Bycie księdzem nie jest w modzie. Takie już czasy, a na czasy nie ma się co obrażać. Nie ma się też czemu dziwić – dzisiaj dla młodych trudno o równie dziwaczną i niezrozumiałą drogę życiową. Do niedawna w koloratkowym pakiecie był jeszcze społeczny autorytet, ale już go nie ma – o co zadbali sami księża i ich przełożeni. Jak więc ogarnąć to, że na ekrany naszych kin wchodzi kolejny film, w którym główny bohater nosi sutannę? „Boże Ciało” Jana Komasy, polski kandydat do Oscara, pokazuje, że społeczna figura księdza jest w dziwny sposób ciągle żywa i interesująca, jest też dość przydatna, jeśli chce się coś powiedzieć o Polsce i Polakach. Film przedstawia historię chłopaka, który po wyjściu z poprawczaka zakotwicza się w niewielkiej wiosce, gdzie zaczyna udawać katolickiego kapłana.
Robi to trochę z powołania, trochę z przypadku, trochę, by uciec od własnego życia. Fabuła poprowadzona jest zręcznie, dzięki czemu losy księdza przebierańca nie wydają się naciągane, a film ogląda się po prostu dobrze. Siłą opowieści Komasy jest brak pretensjonalnego komentowania rodzimej rzeczywistości. Nie ma tu pseudointeligenckiego rechotu z Polski B, co w realiach naszego kina ostatnich lat jest raczej przyjemną odmianą. „Boże Ciało” nie zakopuje się też w chorobliwym opowiadaniu o sprawie polskiej, czym przypomina choćby „Idę” Pawlikowskiego. To przede wszystkim historia człowieka, który na chwilę znajduje swoje miejsce w świecie, nie ma jednak żadnych szans, by zostać w tym miejscu na dłużej. Jest skazany na swój los, a wszystko, co zostawił za sobą, nieuchronnie ciągnie go z powrotem. Im większe chwilowe szczęście, tym wyższa cena, jaką trzeba później zapłacić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.