"Masowe rozstrzelania uznano za żołnierski obowiązek" - ironizuje piątkowy "Kommiersant". "Po takim werdykcie w Czeczenii można zabijać, kogo się chce, i nic się nikomu za to nie stanie" - przytacza gazeta słowa adwokata rodzin ofiar Ludmiły Tichomirowej.
Gazeta skrupulatnie relacjonuje reakcję wypełnionej po brzegi weteranami specnazu sali sądowej. Gdy Eduard Ulman i trzej inni podsądni zostali uniewinnieni, wśród publiczności zapanowała euforia. Głównego oskarżonego wyniesiono na rękach.
"Licencja na zabijanie" - pisze dziennik "Gazieta" nazywając werdykt przysięgłych "bezprecedensowym zarówno pod względem znaczenia, jak i treści".
Przysięgli przyznali w swoim orzeczeniu, że zarzucana Ulmanowi i pozostałej trójce zbrodnia istotnie miała miejsce. Uznali jednak, że kapitan otrzymał rozkaz, nie mógł odmówić jego wykonania, a zatem "nie przekroczył swoich uprawnień".
11 stycznia 2002 roku w czasie operacji specjalnej Ulman i dwóch jego podwładnych ostrzelało na drodze samochód, który nie zatrzymał się na ich wezwanie. Jedna osoba zginęła, a dwie zostały ranne.
Rosjanie nie wiedzieli, co zrobić z pasażerami, ostatecznie dowodzący akcją major Pierielewski - powołując się na rozkaz ze sztabu - kazał ich zabić. Po dokonaniu mordu samochód wysadzono w powietrze i podpalono.
Tego samego dnia, w którym sąd wydał wyrok uniewinniający wobec Ulmana i jego towarzyszy, inny rostowski trybunał skazał na karę dożywotniego więzienia Czeczena Doku Dżantemirowa, który uczestniczył w sierpniu 2002 roku w zestrzeleniu przez partyzantów rosyjskiego śmigłowca Mi-26. Zginęło wówczas 127 osób.
oj, pap