Niezależnie od tego, co bardziej zaszkodziło Finlandii – euro czy własne błędy w polityce gospodarczej – Helsinki zaciskają pasa i próbują wyjść z kłopotów o własnych siłach.
Jeśli spojrzymy na tegoroczny Prosperity Index, Finowie powinni być w zasadzie zadowoleni. Zajęcie dziewiątego miejsca w przygotowywanym co roku przez londyński think tank Legatum Institute rankingu najzamożniejszych i najlepszych do życia państw to całkiem niezłe osiągnięcie. Zwłaszcza że PKB na głowę mieszkańca wciąż pozostaje na imponującym poziomie 37 tys. euro. W Helsinkach nie czuć jednak nastroju zadowolenia. Finowie od czasu wielkiego kryzysu nie mogą wyprowadzić swojej gospodarki na prostą. Od 2007 r. przemysł Finlandii skurczył się o jedną czwartą. Kryzys zdaje się być nawet głębszy i trwalszy niż ten, który dotknął Finlandię po upadku ZSRR i utracie największego rynku zbytu. Światowe media zaczęły używać wobec Finlandii określenia „chory człowiek Europy”. Jest w tym wiele przesady, bowiem zdecydowana większość przywódców europejskich fińskie kłopoty u siebie uznałaby za powód do radości, ale i tak w Helsinkach wszelkie wzmianki o słabnącej renomie kraju uznano za dzwonek alarmowy. Finowie nie lubią niczego powierzać przypadkowi i tak jak zaplanowali swój sukces, tak dzisiaj w sposób metodyczny zamierzają uprzedzić nadejście naprawdę poważnych kłopotów. Sposób, w jaki Finlandia zbudowała swoją zamożność, powinien być szczególnie uważnie obserwowany w Polsce. Po pierwsze, kraj aż do pierwszej wojny światowej – podobnie jak większość Polski – był rosyjską gubernią o słabych podstawach gospodarczych. Z drugiej wojny wyszedł zrujnowany i ograbiony przez Sowietów, którzy odebrali Finom przemysłowe miasto Wyborg. To, że dzisiaj Finlandia znajduje się na poziomie najwyżej rozwiniętych państw Europy, Finowie zawdzięczają ciężkiej pracy i chłopskiemu uporowi, który pod nazwą „sisu” podniesiony został do rangi głównej cnoty narodowej. Za fundament rozwoju Finowie już w okresie międzywojennym uznali modernizację, której podstawy stworzył międzywojenny minister finansów, a potem prezydent Risto Ryti, i rozwój edukacji. Edukacja stała się dla Finów wręcz fetyszem. Na studia pedagogiczne w Helsinkach nadal trudniej dostać się niż na Uniwersytet Harvarda. Dlaczego? Bo prestiż i pozycja społeczna nauczyciela (nie mówiąc o wykładowcy szkoły wyższej) nie mają sobie równych w Europie. Stabilna, wysoko opłacana praca, w której państwo zapewnia opiekę, ciągłe uzupełnianie wiedzy, a przy tym daje możliwość realizacji indywidualnych ambicji, to marzenia najbardziej utalentowanych młodych ludzi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.