Niejaki Gadzinowski z SLD przy poparciu PiS został wiceprzewodniczącym rady programowej telewizji publicznej, tej, co to ma jednego klienta. Z tego wynikać może, że niebawem TVP będzie musiała obsługiwać drugiego klienta. Może być ciężko, ale na szczęście na Woronicza jest wielu najlepszych w Polsce specjalistów od dawania pewnej części ciała na prawo i lewo.
Gadzinowskiego poparł w głosowaniu m.in. Jaś Ołdakowski. Zrobił to oczywiście z niesmakiem, a w wywiadzie dla „Dziennika" zadumał się z tego powodu nad ułomnościami demokracji. Przy okazji podał w wątpliwość sens istnienia czegoś takiego jak rada programowa TVP. To musi być dziwne uczucie, zasiadać w czymś, co nie ma sensu. A tak na marginesie: może przy takiej okazji warto się zastanowić także nad własnymi ułomnościami?
Telewizyjny sojusz PiS z SLD zaczyna nabierać kształtów. Komunistów rozumiemy, dla nich to gratka, frajda i przyjemność. PiS natomiast chyba uzależniło się od sojuszników „podejrzanej proweniencji" – jak to kiedyś ładnie określił Jarosław Kaczyński. Ciekawe, gdzie leży granica tego realizmu politycznego, skoro nie jest nią Gadzinowski? „Koledzy, SLD proponuje do zarządu TVP Józefa Stalina, ale musimy go poprzeć, bo inaczej media publiczne opanuje związany z Platformą Obywatelską ubecki układ". Niemożliwe? Chyba tylko dlatego, że Stalin nie żyje.
W warszawskiej knajpie Szparka ujrzeliśmy scenę jak z dawnych czasów. Przy stoliku siedzi Brunatny Robert (młodszych czytelników informujemy, że tak ochrzciliśmy Roberta Kwiatkowskiego) z Ryszardem Pacławskim (jako bezpłciowa postać nie dorobił się żadnej ksywy) i szepczą sobie do uszek. Na widok Brunatnego – nie ściemniamy – łza nam się w oku zakręciła. Może teraz wróci do TVP? Wszak przydałby się tam chociaż jeden bystry menedżer, który ma jakiekolwiek pojęcie o telewizji.
Kaczor został podmieniony. To jedyne wyjaśnienie tego, co wyrabia teraz PiS. Bo to już nie jest strzelanie sobie w nogę. To obrzucanie stóp granatami, obcinanie kosą, podpalanie, odrąbywanie mieczem dwuręcznym i rozjeżdżanie kolan walcem. Po akcji z Gadzinowskim PiS dało jeszcze więcej czadu. Domaga się, by nie wykonywać w Polsce żadnych aborcji, także tych zgodnych z obowiązującym prawem. To stary dowcip i w złym guście, ale istnienie polityków PiS pokazuje, że aborcja czasem jest koniecznym rozwiązaniem.
Kto zatem podmienił Kaczora? Ponieważ sobowtór jest identyczny z prawdziwym Jarosławem Kaczyńskim, sądzimy, że dokonali tego kosmici. Jedynie oni dysponują bowiem tak zaawansowanymi technologiami. Chyba że istniał trzeci Kaczor, który zaginął w dzieciństwie, a teraz się odnalazł i mści się na braciach. Ale to zalatuje „Dynastią".
Rozpoczął się proces Andrzeja Leppera i Stanisława Łyżwińskiego, niesławnych bohaterów seksafery. Najsłynniejszy polski Mulat tryskał humorem i pewnością siebie. Popryska, popryska i przestanie. Tak jest natura rzeczy.
Lepper domagał się publicznego procesu, dzięki któremu mógłby się znowu zadomowić w telewizorze. Na szczęście sąd nie przychylił się do tej prośby. Nic dziwnego, Łyżwiński ze swoją gębą pasowałby tylko do Superstacji.
W wywiadzie z Tomaszem Lisem prezydent Lech Kaczyński tradycyjnie przejechał się po mediach, które tradycyjnie przejeżdżają się po nim. Tymczasem media mają swoją całkiem przyjemną stronę. Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba dzielić laptopa z Patrycją Kotecką, jak ten farciarz Ziobro.
Gadzinowskiego poparł w głosowaniu m.in. Jaś Ołdakowski. Zrobił to oczywiście z niesmakiem, a w wywiadzie dla „Dziennika" zadumał się z tego powodu nad ułomnościami demokracji. Przy okazji podał w wątpliwość sens istnienia czegoś takiego jak rada programowa TVP. To musi być dziwne uczucie, zasiadać w czymś, co nie ma sensu. A tak na marginesie: może przy takiej okazji warto się zastanowić także nad własnymi ułomnościami?
Telewizyjny sojusz PiS z SLD zaczyna nabierać kształtów. Komunistów rozumiemy, dla nich to gratka, frajda i przyjemność. PiS natomiast chyba uzależniło się od sojuszników „podejrzanej proweniencji" – jak to kiedyś ładnie określił Jarosław Kaczyński. Ciekawe, gdzie leży granica tego realizmu politycznego, skoro nie jest nią Gadzinowski? „Koledzy, SLD proponuje do zarządu TVP Józefa Stalina, ale musimy go poprzeć, bo inaczej media publiczne opanuje związany z Platformą Obywatelską ubecki układ". Niemożliwe? Chyba tylko dlatego, że Stalin nie żyje.
W warszawskiej knajpie Szparka ujrzeliśmy scenę jak z dawnych czasów. Przy stoliku siedzi Brunatny Robert (młodszych czytelników informujemy, że tak ochrzciliśmy Roberta Kwiatkowskiego) z Ryszardem Pacławskim (jako bezpłciowa postać nie dorobił się żadnej ksywy) i szepczą sobie do uszek. Na widok Brunatnego – nie ściemniamy – łza nam się w oku zakręciła. Może teraz wróci do TVP? Wszak przydałby się tam chociaż jeden bystry menedżer, który ma jakiekolwiek pojęcie o telewizji.
Kaczor został podmieniony. To jedyne wyjaśnienie tego, co wyrabia teraz PiS. Bo to już nie jest strzelanie sobie w nogę. To obrzucanie stóp granatami, obcinanie kosą, podpalanie, odrąbywanie mieczem dwuręcznym i rozjeżdżanie kolan walcem. Po akcji z Gadzinowskim PiS dało jeszcze więcej czadu. Domaga się, by nie wykonywać w Polsce żadnych aborcji, także tych zgodnych z obowiązującym prawem. To stary dowcip i w złym guście, ale istnienie polityków PiS pokazuje, że aborcja czasem jest koniecznym rozwiązaniem.
Kto zatem podmienił Kaczora? Ponieważ sobowtór jest identyczny z prawdziwym Jarosławem Kaczyńskim, sądzimy, że dokonali tego kosmici. Jedynie oni dysponują bowiem tak zaawansowanymi technologiami. Chyba że istniał trzeci Kaczor, który zaginął w dzieciństwie, a teraz się odnalazł i mści się na braciach. Ale to zalatuje „Dynastią".
Rozpoczął się proces Andrzeja Leppera i Stanisława Łyżwińskiego, niesławnych bohaterów seksafery. Najsłynniejszy polski Mulat tryskał humorem i pewnością siebie. Popryska, popryska i przestanie. Tak jest natura rzeczy.
Lepper domagał się publicznego procesu, dzięki któremu mógłby się znowu zadomowić w telewizorze. Na szczęście sąd nie przychylił się do tej prośby. Nic dziwnego, Łyżwiński ze swoją gębą pasowałby tylko do Superstacji.
W wywiadzie z Tomaszem Lisem prezydent Lech Kaczyński tradycyjnie przejechał się po mediach, które tradycyjnie przejeżdżają się po nim. Tymczasem media mają swoją całkiem przyjemną stronę. Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba dzielić laptopa z Patrycją Kotecką, jak ten farciarz Ziobro.
Więcej możesz przeczytać w 20/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.