Ewelina Jamka, Magda Kozińska
W czwartek rozlegnie się pierwszy dzwonek, wakacje już się skończyły. Jak minęły, opowiada Ania Kwiatkowska, która ma 14 lat i chodzi do prywatnego gimnazjum w Krakowie. – Najpierw przez trzy tygodnie lipca byłam z tatą nad morzem. Resztę dni organizowała mama – mówi Ania. – Najpierw 2-tygodniowy kurs z angielskiego tu na miejscu w Krakowie, potem obóz językowy w Berlinie – opowiada, niby narzekając, ale szybko dodaje, że w sumie jest zadowolona, bo świetnie się w tym mieście bawiła, a język niemiecki już nie wydaje jej się taki trudny. – Mamie bardzo zależy, żebym dobrze znała języki, ale mnie też – przyznaje. Niektórzy rodzice starania o to, by ich dzieci w przyszłości odniosły sukces i miały szczęśliwe życie, zaczynają dużo wcześniej. Lekcje języków obcych w przedszkolu to już właściwie norma. Wszystko oczywiście po to, by dziecku w przyszłości było dobrze. Tylko czy można sukces dziecka traktować jak cel wytyczony przez stratega, ze szczegółowo rozpisaną drogą do jego osiągnięcia, jak na korporacyjnych slajdach w czasie prezentacji? Najpierw ogólne planowanie (żłobek, przedszkole i dwujęzyczna niania wybrane, gdy dziecko dopiero co się urodziło), a potem krok po kroku realizowanie zaplanowanych działań (śpiewanie kołysanek po angielsku, warsztaty z kreatywnego myślenia dla przedszkolaków).
Im większe możliwości finansowe, tym projekt bardziej rozbudowany. – Ambicje rodziców czasem przekraczają granice rozsądku – mówi psycholog Edyta Żółtowska-Górska i dodaje, że niektórzy z nich mają skłonność do zamieniania się w tzw. matkę tygrysicę. – To pojęcie, które upowszechniło się wraz z wydaniem książki „Bojowa pieśń tygrysicy” Amy Chua, i oznacza, najprościej mówiąc, rodzica, który zrobi wszystko, aby jego dziecko zostało wszechstronnym geniuszem – mówi. Autorka książki, profesor prawa na Uniwersytecie Yale, opisuje, w jaki sposób wychowywała swoje dwie córki. Z żelazną konsekwencją pilnowała, żeby dziewczynki były najlepsze we wszystkim, co robią. Gdy jedna z nich pomyliła się przy grze na pianinie, powtarzała utwór dotąd, aż zagrała go idealnie, nie mogła wstać ani po to, by pójść do toalety, ani po to, by coś zjeść. To oczywiście przykład skrajny, ale rodzice transportujący w ciągłym pośpiechu swoje dzieci z angielskiego na trening karate, z karate na kółko chemiczne, z kółka na warsztaty teatralne to częsty model funkcjonowania. Z badań CBOS wynika, że 52 proc. rodziców inwestuje w dodatkowe płatne zajęcia edukacyjne lub ogólnorozwojowe, takie jak MathRiders, Matplaneta (matematyka obok języków obcych jest najchętniej wspieraną przez rodziców umiejętnością), nauka szybkiego czytania, szybkiej nauki czy tradycyjne korepetycje. Monika Just, dr nauk społecznych w zakresie pedagogiki, ostrzega przed takimi zapędami. – Nie można dziecka przetrenować. Ono musi mieć czas na odpoczynek, na to, by chwilę posiedzieć i pomachać nogami, nie można przerzucać go z zajęcia na zajęcie, wożąc po całym mieście „dla jego dobra”. Dla jego dobra lepiej trochę odpuścić, dbać o rozwój umysłowy dziecka i o jego odpoczynek w takim samym stopniu – mówi. Czasem to samo dziecko nakręca tę spiralę. – Naprawdę nie mamy pieniędzy. Syn chodzi do najlepszego państwowego gimnazjum w Warszawie, ma średnią 5,4, ale poprosił mnie o korepetycje – mówi Agata Krajewska. – Średnia jego klasy to 4,8, a mimo to wszystkie dzieci chodzą na dodatkowe lekcje z języków, matematyki. Choć są dopiero w gimnazjum, realizują na nich program maturalny. Mój syn czuje się gorszy, bo nas na to nie stać – dodaje.
Agata Krajewska przez wakacje zbierała pieniądze, by od września raz w miesiącu jej syn mógł chodzić na prywatne lekcje dla genialnych matematyków. – Przecież nie mogę nie zainwestować w dziecko – kwituje.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.