Antoni Macierewicz nie zostawił suchej nitki na swoich poprzednikach w resorcie obrony. A co gorsza nie zostawił złudzeń co do naszego bezpieczeństwa. Polska nie tylko nie obroni się przed Rosją, ale też nie jest w stanie stworzyć twardej linii oporu do czasu nadejścia znaczącej pomocy. To, że nie mamy przysłowiowych armat, to jedno, a to, że nie wiemy nawet, jakich armat potrzebujemy, to już poważniejszy problem. Minister nie zostawił suchej nitki na systemie bezpieczeństwa, planach na godzinę „W”, czyli start wojny. W magazynach zamiast zapasów hula wiatr. Jednostki, które powinny stacjonować na wschodzie, nadal pilnują granicy na Odrze, jakby zimna wojna do dziś się nie skończyła. Jedyną mobilizację, jaką obserwowaliśmy, to mobilizacja opozycji w Sejmie po wystąpieniu ministra Macierewicza.
Urażeni politycy i dawni ministrowie obrony dotychczas nie odnieśli się do twardych liczb. Krytykowali ton i wymowę słów nowego ministra, mówiąc o szkalowaniu polskiej armii, obrażaniu żołnierzy i podważaniu zaufania do naszego wojska. Dawni dowodzący starali się rozdzielić żołnierzy od uzbrojenia, przypominając – jak np. gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony i były dowódca Wojsk Lądowych, w rozmowie z „Wprost” – że „na misjach polscy żołnierze zdali sprawdzian bojowy okupiony krwią. Dostali najwyższe oceny w NATO”. Kilku ekspertów, którzy woleli, żeby nie pojawiło się tu ich nazwisko, miało obawy, czy Macierewicz nie posunął się aby za daleko. Nie w krytyce stanu armii, ale w ujawnianiu wstydliwych tajnych informacji o bezbronności Polski. Zdaniem innych ferment był konieczny. Dość przypomnieć konieczne inwestycje, po tym kiedy w Afganistanie i Iraku zaczęli ginąć polscy żołnierze. Kiedy ówczesny dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak podał się do dymisji w proteście wobec biurokratycznych przeszkód w zakupach uzbrojenia, żołnierze dostali opancerzone pojazdy, dodatkowe rosomaki, śmigłowce, granatniki, kamizelki czy noktowizory. Podobnie rzecz miała się w krajach skandynawskich czy Niemczech, gdzie politycy decydowali się na nadzwyczajne programy naprawcze po publicznej krytyce i alarmistycznych głosach ekspertów. – Lata zaniedbań odcisnęły swoje piętno. W piersi powinni się uderzyć politycy od prawa do lewa – przyznaje gen. Waldemar Skrzypczak. Pytanie, czy po ostrej krytyce nastąpi teraz faza refleksji i odbudowy potencjału armii.
Sprawne wojsko, czyli jakie?
Budowanie armii musi się zaczynać od strategii. Taki dokument określa, w jakim otoczeniu międzynarodowym znajduje się dany kraj, co mu zagraża, na jakie wsparcie i sojusze może liczyć w razie ataku. Dopiero analiza tych oraz wielu, wielu innych czynników powinna uruchomić lawinę decyzji dotyczących wojska: jego liczebności, uzbrojenia, dyslokacji. Prace nad ostatnią strategią bezpieczeństwa ruszyły w MON dopiero po wybuchu konfliktu na Ukrainie. Ukraina zadała kłam błogiemu przekonaniu polityków ostatnich kilkunastu lat, że pokój został podarowany Europie na zawsze, a filary naszego bezpieczeństwa, czyli NATO i strategiczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, w chwili próby okażą się wystarczające. Nasi politycy chętnie przywoływali dotychczas artykuł piąty Traktatu Północnoatlantyckiego mówiący o kolektywnej obronie, ale wygodnie zapominali o trzecim artykule, z którego wynika, że każde z państw ma obowiązek utrzymania silnego wojska, które obroni własne terytorium do momentu nadejścia pomocy.
Jak długo to może potrwać? Niektórzy twierdzą, że w przypadku takiego państwa jak Polska armia musi wytrzymać od tygodnia do nawet trzech miesięcy. Polska na to nie jest gotowa. Mało tego. Zielone ludziki, wewnętrzna dywersja, destabilizacja czy sztucznie sprowokowana fala migracji – wszystko to są zdarzenia, na które NATO nie jest przygotowane i Polska musiałaby sobie sama radzić, zanim okaże się, że rząd stracił panowanie nad sytuacją i infrastrukturą i na pomoc robi się za późno. – Dlatego powinniśmy posiadać silne, dobrze wyszkolone i wyposażone wojsko zdolne do samodzielnego lub wspólnego z wydzielonymi siłami Sojuszu powstrzymania działania potencjalnego przeciwnika, zapewniając osłonę strategiczną do rozwinięcia sił głównych NATO – uważa gen. Jerzy Michałowski, były zastępca dowódcy operacyjnego, a w latach 2014-2016 zastępca dowódcy generalnego. Jego zdaniem polska armia musi mieć sprawny system rozpoznania pozwalający na ocenę zagrożeń i podjęcie działań aktywujących system obronny państwa oraz uruchomienie stosownych działań na forum międzynarodowym. Polskie wojsko potrzebuje nowych systemów szkolenia rezerw, mobilizacji i operacyjnego rozwinięcia sił zbrojnych. – Ważne jest również zgromadzenie odpowiednich zapasów środków materiałowych, w tym środków walki – dodaje gen. Michałowski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.