Urodzili się w latach 80., nie doświadczyli PRL-u, stanu wojennego, pustych półek w sklepach. Nie odczuli na własnej skórze hiperinflacji i zamętu po przełomie, a jako artyści – zapaści kinematografii pierwszej dekady wolności. Ale z punktu widzenia konsumentów gumy Turbo i pierwszej coca-coli byli świadkami transformacji i wiedzą, że porządek społeczny nie jest dany raz na zawsze. Obserwują kryzys, korporacyjną rzeczywistość umów śmieciowych, strach czasów terroryzmu. Umieją dostrzec bagaż posttransformacyjnych podziałów i uważnie rejestrują współczesność. Pogrążającą się w depresji, niestabilną, pełną przemocy. Tegoroczna edycja festiwalu w Gdyni należała do nich. O Złote Lwy walczyło siedem debiutów i dwa drugie filmy. Młodzi autorzy przyjechali tu już z nagrodami i sukcesami na zagranicznych festiwalach. „Zjednoczone stany miłości” w Berlinie, „Ostatnia rodzina” w Locarno, „Fale” w Karlowych Warach, „Wszystkie nieprzespane noce” na Sundance.
Krótkie filmy Kuby Czekaja i Grzegorza Zaricznego zjeździły pół globu, podobnie dokumenty Wojciecha Kasperskiego („Na granicy”), Michała Marczaka i Bartosza M. Kowalskiego. A „Plac zabaw” tego ostatniego na kilka dni przed polskim pokazem szturmem zdobył San Sebastian. Bo dla reżyserów tej generacji granice mają nikłe znaczenie. Ich punktem odniesienia jest kino europejskie i światowe. Kuba Czekaj swój pierwszy film „Baby Bump” zrobił dzięki weneckiemu Biennale College, Michał Marczak kończył studia w Stanach, Bartosz M. Kowalski w Paryżu. Ci artyści nie szukają po omacku. I choć podkreślają, że nie czują się częścią grupy, może łączy ich ta „światowość”? Każdy z nich ma wyraźną wizję kina i głęboką świadomość własnego stylu. I choć rejestrują inne aspekty rzeczywistości, ich precyzyjnie wyreżyserowane filmy pozostają w arcyciekawym dialogu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.