Głowa Pershinga

Głowa Pershinga

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego zabito Andrzeja K., bossa polskiego świata przestępczego?
Andrzej K., ps. Pershing, w ubiegłym tygodniu zgodził się udzielić wywiadu dla "Wprost". Zgodził się opowiedzieć o swoich obecnych interesach, o ostrzeżeniach, jakie dostawał i o planowanym na niego zamachu. Sprawiał wrażenie, że nie przejmuje się groźbami. "Sram na to" - powiedział. Najpierw umówił się we włoskiej restauracji w hotelu Marriott. O uzgodnionej porze (o 19.00 w środę) jednak się nie pojawił. Zadzwonił z Gdańska, że nie może być w Warszawie, a poza tym musi sprawdzić, czy "nie ciągniemy za sobą ogona". - Przyjechał mój niemiecki wspólnik, przywiózł maszyny, musimy omówić interesy - dodał. Przełożył spotkanie na piątek, znowu w hotelu Marriott. Potem przełożył je jeszcze raz - obiecał być do dyspozycji tuż po powrocie z Zakopanego. Z zimowej stolicy Tatr już jednak nie wrócił.
Kiedy w niedzielę o 15.45 niedaleko hotelu Kasprowy w Zakopanem Pershing chował narty do mercedesa, z ciemnozielonego audi stojącego w pobliżu od kilku godzin wysiadło dwóch mężczyzn w kominiarkach. Gdy znaleźli się w odległości czterech metrów od celu, zaczęli strzelać z broni automatycznej. Zdaniem świadków, strzelali spokojnie, jak zawodowcy. Po pierwszych strzałach, kiedy Andrzej K. jeszcze żył, ochroniarze nie starali się go zasłonić, lecz padli na ziemię. Pershing dostał m.in. dwa strzały w głowę. Gdy już leżał na ziemi, zabójcy dla pewności strzelili mu jeszcze w pierś.
- Pershinga zgubiła pewność siebie i wiara w pozycję i potęgę w świecie przestępczym - mówi policjant z Wydziału do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Komendy Głównej Policji. - Czuł się nietykalnym, wielkim i jedynym bossem. Wszedł za szeroko, chciał spijać miód z całej Polski. Rwał zewsząd, skąd się dało i wszystko - dodaje. Po wyjściu z więzienia w ubiegłym roku Andrzej K. szybko odzyskał dawną pozycję. Oprócz Warszawy podporządkował sobie Trójmiasto (po śmierci Nikosia), zaczął "wchodzić" do Bydgoszczy. To jemu przypisuje się wydanie wyroku na Księcia, szefa bydgoskiego gangu. Praktycznie zmonopolizował zyski z haraczy od właścicieli "jednorękich bandytów" - udało mu się opanować ponad połowę wszystkich salonów gier w kraju. Wkrótce zamierzał podporządkować sobie wszystkie. Jak się dowiedzieliśmy, od każdego automatu płacono mu 50 USD miesięcznie. - Jeżeli pomnożyć to przez setki tysięcy takich automatów stojących w salonach gier w całej Polsce, przynosiło mu to astronomiczne zyski, kilkadziesiąt milionów dolarów miesięcznie - mówi policjant rozpracowujący interesy Andrzeja K.
Od pewnego czasu Pershing otrzymywał ostrzeżenia. Ostrzeżeniem była na przykład bomba, która eksplodowała 9 listopada tego roku na warszawskiej Pradze pod autem Andrzeja F. (ps. Florek), prawej ręki Pershinga, mającego odpowiadać za finanse w pruszkowskim gangu. Bomba wybuchła dwie minuty po zamknięciu przez Andrzeja F. samochodu. Siła wybuchu była tak duża, że dodge caravan uniósł się w górę. Policjantom nie udało się znaleźć nawet małego fragmentu ładunku wybuchowego. - To ostrzeżenie miało być ostatnie. Chodziło o to, by Pershing przystopował - tłumaczy policjant.
Pershing był wówczas w USA. Towarzyszył Andrzejowi Gołocie, który przygotowywał się do walki z Michaelem Grantem na obozie kondycyjnym w Big Bear. Gołota i Andrzej K. znają się od 16 lat - z czasów, kiedy polski bokser był obiecującym juniorem w warszawskiej Legii, a Pershing trenował zapasy. Andrzej K. był najwierniejszym kibicem Gołoty. Kiedy przebywał na wolności, jeździł na wszystkie jego walki. W ubiegłym roku wrocławską walkę w z Timem Witherspoonem oglądał z trybun. Po walce wręczył Gołocie 31 róż - tyle, ile lat miał bokser (15 - tyle, ile lat się znali, było ciemniejszych). Podczas ostatniej walki z Grantem Pershing nosił już tabliczkę "Team Golota" i siedział bardzo blisko ringu, w boksie sędziowskim.
Pracownicy ambasady USA w Warszawie twierdzą, że Andrzej K. otrzymał amerykańską wizę dlatego, iż skłamał, wypełniając wniosek wizowy - nie przyznał się, że był karany. Osoba sprawdzająca ten wniosek nie skojarzyła nazwiska K. ze znanym przestępcą. Jak mówi sędzia Barbara Piwnik, Pershing nie miał zakazu opuszczania Polski, gdyż zawsze terminowo stawiał się na rozprawy. Kilka tygodni temu, gdy media poinformowały o wyjeździe Pershinga do USA, chciano anulować amerykańską wizę, jednak - jak twierdzą pracownicy ambasady - było już za późno: Andrzej K. był w tym czasie w Nevadzie. Okazuje się jednak, że Pershing przebywał ostatnio w USA dwa razy. Najpierw wyjechał do Las Vegas, wrócił jednak do Polski, by po kilku tygodniach polecieć za ocean ponownie. Tym razem do Atlantic City, na wspomnianą walkę Andrzeja Gołoty z Michaelem Grantem. W Las Vegas Andrzej K. starał się nie rzucać w oczy: jeździł przeciętnym modelem forda, nie widać było wokół niego ochroniarzy. W Atlantic City w jego otoczeniu pojawili się już ochroniarze. Była z nim też jedna z córek, przykuwająca uwagą nietuzinkową urodą. Andrzej K. zawsze wyróżniał się strojem - nosił drogie ubrania i szyte na miarę, charakterystyczne koszule z haftowanymi i plisowanymi dodatkami. W Las Vegas mieszkał w znanym hotelu Bellagio, słynącym z tego, że w niektórych pokojach na ścianach wiszą oryginalne płótna francuskich impresjonistów.
Andrzej K. twierdził, że do USA wyjeżdża wyłącznie w celach rekreacyjnych. Nie krył, że chce także poprawić swój wygląd, głównie ze względu na związek ze znacznie młodszą od niego kobietą. Dlatego w Los Angeles korzystał z usług tamtejszych dentystów i okulistów. Mówił, że nie bardzo lubi Amerykę, a interesy najlepiej prowadzić w Polsce. Do powrotu do kraju namawiał także Andrzeja Gołotę. Kiedy polski bokser dowiedział się o śmierci przyjaciela (od znajomego słuchającego polskiego radia za pośrednictwem Internetu), stwierdził: "Dogonił go jego zawód. Ale wiedział, czym ryzykuje".
Policjanci uważają, że pobyty Pershinga w USA nie miały tylko towarzyskiego charakteru. Jak się dowiedzieliśmy, Pershing chciał czerpać zyski z "ustawiania" walk bokserskich i zakładów bukmacherskich w USA. Ostatni wyjazd za ocean miał być też spowodowany obawami o życie. Właśnie podczas tego pobytu miało dojść do pierwszego zamachu na jego życie. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że Pershinga o planowanym na niego zamachu ostrzegła jedna z amerykańskich służb. Otoczenie Andrzeja K. uważa, że zabójstwo miał zlecić z więzienia Wańka, niegdyś bliski współpracownik Pershinga, który z czasem się usamodzielnił. Całą operację miał zorganizować brat Wańki znany pod pseudonimem Malizna.
Kiedy 27 listopada Pershing wrócił z USA, na lotnisku przywitała go silna, ośmioosobowa ochrona. Dwa jeepy ochraniały srebrnego, sportowego mercedesa, którym jechał. Kawalkadę zatrzymały policyjne radiowozy tuż po wyjeździe z lotniska. Po krótkiej kontroli dokumentów samochody odjechały. - To były rutynowe działania Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną - komentował to zdarzenie Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji. Pershing był zresztą obserwowany przez policję od kilku miesięcy. Z naszych informacji wynika, że wkrótce zamierzano go nawet aresztować. Policjanci kontrolowali niemal każdy jego krok. Pershing tymczasem powoli przenosił wszystkie interesy na Wybrzeże. - Zainwestował w knajpy i wytwórnię płyt w Gdańsku, rozkręcał jeszcze jakiś nowy interes - mówi jeden z policjantów. Jarosław S., ps. Masa, wieloletni dobry znajomy Pershinga, powiedział "Super Expressowi", że Andrzej K. inwestował w dyskoteki, był udziałowcem firm, które rozprowadzały filmy w systemie DVD, miał udziały w fabrykach kożuchów.
Pershing uchodził za szefa tzw. grupy pruszkowskiej, zajmującej się handlem narkotykami na międzynarodową skalę, przemytem (m.in. papierosów i kradzionych samochodów), dystrybucją alkoholu z nielegalnych źródeł, kontrolą hazardu, porwaniami dla okupu i haraczami. W ostatnich latach zasłynął też ze skutecznego odzyskiwania długów (mawiał, że to jego trzecia - po koniach i ruletce - pasja). W interesach trzymał się żelaznej zasady: dług nie mógł być niższy niż 5 tys. USD, a jego stałe honorarium wynosiło 50 proc. odzyskanej kwoty.
Pershingowi nigdy nie postawiono zarzutu kierowania związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym. Przed pięcioma laty oskarżono go o sprzedaż skradzionego w Paryżu auta, posługiwanie się fałszywymi dokumentami i wymuszenie spłaty długu na współwłaścicielu myjni samochodowej z Żoliborza. Sąd wymierzył Pershingowi 25 tys. zł grzywny i skazał go na cztery lata pozbawienia wolności. Mury więzienia w Białołęce Andrzej K. opuścił 9 sierpnia ubiegłego roku. Przy bramie czekał na niego srebrzysty mercedes klasy S na białoruskich numerach, otoczony kilkoma innymi, ekskluzywnymi samochodami.
Policjanci wykluczają, by Andrzej K. zginął w ramach wewnętrznych walk Pruszkowa. Zastanawiają się, czy dojdzie do wojny o schedę po największym polskim gangsterze. Wszystko zależy ponoć od tego, czy ludzie Pershinga będą się trzymać razem, czy zaczną walczyć o opuszczone terytorium. Może nie do końca opuszczone: policja ma informacje, że Pershing był wprawdzie wysoko usytuowaną figurą, ale tylko "przykrywką" dla interesów kogoś znacznie potężniejszego.

Więcej możesz przeczytać w 50/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.