Bibuła

Dodano:   /  Zmieniono: 
Końcowa PRL była krajem bibułą wyściełanym. Niewiele brakowało, by w państwowych sklepach zawijano śledzie w bibułę. Brakowało tylko śledzi. To znaczy - nie tylko
W czasach PRL, które to czasy zawsze z rozrzewnieniem wspomina pani Izabela Sierakowska, wydawano mnóstwo bibuły. Młodym Małpoludom wyjaśniam, że bibułą nazywa się już od bardzo dawna wszystkie nielegalne wydawnictwa, konspiracyjne druki, prasę podziemną - wszystko to jest bibułą. - Od bardzo dawna, to znaczy od kiedy? - spyta jakiś dociekliwy. - Co od kiedy? Aaaa! Od kiedy nazywa się to bibułą? Dokładnie nie wiadomo, ale od bardzo dawna. Od starożytności, a może nawet i od neolitu. Chyba tak! Już trzydzieści tysięcy lat temu, gdy jakiś zbuntowany na starszyznę jaskiniowiec namalował na skale coś na własną rękę i na przekór, to ta skała to właśnie bibuła.

Otóż w czasach, za którymi tęskni pani Sierakowska (ale nie z powodu bibuły tęskni, tylko z innych), a szczególnie pod koniec tych czasów, idiotyzm władzy rozlał się tak szeroko, że nawet Noe by się zdziwił, że coś się tak może rozlać. A gdy coś się rozleje, to wiadomo - bibuła jest najlepszym ratunkiem. I wtedy też tak właśnie było - tyle bibuły, że końcowa PRL była krajem bibułą wyściełanym. Niewiele brakowało, by w państwowych sklepach zawijano śledzie w bibułę. Brakowało tylko śledzi. To znaczy - nie tylko. Spytałem wtedy Staszka Bareję (który zresztą w swoim domu miał zainstalowane urządzenie do produkcji bibuły): - Stasiu, po co się tego tyle drukuje? Ludzie się narażają, a przecież te podziemne gazetki czytają głównie i tak tylko ci, którzy wszystko to od dawna już wiedzą, zaś ci, którzy nie wiedzą, nie czytają, nie sądzisz? Staszek się skrzywił z uznaniem (zawsze się krzywił) i powiedział: - Masz rację, głównie ci. Ale skoro "głównie", to znaczy, że nie tylko ci, ale także inni. I o nich właśnie chodzi. Od czasu do czasu przeczyta taką gazetkę ktoś, kto tego nie wie i z niej się dowie. Dlatego trzeba tego drukować jak najwięcej, bo - być może - pojedynczy egzemplarz jakiejś gazetki otworzy komuś łeb. I tych otwartych łbów będzie przybywało i komuna padnie.
Staszek tego nie doczekał. Zmarł dwanaście lat temu, był odważnym i mądrym facetem. Choć mam zatem wrażenie, że to, co piszę, specjalnego znaczenia nie ma (bo czytają ci, którzy wiedzą, a ci, którzy nie wiedzą ... itd.), to jednak piszę, bo co mam robić. Może powoli, powoli i będziemy mieli władzę z prawdziwego zdarzenia, mądrą i odpowiedzialną, odważną i nieskorumpowaną.
Jak doniosła prasa, po raz pierwszy w historii państwa prowadzące wojnę równocześnie zbierały (na tak ogromną skalę) dowody zbrodni swego wroga. Slobodan Milo?sević i serbska elita władzy zostali oskarżeni przez Międzynarodowy Trybunał o zbrodnie przeciw ludzkości i o naruszenie praw i zwyczajów wojny. Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości - Milo?sević jest zhańbiony swymi zbrodniami.
Przesadziłem, pisząc, że nikt nie ma wątpliwości. Oto posłowie SLD, m.in. wspomniana już dziś pani Sierakowska i pan Piotr Ikonowicz, pojechali do Jugosławii i Macedonii. Pani Sierakowska powiedziała po powrocie: "Rozmawialiśmy w Belgradzie o Rambouillet i o planie Schrödera. Pytaliśmy, dlaczego nie chcą go akceptować. Odpowiadają, że nie mogą rozmawiać pod bombami". I dodaje: "Bombardowania niczego nie załatwiają". Pani Sierakowska nie wie widocznie, że układ z Rambouillet był gotowy do podpisania przed rozpoczęciem nalotów NATO. Właśnie dlatego rozpoczęto bombardowanie Serbii, że Milo?sević nie chciał układu przyjąć. Teraz, już jako potępieniec z nowymi zbrodniami na sumieniu, będzie musiał przyjąć - miejmy nadzieję. Pali zwłoki bestialsko pomordowanych, zaciera ślady, ale dwuletni Afrim Imeraj i dwadzieścia osób z jego rodziny zabitych przez żołnierzy FRJ i Serbii 22 marca w wiosce Crkolez/Padalishte, i tysiące innych pomordowanych we wszystkich tych wojnach, które rozpętał, będą go oskarżać, choćby ich spalił jeszcze sto razy. Oskarża go Słowenia z 1991 r. i Chorwacja, i straszna wojna w Bośni, i ostrzał bezbronnego Dubrownika, i sześć tysięcy jeńców zamordowanych w Srebrenicy, i milion wygnanych Albańczyków, zabijanych, gwałconych... A tymczasem pan Ikonowicz (który tam specjalnie pojechał) mówi nam: "Gdy rozmawialiśmy z albańskimi uchodźcami w Stenkovec, odpowiadali, że opuszczają domy ze względu na walki między Wyzwoleńczą Armią Kosowa a Serbami, a także ze względu na naloty. Nie spotkaliśmy się z osobami pokrzywdzonymi przez Serbów. Wszyscy opowiadali historie zasłyszane. Nie ma naocznych świadków domniemanych zbrodni. Gdy rozmawia się sam na sam z Albańczykiem, to jest szczery".
Trzeba było wysłać pana Ikonowicza, żeby porozmawiał sam na sam z Albańczykiem i wreszcie Albańczyk zdobył się na szczerość. Powtarzam za panem Ikonowiczem: "Nie spotkaliśmy się z osobami pokrzywdzonymi przez Serbów". Powtarzam dalej: "Wszyscy opowiadali historie zasłyszane". Powtarzam raz jeszcze: "Nie ma naocznych świadków domniemanych zbrodni". Zwracam uwagę, że pan Ikonowicz używa słowa "domniemanych". Ciekawe, czy pan Ikonowicz słyszał o placu Tiananmen? Ciekawe, co by powiedział o "Archipelagu Gułag"? Że ciekawa powieść przygodowa, być może. Na szczęście, mam nadzieję, że jej nie czytał. Ciekawe, co pan Ikonowicz ma w sercu. Bo co ma we łbie, od dawna wiadomo.
Poza tym wszystko po staremu. Minister Handke ma projekt nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Jest to projekt absolutnie bez sensu, ale ponieważ - zdaniem niżej podpisanego - wszystko, co robi pan minister Handke, jest kompletnie bez sensu, więc wszystko jest w normie. Polscy profesorowie w poczuciu odpowiedzialności za polską naukę stwierdzili, że ten projekt to "powrót do haniebnej ustawy z 1968 r., która umożliwiała promowanie ludzi bez habilitacji i kwalifikacji naukowych, ale zasłużonych". Profesorowie zwrócili się w tej sprawie do premiera. Nie przypuszczam, by to coś zmieniło, zwłaszcza że - jak wszyscy już zauważyli - premiera nie ma i tylko premier jeszcze o tym nie wie. Wrócę do tych spraw za tydzień, a dziś na zakończenie wiadomość, że pan Czesław Sobierajski, poseł AWS, przewodniczący sejmowej Komisji Restrukturyzacji Górnictwa, wziął 50 tys. zł odprawy górniczej, przekazał na cele społeczne i zaznaczył, że pobierając odprawę, zamknął sobie drogę do emerytury górniczej, z której mógłby korzyst
ać przez wiele lat, obciążając tym podatników. Zapomniał dodać, że za krótko pracuje w górnictwie i że ta emerytura mu nie przysługuje. Ale to są już drobiazgi.

Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: