Dziś cała rubryka o PSL. Spoko, tak sobie tylko żartujemy.
Przepracowanie tego gabinetu jest powszechnie znane. Co innego jednak o tym wiedzieć, a co innego słyszeć to z ust człowieka najbardziej kompetentnego, czyli członka rządu odpowiadającego za przygotowanie materiałów na posiedzenia Rady Ministrów, ministra Zbigniewa Derdziuka. Niedawno zwierzył się znajomemu: „Słuchaj, ja muszę wychodzić z pracy o 17.15, bo wtedy tam już nikogo nie ma! Jakbym wychodził razem z urzędnikami o 16.00, to też nikt by się nie zdziwił, a gdybym znikał o drugiej po południu, to nikt by nie zadzwonił". Sorry, Zbyszek, nie dziw się, ale jak oni zaczynają robotę koło 12.00, to o 17.00 muszą być już kompletnie zmachani.
A zaczynają w południe, co wyniuchał któryś z tabloidów (nazwijmy go roboczo „Super Fakt", bo one się nam autentycznie w jedno zmywają), pokazując, jak to ministrowie zajeżdżali do pracy po długim weekendzie. Nasz ulubiony ostatnio Mirosław Drzewiecki wpadł bodaj kwadrans po południu. Ale na pewno przez weekend ostro się sportował.
Musiało być ostro, bo widzieliśmy pana ministra na posiedzeniu komisji sportu, gdzie atakował „nieudaczników z TVP" i robił dobrze Polsatowi. Wyglądał na wyjątkowo wysportowanego. Cztery razy sto musiał trenować do upadłego. I po ogóreczku!
Właśnie, kiszone. Panu ministrowi wcale nie przypadła do gustu nasza ogólnopolska akcja „Kup ogórka Drzewieckiemu". OK, panie Mirku, my tak z dobrego serca, możemy kampanię odwołać, ale niech pan powie, o co poszło: że nie przysyłają czy że przysyłają niesmaczne?
Zasadniczo nie są nam potrzebne jakieś tam autostrady. Do tych odważnych wniosków doszedł minister finansów pan Rostowski o nieustalonym imieniu (na pewno Jan, ale nie wiadomo, czy Vincent też), który na spotkaniu z ministrami przekonywał, że autostrada między Słubicami a Nowym Tomyślem nie jest konieczna. – Przecież tam już jest droga i samochody nią jeżdżą, sam widziałem – mówił Rostowski. Panie ministrze, a kobiety pan kiedyś widział? A mimo to nowe są potrzebne, no nie?
To nie był tylko tekst rzucony ot, tak sobie. Otóż doradcy Tuska zorientowali się, że nie tylko nie są w stanie zbudować tylu autostrad, ile naobiecywali, ale nawet tylu, ile chciało zbudować PiS. Zamiast autostrad będą więc „drogi ekspresowe", które nawet nie muszą być dwupasmówką. I słusznie. A w ogóle kto powiedział, że autostrady muszą być asfaltowe? Piaszczyste są bardziej ekologiczne.
Po raz kolejny odbywało się darcie łacha z Kazia „Zetafonu" Marcinkiewicza, który – jak udowodniono – ledwie duka po angielsku. Ma chłop pecha, uwzięli się na niego i już. Schetyna czy Tusk dukają jeszcze gorzej i się ich nie czepiają. Ale Kaziu ma mnóstwo zalet. Świetnie się podszkolił w konsumpcji sushi.
Premierowskie orędzie kosztowało grosze, marne 11 tys. zł, czyli znacznie mniej niż friko, za które zrobiłaby to TVP. Pewnie państwo pomyśleli, że robiła je firma mamy Sławka Nowaka, która dostawała swego czasu zlecenia od PO. A nie, wtopa, robił to producent „Kiepskich". Trzeba powiedzieć, że odcisnął wyraźne piętno.
Medialny spec PO, stołeczny radny Lech Jaworski, dostał od Matki Partii robotę. Teraz jest prezesem Max-Filmu, należącej do samorządu Mazowsza firmy zajmującej się kinami. Prezesa Jaworskiego nadzoruje rada, na której czele stanęła Lidia Rudzka (PSL), na co dzień dyrektorka szpitala psychiatrycznego w Tworkach. No, właściwa osoba do opieki nad Jaworskim.
Jest, jest, jest!!! Dotarł do nas pierwszy w historii dowcip o Grzegorzu Schetynie. Mówiąc szczerze, marniutki, ale to o przyszłym premierze (chciałby!), więc posłuchajcie. Działacz PO stracił wiarę w swoją partię. Przychodzi do Schetyny i mówi, że chce odejść do PiS. Na co Grzegorz: „Czyś ty zwariował?! Nie widzisz, jak Polacy masowo wracają z emigracji?". „Nie". „A jak zmieniły się szpitale i szkoły, jakie podwyżki daliśmy lekarzom i nauczycielom?”. „Też nie”. „To może autostrad też nie widzisz?”. „Nie”. „To sobie włącz TVN i zobaczysz!”.
Przepracowanie tego gabinetu jest powszechnie znane. Co innego jednak o tym wiedzieć, a co innego słyszeć to z ust człowieka najbardziej kompetentnego, czyli członka rządu odpowiadającego za przygotowanie materiałów na posiedzenia Rady Ministrów, ministra Zbigniewa Derdziuka. Niedawno zwierzył się znajomemu: „Słuchaj, ja muszę wychodzić z pracy o 17.15, bo wtedy tam już nikogo nie ma! Jakbym wychodził razem z urzędnikami o 16.00, to też nikt by się nie zdziwił, a gdybym znikał o drugiej po południu, to nikt by nie zadzwonił". Sorry, Zbyszek, nie dziw się, ale jak oni zaczynają robotę koło 12.00, to o 17.00 muszą być już kompletnie zmachani.
A zaczynają w południe, co wyniuchał któryś z tabloidów (nazwijmy go roboczo „Super Fakt", bo one się nam autentycznie w jedno zmywają), pokazując, jak to ministrowie zajeżdżali do pracy po długim weekendzie. Nasz ulubiony ostatnio Mirosław Drzewiecki wpadł bodaj kwadrans po południu. Ale na pewno przez weekend ostro się sportował.
Musiało być ostro, bo widzieliśmy pana ministra na posiedzeniu komisji sportu, gdzie atakował „nieudaczników z TVP" i robił dobrze Polsatowi. Wyglądał na wyjątkowo wysportowanego. Cztery razy sto musiał trenować do upadłego. I po ogóreczku!
Właśnie, kiszone. Panu ministrowi wcale nie przypadła do gustu nasza ogólnopolska akcja „Kup ogórka Drzewieckiemu". OK, panie Mirku, my tak z dobrego serca, możemy kampanię odwołać, ale niech pan powie, o co poszło: że nie przysyłają czy że przysyłają niesmaczne?
Zasadniczo nie są nam potrzebne jakieś tam autostrady. Do tych odważnych wniosków doszedł minister finansów pan Rostowski o nieustalonym imieniu (na pewno Jan, ale nie wiadomo, czy Vincent też), który na spotkaniu z ministrami przekonywał, że autostrada między Słubicami a Nowym Tomyślem nie jest konieczna. – Przecież tam już jest droga i samochody nią jeżdżą, sam widziałem – mówił Rostowski. Panie ministrze, a kobiety pan kiedyś widział? A mimo to nowe są potrzebne, no nie?
To nie był tylko tekst rzucony ot, tak sobie. Otóż doradcy Tuska zorientowali się, że nie tylko nie są w stanie zbudować tylu autostrad, ile naobiecywali, ale nawet tylu, ile chciało zbudować PiS. Zamiast autostrad będą więc „drogi ekspresowe", które nawet nie muszą być dwupasmówką. I słusznie. A w ogóle kto powiedział, że autostrady muszą być asfaltowe? Piaszczyste są bardziej ekologiczne.
Po raz kolejny odbywało się darcie łacha z Kazia „Zetafonu" Marcinkiewicza, który – jak udowodniono – ledwie duka po angielsku. Ma chłop pecha, uwzięli się na niego i już. Schetyna czy Tusk dukają jeszcze gorzej i się ich nie czepiają. Ale Kaziu ma mnóstwo zalet. Świetnie się podszkolił w konsumpcji sushi.
Premierowskie orędzie kosztowało grosze, marne 11 tys. zł, czyli znacznie mniej niż friko, za które zrobiłaby to TVP. Pewnie państwo pomyśleli, że robiła je firma mamy Sławka Nowaka, która dostawała swego czasu zlecenia od PO. A nie, wtopa, robił to producent „Kiepskich". Trzeba powiedzieć, że odcisnął wyraźne piętno.
Medialny spec PO, stołeczny radny Lech Jaworski, dostał od Matki Partii robotę. Teraz jest prezesem Max-Filmu, należącej do samorządu Mazowsza firmy zajmującej się kinami. Prezesa Jaworskiego nadzoruje rada, na której czele stanęła Lidia Rudzka (PSL), na co dzień dyrektorka szpitala psychiatrycznego w Tworkach. No, właściwa osoba do opieki nad Jaworskim.
Jest, jest, jest!!! Dotarł do nas pierwszy w historii dowcip o Grzegorzu Schetynie. Mówiąc szczerze, marniutki, ale to o przyszłym premierze (chciałby!), więc posłuchajcie. Działacz PO stracił wiarę w swoją partię. Przychodzi do Schetyny i mówi, że chce odejść do PiS. Na co Grzegorz: „Czyś ty zwariował?! Nie widzisz, jak Polacy masowo wracają z emigracji?". „Nie". „A jak zmieniły się szpitale i szkoły, jakie podwyżki daliśmy lekarzom i nauczycielom?”. „Też nie”. „To może autostrad też nie widzisz?”. „Nie”. „To sobie włącz TVN i zobaczysz!”.
Więcej możesz przeczytać w 20/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.