Samiśmy sobie nawarzyli i sami musimy teraz wypić to marcowe piwo (inaczej märzen). Pochodzi z XVI w. Produkuje się je, jak sama nazwa wskazuje, w marcu z resztek zeszłorocznego słodu jęczmiennego. Idą na to ostatnie zapasy, dlatego jest to piwo – bigos, piwo oszczędnego piwowara. I jak wszystko, co zrobione z resztek, smakuje wspaniale.
Ten oszczędnościowy napój leżakuje sobie od marca aż do września. To długo. Zna więc tylko pory przejściowe: wiosnę i jesień, obce mu lato czy zima. We wrześniu więc piwko było już gotowe, a w październiku przychodził w Monachium słynny Oktoberfest, podczas którego pękały kolejne beczki. Marcowe było tak utożsamiane z tą piwną bawarską imprezą, że nazywano je „oktoberfestbier”. Specjalista powiedziałby o nim, że jest to mocne piwo typu lager, warzone metodą dolnej fermentacji. Nie znam się aż tak na piwach, ale przyznaję: smakuje wyśmienicie! Jeśli to ta dolna fermentacja, to owszem, jestem jej fanem! Ma delikatny, słodowy smak, bursztynową barwę miodu i bardzo gęstą, białą pianę. Idzie do głowy natychmiast, ale jeśli nie podtrzymuje się tego stanu, pijąc dalej, szybko też się ulatnia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.