Nie opada gorączka wokół dziwacznej propozycji SLD, aby wybory prezydentów, burmistrzów i wójtów tylko w pierwszej turze miały bezpośredni charakter
Gorączka, jak wiadomo, myśleniu nie służy. To widać po propozycjach posłów SLD. Ale dzielnie postanowił im sekundować prof. Tomasz Nałęcz.
W poczytnym tygodniku "Wprost" (nr 19) Nałęcz, który jest jednocześnie posłem Unii Pracy i wicemarszałkiem Sejmu, zajął się bezpardonową rozprawą z moim tekstem opublikowanym w "Życiu", a pokazującym absurdalność propozycji SLD. "Czemuś, redaktorze, nie zastanowił się nad tym, coś napisał, i nie zjadł maszynopisu swego tekstu" - przygważdża mnie Nałęcz, z właściwym dla siebie wdziękiem tytułując swój tekst "Dołek Fąfary". Uznał, że mój artykuł, który w zamyśle miał być rozprawą z propozycją SLD, stał się panegirykiem na jej cześć. "Głupstwa, głupstwa, głupstwa" - oświadcza dobitnie.
Głupstwa? A jakże, tyle że Nałęcza. W krótkim tekście nie rościłem sobie bowiem pretensji do szczegółowej analizy wad propozycji SLD ani też nie przedstawiałem własnego projektu, zostawiając rzecz fachowcom. Zaprezentowałem jedynie bezdyskusyjne zalety bezpośrednich wyborów. Aby zaś wykazać, że próbuje się konstruować samochód na trzech kołach, użyłem przykładu z wyborami prezydenta państwa, które przeprowadzane w myśl SLD, mogłyby się skończyć zwycięstwem Mariana Krzaklewskiego, a nie Aleksandra Kwaśniewskiego. A takie działania to nic innego jak zniekształcanie woli wyborców w celu osiągnięcia doraźnych korzyści politycznych.
Nałęczowi bardzo nie spodobał się mój przykład. Potraktował go dosłownie. Pisałem, że niemal się nie zdarza, by nawet najlepsi kandydaci wygrywali w pierwszej turze. Pisałem: "Wyobraźmy sobie, że w 2000 r. Aleksander Kwaśniewski dostaje 49 proc. głosów", na co profesor, że przecież dostał więcej i wygrał w pierwszej turze...
Tak źle z wyobraźnią? Gdybym potraktował pana tekst tak dosłownie jak pan mój, musiałbym przez pół strony, podobnie jak pan, zanudzać czytelników rozważaniami o tym, czy mogłem zjeść papier, skoro nie miałem maszynopisu mojego tekstu, gdyż od powstania do składu miał tylko formę elektroniczną. No więc co, dobrać się do laptopa? - wyjątkowo niestrawna potrawka. I dalej w tym stylu, udając, że nie wiem, o co chodzi.
O cóż więc może chodzić Nałęczowi? Wytłumaczenie jest chyba proste. Znany i opisany jest rodzaj zachowania osób, które świadomie czy podświadomie czują, że nie są w porządku, że zawiniły. I aby się pozbyć poczucia winy, próbują przerzucić odpowiedzialność na innych. No bo tak. Partia posła Nałęcza, która współrządzi Polską, obiecała wyborcom bezpośrednie wybory, a teraz współfirmuje różne dziwaczne pomysły, które z ideą bezpośredniości niewiele mają wspólnego. Śmiała zapowiedź UP, że projektu SLD nie poprze, szybko stała się tylko śmieszną zapowiedzią, bo Wielki Brat zagroził zerwaniem sojuszu wyborczego, co dla Unii Pracy - także dzięki długiej i ciężkiej pracy Nałęcza - oznacza śmierć. Na koniec - każdy poseł jest utrzymywany przez podatników, aby tworzyć dobre, a nie złe rozwiązania. W tej sprawie dzieje się odwrotnie, co także u prawego posła Nałęcza musi wywoływać poczucie dyskomfortu.
Cóż więc robić w tej sytuacji? Oskarżyć Fąfarę! To on będzie winien przeforsowania nieuczciwych wyborów, to on swym tekstem włożył w ręce SLD oręż tak potężny, że nic już nie zatrzyma złego projektu, a naród na wiecach i demonstracjach będzie się domagać jego wprowadzenia...
Panie profesorze. W ostatnim zdaniu pańskiego felietonu przeczytałem: "Jeśli chce się dotrzymać obietnicy bezpośredniego wybierania wójtów, burmistrzów i prezydentów, w projekcie SLD trzeba dokonać poważnych zmian". Jest inaczej. Jeśli chce pan dotrzymać obietnic składanych wyborcom, projekt SLD musi pan zmiąć i wyrzucić do kosza. A zamiast niego przygotować prawdziwie bezpośrednie wybory. Lepiej zapisać się tym niż nietrafionymi felietonami.
W poczytnym tygodniku "Wprost" (nr 19) Nałęcz, który jest jednocześnie posłem Unii Pracy i wicemarszałkiem Sejmu, zajął się bezpardonową rozprawą z moim tekstem opublikowanym w "Życiu", a pokazującym absurdalność propozycji SLD. "Czemuś, redaktorze, nie zastanowił się nad tym, coś napisał, i nie zjadł maszynopisu swego tekstu" - przygważdża mnie Nałęcz, z właściwym dla siebie wdziękiem tytułując swój tekst "Dołek Fąfary". Uznał, że mój artykuł, który w zamyśle miał być rozprawą z propozycją SLD, stał się panegirykiem na jej cześć. "Głupstwa, głupstwa, głupstwa" - oświadcza dobitnie.
Głupstwa? A jakże, tyle że Nałęcza. W krótkim tekście nie rościłem sobie bowiem pretensji do szczegółowej analizy wad propozycji SLD ani też nie przedstawiałem własnego projektu, zostawiając rzecz fachowcom. Zaprezentowałem jedynie bezdyskusyjne zalety bezpośrednich wyborów. Aby zaś wykazać, że próbuje się konstruować samochód na trzech kołach, użyłem przykładu z wyborami prezydenta państwa, które przeprowadzane w myśl SLD, mogłyby się skończyć zwycięstwem Mariana Krzaklewskiego, a nie Aleksandra Kwaśniewskiego. A takie działania to nic innego jak zniekształcanie woli wyborców w celu osiągnięcia doraźnych korzyści politycznych.
Nałęczowi bardzo nie spodobał się mój przykład. Potraktował go dosłownie. Pisałem, że niemal się nie zdarza, by nawet najlepsi kandydaci wygrywali w pierwszej turze. Pisałem: "Wyobraźmy sobie, że w 2000 r. Aleksander Kwaśniewski dostaje 49 proc. głosów", na co profesor, że przecież dostał więcej i wygrał w pierwszej turze...
Tak źle z wyobraźnią? Gdybym potraktował pana tekst tak dosłownie jak pan mój, musiałbym przez pół strony, podobnie jak pan, zanudzać czytelników rozważaniami o tym, czy mogłem zjeść papier, skoro nie miałem maszynopisu mojego tekstu, gdyż od powstania do składu miał tylko formę elektroniczną. No więc co, dobrać się do laptopa? - wyjątkowo niestrawna potrawka. I dalej w tym stylu, udając, że nie wiem, o co chodzi.
O cóż więc może chodzić Nałęczowi? Wytłumaczenie jest chyba proste. Znany i opisany jest rodzaj zachowania osób, które świadomie czy podświadomie czują, że nie są w porządku, że zawiniły. I aby się pozbyć poczucia winy, próbują przerzucić odpowiedzialność na innych. No bo tak. Partia posła Nałęcza, która współrządzi Polską, obiecała wyborcom bezpośrednie wybory, a teraz współfirmuje różne dziwaczne pomysły, które z ideą bezpośredniości niewiele mają wspólnego. Śmiała zapowiedź UP, że projektu SLD nie poprze, szybko stała się tylko śmieszną zapowiedzią, bo Wielki Brat zagroził zerwaniem sojuszu wyborczego, co dla Unii Pracy - także dzięki długiej i ciężkiej pracy Nałęcza - oznacza śmierć. Na koniec - każdy poseł jest utrzymywany przez podatników, aby tworzyć dobre, a nie złe rozwiązania. W tej sprawie dzieje się odwrotnie, co także u prawego posła Nałęcza musi wywoływać poczucie dyskomfortu.
Cóż więc robić w tej sytuacji? Oskarżyć Fąfarę! To on będzie winien przeforsowania nieuczciwych wyborów, to on swym tekstem włożył w ręce SLD oręż tak potężny, że nic już nie zatrzyma złego projektu, a naród na wiecach i demonstracjach będzie się domagać jego wprowadzenia...
Panie profesorze. W ostatnim zdaniu pańskiego felietonu przeczytałem: "Jeśli chce się dotrzymać obietnicy bezpośredniego wybierania wójtów, burmistrzów i prezydentów, w projekcie SLD trzeba dokonać poważnych zmian". Jest inaczej. Jeśli chce pan dotrzymać obietnic składanych wyborcom, projekt SLD musi pan zmiąć i wyrzucić do kosza. A zamiast niego przygotować prawdziwie bezpośrednie wybory. Lepiej zapisać się tym niż nietrafionymi felietonami.
Więcej możesz przeczytać w 21/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.