądze. Gdy pacjent jest zainteresowany droższą kuracją, musi wykupić odpowiednie ubezpieczenie. My natomiast mamy jeden rodzaj ubezpieczenia zdrowotnego, a de facto państwowe kasy chorych tak naprawdę nie wiedzą, jakie leki przepisują lekarze, bo nie są zainteresowane obniżaniem kosztów leczenia. Nie funkcjonuje więc u nas żaden system ewidencji. Wchodzące w życie od 1 czerwca rozporządzenie w sprawie recept lekarskich niewiele zmieni. Taka sytuacja opłaca się bowiem firmom farmaceutycznym i nie-którym lekarzom. Nie opłaca się za to nam, pacjentom.
Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.