Łatwiej się onanizować, niż tworzyć związki, w których uprawia się seks
Polska dołączyła do absolutnej światowej awangardy. Polityka umarła – teraz mamy postpolitykę. Ideologie wyciągnęły kopyta – mamy erę postideologiczną. A nasz rząd jest całkowicie postmodernistyczny, a nawet postpostmodernistyczny. Czyli znaleźliśmy się w postświecie, w post-Polsce. Utwierdziło mnie w tym grillowe wystąpienie premiera Tuska – idealnie postpolityczne, postnowoczesne i postmerytoryczne. I upewniła mnie w tym najnowsza książka Benjamina Barbera „Skonsumowani". Barber stawia tezę, że tak jak kiedyś kapitalizm napędzała protestancka etyka, tak teraz zastąpił ją etos infantylizmu. Teraz wszystko musi być łatwe, proste i szybkie. I taka jest też filozofia rządzenia – nie tylko w Polsce. Malcolm Gladwell, pisarz i publicysta, horyzont tej nowej filozofii nazywa bezmyślnym myśleniem (prawda, że urocze?).
Współcześnie nagradza się to, co łatwe, i piętnuje to, co trudne. I obiecuje się korzyści idącym na łatwiznę, a udrękę tym, którzy chcą wszystko komplikować (czytaj: brać poważnie i realistycznie). W świecie polityki bez polityki mamy więc także słowa (w sensie – obietnice i przyrzeczenia) bez konsekwencji, moralność bez poświęcenia, cnotę bez wysiłku, małżeństwo bez zobowiązań. Obiecuje się nam chudnięcie bez ćwiczeń fizycznych, dyplomy z Internetu bez rzetelnych studiów, sukcesy w sporcie bez wielkiego wysiłku (na przykład dzięki sterydom czy innym środkom dopingującym). W takim świecie łatwiej jest się ożenić (rozwieść zresztą też), niż uzyskać prawo jazdy. Łatwiej jest romansować, niż zaangażować się uczuciowo. Łatwiej się onanizować, niż tworzyć związki,
w których uprawia się seks. Łatwiej jest się przypatrywać, niż działać. Łatwiej oglądać telewizję, niż czytać książki. Łatwiej się bawić, niż pracować.
W postświecie i post-Polsce kłamstwo staje się łatwiejszą formą prawdy, a nieuczciwość łatwiejszą formą cnoty. I z tej perspektywy łatwo dostrzec, że marazm rządzących jest łatwiejszą formą działania, a ich niezdolność do podejmowania decyzji – łatwiejszą formą skuteczności. Ale zamiast psioczyć z tego powodu na rządzących, doceńmy ich awangardowość. Oni tak muszą, a nie po prostu nie potrafią. Nie chcą nas męczyć ani dręczyć, skoro oczekujemy, że wszystko ma być łatwe i proste. I pozbawione tego, co zwapnione mózgi tradycjonalistów uznają za istotę rzeczy. Bo ileż jest powabu i przewrotności w kawie bez kofeiny, mleku bez tłuszczu, słodyczach bez cukru, seksie bez seksu (czyli seksie wirtualnym), a wreszcie w polityce bez polityki, czyli rządach, które nie rządzą. Jest rzeczą przeuroczą, kiedy tzw. specjaliści od wizerunku czy politycznego marketingu opowiadają nam, że rządzenie zasadniczo polega dziś na przedstawieniu pięknej narracji o rządzeniu, a nie na rzeczywistym rządzeniu (jak w grillowym orędziu premiera Tuska i komentarzach po nim). Wspomniany już Gladwell napisał książkę „Blink", czyli błysk, co ma oznaczać, że wiedzę, świadomość czy kompetencję osiąga się w błysku swoistego objawienia. I grillowe orędzie Tuska było takim właśnie objawieniem – pięknej narracji. I słusznie, bo w postświecie i post-Polsce liczy się przede wszystkim opowieść (by nie rzec – bajka). Dziś nikt nie zawracałby sobie głowy wysyłaniem człowieka na Księżyc, lecz nakręciłoby się piękny film o tym, jak mogłoby wyglądać lądowanie człowieka. Nie oczekujmy więc od polityków, by coś robili. Oni mają nam ładnie bajać o tym, co mogliby zrobić. I starają się – na tych tysięcznych konferencjach prasowych, briefingach i w telewizjach.
Jest tylko jeden drobny problem. Z łatwym, prostym i szybkim może być tak jak z dzieckiem, na które powoływał się Zygmunt Freud. Największą, bo łatwą przyjemność sprawiała mu zabawa własną kupą.
Współcześnie nagradza się to, co łatwe, i piętnuje to, co trudne. I obiecuje się korzyści idącym na łatwiznę, a udrękę tym, którzy chcą wszystko komplikować (czytaj: brać poważnie i realistycznie). W świecie polityki bez polityki mamy więc także słowa (w sensie – obietnice i przyrzeczenia) bez konsekwencji, moralność bez poświęcenia, cnotę bez wysiłku, małżeństwo bez zobowiązań. Obiecuje się nam chudnięcie bez ćwiczeń fizycznych, dyplomy z Internetu bez rzetelnych studiów, sukcesy w sporcie bez wielkiego wysiłku (na przykład dzięki sterydom czy innym środkom dopingującym). W takim świecie łatwiej jest się ożenić (rozwieść zresztą też), niż uzyskać prawo jazdy. Łatwiej jest romansować, niż zaangażować się uczuciowo. Łatwiej się onanizować, niż tworzyć związki,
w których uprawia się seks. Łatwiej jest się przypatrywać, niż działać. Łatwiej oglądać telewizję, niż czytać książki. Łatwiej się bawić, niż pracować.
W postświecie i post-Polsce kłamstwo staje się łatwiejszą formą prawdy, a nieuczciwość łatwiejszą formą cnoty. I z tej perspektywy łatwo dostrzec, że marazm rządzących jest łatwiejszą formą działania, a ich niezdolność do podejmowania decyzji – łatwiejszą formą skuteczności. Ale zamiast psioczyć z tego powodu na rządzących, doceńmy ich awangardowość. Oni tak muszą, a nie po prostu nie potrafią. Nie chcą nas męczyć ani dręczyć, skoro oczekujemy, że wszystko ma być łatwe i proste. I pozbawione tego, co zwapnione mózgi tradycjonalistów uznają za istotę rzeczy. Bo ileż jest powabu i przewrotności w kawie bez kofeiny, mleku bez tłuszczu, słodyczach bez cukru, seksie bez seksu (czyli seksie wirtualnym), a wreszcie w polityce bez polityki, czyli rządach, które nie rządzą. Jest rzeczą przeuroczą, kiedy tzw. specjaliści od wizerunku czy politycznego marketingu opowiadają nam, że rządzenie zasadniczo polega dziś na przedstawieniu pięknej narracji o rządzeniu, a nie na rzeczywistym rządzeniu (jak w grillowym orędziu premiera Tuska i komentarzach po nim). Wspomniany już Gladwell napisał książkę „Blink", czyli błysk, co ma oznaczać, że wiedzę, świadomość czy kompetencję osiąga się w błysku swoistego objawienia. I grillowe orędzie Tuska było takim właśnie objawieniem – pięknej narracji. I słusznie, bo w postświecie i post-Polsce liczy się przede wszystkim opowieść (by nie rzec – bajka). Dziś nikt nie zawracałby sobie głowy wysyłaniem człowieka na Księżyc, lecz nakręciłoby się piękny film o tym, jak mogłoby wyglądać lądowanie człowieka. Nie oczekujmy więc od polityków, by coś robili. Oni mają nam ładnie bajać o tym, co mogliby zrobić. I starają się – na tych tysięcznych konferencjach prasowych, briefingach i w telewizjach.
Jest tylko jeden drobny problem. Z łatwym, prostym i szybkim może być tak jak z dzieckiem, na które powoływał się Zygmunt Freud. Największą, bo łatwą przyjemność sprawiała mu zabawa własną kupą.
Więcej możesz przeczytać w 20/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.