Wiedzą o tym filmowcy. W filmie „Fakty i akty” na dwa tygodnie przed wyborami prezydent Stanów Zjednoczonych zostaje przyłapany w Białym Domu na nieobyczajnym zachowaniu wobec młodej dziewczyny. Na pomoc zostają wezwani najlepsi specjaliści od wizerunku i marketingu politycznego. W celu odwrócenia uwagi od skandalu wymyślają fikcyjną wojnę w Albanii. Uwaga mediów zostaje przekierowana na nieistniejący konflikt. Publika jednoczy się wokół prezydenta, który łatwo wygrywa wybory. Naciągane? Pewnie trochę tak. Ale historia już wielokrotnie pokazała, że kryzys może dać władzy ogromny mandat społecznego zaufania i poparcia.
Socjologowie nazywają ten fenomen mechanizmem „rally 'round the flag”, czyli jednoczenia się przy fladze. W 1941 r., gdy Stany Zjednoczone zaatakowała Japonia, poparcie dla Franklina Roosevelta przekroczyło 80 proc. Po atakach terrorystycznych na World Trade Center George W. Bush mógł się cieszyć poparciem dziewięciu na dziesięciu Amerykanów. Takich notowań nie powstydziłby się niejeden dyktator. Wiele osób do dzisiaj uważa, że wojna w Iraku była sposobem na uzyskanie przez niego reelekcji. Rząd amerykański kłamał wówczas, że Bagdad posiada ogromne zapasy broni masowego rażenia, która stanowi śmiertelne zagrożenie dla świata. Dzięki spreparowanym dowodom przekonano senat do wyrażenia zgody na zbrojną interwencję. Oczywiście po wejściu amerykańskich wojsk okazało się, że żadnej broni biologicznej w Iraku nie było, ale wcześniej Bush ogłosił zwycięstwo w wojnie z Saddamem Husajnem i został w 2004 r. wybrany na drugą kadencję.
Rządy bez ubezpieczenia
Kryzysy wynoszą do władzy, ale też potrafią obalać rządy. Boleśnie przekonał się o tym prezydent Jimmy Carter. W 1979 r. wybuchła rewolucja w Iranie, która obaliła rządy szaha Mohammada Rezy Pahlawiego. Doszło wówczas do zajęcia ambasady amerykańskiej przez irańskich studentów, którzy wzięli za zakładników pracowników placówki dyplomatycznej. Po kilku miesiącach bezowocnych negocjacji Jimmy Carter zdecydował się wysłać po uwięzionych Amerykanów komandosów. Operacja zakończyła się katastrofą. Z powodu burzy piaskowej helikoptery z jednostkami służb specjalnych zgubiły się na pustyni. Podczas wycofywania się doszło do zderzenia jednego helikoptera z samolotem, na skutek czego zginęło ośmiu amerykańskich żołnierzy. Pół roku później Carter przegrał wybory z Ronaldem Reaganem.
W Polsce też możemy znaleźć przykład kryzysu, który doprowadził do głębokiej erozji poparcia dla władzy. W 1997 r. Sojusz Lewicy Demokratycznej na czele z premierem Włodzimierzem Cimoszewiczem szedł po wygraną w wyborach parlamentarnych. Rządom SLD-PSL udało się wydobyć Polskę z kryzysu gospodarczego. Wzrost gospodarczy i spadające bezrobocie sprawiały, że druga kadencja rządów była na wyciągnięcie ręki. Plany pokrzyżowała matka natura. Kilka miesięcy przed wyborami Polskę nawiedziła powódź tysiąclecia. Zginęło kilkadziesiąt osób, a straty liczono w miliardach złotych. Media ciągle pokazywały obrazki zalanych wodą miast i wsi, gwiazdy zbierały pieniądze dla poszkodowanych. Cała Polska zjednoczyła się w obliczu tragedii. Dziennikarze zapytali wówczas Włodzimierza Cimoszewicza, co mają robić rolnicy, którym woda zalała pola. Premier odpowiedział zdaniem, które przeszło do historii polskiej polityki: „To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda ciągle jest mało powszechna”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.