W "Gosford Park" Altmanowi nie udało się zbliżyć do takiej prawdy, jaką osiągnął w "Nashville" czy "Dniu weselnym"
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, "Gosford Park" to film, dzięki któremu zapominamy, że żyjemy w XXI wieku i z zapałem zaczynamy obserwować obyczaje angielskiej arystokracji.
Zygmunt Kałużyński: A to dzięki wyjątkowej osobowości reżysera Roberta Altmana, który w dziejach kina zajmuje miejsce absolutnie wyjątkowe jako epik starający się przedstawiać rozmaite środowiska. Stworzył w ten sposób całą galerię tych środowisk, fresk różnych typów. W jego dwóch filmach, "Dzień weselny" i "Nashville", występuje najwięcej w historii kina aktorów, przy czym żaden z nich nie jest traktowany jako "epizodyczny" artysta...
TR: ...ale też nie jako gwiazda! Altmanowi, tak jak Woodyemu Allenowi, udaje się zatrudniać dużo wybitnych aktorów, zapewnić im satysfakcję artystyczną, a jednocześnie wszystko tak ustawiać, by na końcu okazywało się, że żaden z nich nie jest gwiazdą filmu.
ZK: Bardzo dobrze to pan określił, bo gwiazdą każdego jego filmu jest środowisko. W "Nashville" był to świat wielkiego biznesu piosenki amerykańskiej, w "Dniu weselnym" - przeciętna, zamożna warstwa amerykańska. I, niewątpliwie, to są dwa wielkie sukcesy reżysera, który z uporem kontynuuje tę wielką linię epiki. W jednym z wywiadów przedstawił się nawet jako filmowy następca dwóch wybitnych amerykańskich beletrystów: zapomnianego już cokolwiek Johna Dos Passosa i pierwszego amerykańskiego laureata Nagrody Nobla Sinclairea Lewisa. Wziął się do podobnego malowania cholernych, kompletnych fresków i zaczął się, panie Tomaszu, potykać. Jego największą klęską okazał się film "Prêt-à-porter"...
TR: ... w którym chciał pokazać świat wielkiej mody.
ZK: I to jakiej - paryskiej! Przy tym popadł w taką przesadę, że jego film został wyszydzony i nawet my, w Polsce, którzy mamy z rynkiem paryskim raczej niewiele wspólnego, też zauważyliśmy, że ten film był zafałszowany. Dlaczego? Ze względu na jego intencję krytyczną!
TR: "Gosford Park" jest jednak wypadkiem szczególnym. Mamy tutaj wszystko, do czego przyzwyczailiśmy się u Altmana. Film zbudowany jest z drobiazgowych obserwacji, które oglądamy z wielką przyjemnością, czekając, aż ułożą się w obraz ogólny. One jednak nie układają się; ciągle pozostajemy na etapie smakowania drobiazgów. Mamy też coś więcej: świat angielskiej arystokracji przedstawiono w konfrontacji ze światem amerykańskim, reprezentowanym przez gości z Hollywood (aktorzy i producent filmowy). Wreszcie, mamy kryminał i to taki z ducha książek Agaty Christie.
ZK: Czytałem w dwóch odpowiedzialnych angielskich periodykach filmowych - "Sight & Sound" i "Empire" - szydercze opinie na temat tego filmu, wyśmiewające to, że Altman jako Amerykanin porwał się na takie zadanie jak analiza środowiska arystokratycznej klasy angielskiej. Zresztą nie on pierwszy. Henry James podobnie pokazywał Amerykanów przybywających do Anglii i zderzających się z angielską mentalnością. Panie Tomaszu, i pan, i ja troszkę bywaliśmy w Anglii i wiemy, że tamtejsze społeczeństwo jest nieprawdopodobnie klasowe. Pod tym względem cywilizacja angielska to osobliwość: jest postępowa, a zarazem tak konserwatywna, że niektórych zwyczajów nie sposób ruszyć. Sławna jest historia dziennika "Times", który przez całe wieki (można tak powiedzieć, bo od XVII stulecia) na pierwszej stronie zamieszczał reklamy. Jeżeli ktoś chciał kupić pasek do spodni, to na pierwszej stronie "Timesa" znajdował odpowiednie ogłoszenie, podczas gdy gazety na całym świecie zaraz pod nagłówkiem dawały tytuły sensacyjnych wydarzeń. Żeby to zmienić, trzeba było przez pół roku zwoływać specjalne zebrania konsorcjum, które jest właścicielem tego pisma! Taka mentalność! Jestem adoratorem twórczości Anglika Lindsaya Andersona, który bez przerwy ten system podgryzał, wyszydzał, podkopywał, tylko w sposób bez porównania bardziej uzasadniony i pogłębiony.
TR: Choćby w takim filmie jak "Szpital Britannia".
ZK: Tak! Anderson zaczął od filmu "Sportowe życie", w którym ambitny, ale mało zdolny sportowiec wyobraża sobie, że uda mu się przejść do innej klasy, kiedy osiągnie wielki sukces na olimpiadzie. Osiąga ten sukces i nie udaje mu się, bo to jest niemożliwe.
TR: Podobny wątek pamiętam w filmie "Okruchy dnia", nakręconym na podstawie scenariusza napisanego przez Hinduskę Ruth Prawer Jhabvala. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale Hindusom łatwiej chyba zrozumieć Anglików niż Amerykanom, bo żyli kiedyś pod jedną koroną.
ZK: Panie Tomaszu, mówi pan to samo, co powiedział kiedyś Rudyard Kipling, że Indie i Wielka Brytania były zmuszone się spotkać, bo w Indiach jest system klasowo-kastowy. My, Polacy, nie całkiem to rozumiemy, bo u nas były zawsze dwie klasy: szlachta i lud. A tam jest tych klas pięć, przy tym ambicją każdego, kto należy do takiej klasy, jest nie przekraczać jej granicy, podporządkować się moralnym i obyczajowym nakazom, jakie w niej panują. "Okruchy dnia" to zresztą znakomity film, jeden z najlepszych w historii kina, z Anthonym Hopkinsem?
TR: ? i Emmą Thompson.
ZK: Grają służących i cały ich wysiłek skierowany jest na pełnienie tej funkcji. I to, że się im udaje (niszcząc przy tym miłość) jest ich sukcesem.
TR: Panie Zygmuncie, w "Gosford Park" też mamy służących i arystokratów oraz wybitne role, między innymi Hellen Mirren i Maggie Smith. Mimo że to film amerykański, Anglików zagrali Anglicy.
ZK: W "Prêt-à-porter" Altman również zaangażował gwiazdy europejskie, Sophię Loren i Marcello Mastroianniego, ale wtedy mu to nie pomogło. "Gosford Park" to w gruncie rzeczy dobry film, zrobiony złotą rączką Altmana. Tyle że tu złota ręka nie wystarczyła, trzeba było diamentowej, żeby się móc zbliżyć do takiej prawdy, jaką osiągnął w "Nashville" czy w "Dniu weselnym". Ale wtedy był u siebie, w swoim kraju.
Zygmunt Kałużyński: A to dzięki wyjątkowej osobowości reżysera Roberta Altmana, który w dziejach kina zajmuje miejsce absolutnie wyjątkowe jako epik starający się przedstawiać rozmaite środowiska. Stworzył w ten sposób całą galerię tych środowisk, fresk różnych typów. W jego dwóch filmach, "Dzień weselny" i "Nashville", występuje najwięcej w historii kina aktorów, przy czym żaden z nich nie jest traktowany jako "epizodyczny" artysta...
TR: ...ale też nie jako gwiazda! Altmanowi, tak jak Woodyemu Allenowi, udaje się zatrudniać dużo wybitnych aktorów, zapewnić im satysfakcję artystyczną, a jednocześnie wszystko tak ustawiać, by na końcu okazywało się, że żaden z nich nie jest gwiazdą filmu.
ZK: Bardzo dobrze to pan określił, bo gwiazdą każdego jego filmu jest środowisko. W "Nashville" był to świat wielkiego biznesu piosenki amerykańskiej, w "Dniu weselnym" - przeciętna, zamożna warstwa amerykańska. I, niewątpliwie, to są dwa wielkie sukcesy reżysera, który z uporem kontynuuje tę wielką linię epiki. W jednym z wywiadów przedstawił się nawet jako filmowy następca dwóch wybitnych amerykańskich beletrystów: zapomnianego już cokolwiek Johna Dos Passosa i pierwszego amerykańskiego laureata Nagrody Nobla Sinclairea Lewisa. Wziął się do podobnego malowania cholernych, kompletnych fresków i zaczął się, panie Tomaszu, potykać. Jego największą klęską okazał się film "Prêt-à-porter"...
TR: ... w którym chciał pokazać świat wielkiej mody.
ZK: I to jakiej - paryskiej! Przy tym popadł w taką przesadę, że jego film został wyszydzony i nawet my, w Polsce, którzy mamy z rynkiem paryskim raczej niewiele wspólnego, też zauważyliśmy, że ten film był zafałszowany. Dlaczego? Ze względu na jego intencję krytyczną!
TR: "Gosford Park" jest jednak wypadkiem szczególnym. Mamy tutaj wszystko, do czego przyzwyczailiśmy się u Altmana. Film zbudowany jest z drobiazgowych obserwacji, które oglądamy z wielką przyjemnością, czekając, aż ułożą się w obraz ogólny. One jednak nie układają się; ciągle pozostajemy na etapie smakowania drobiazgów. Mamy też coś więcej: świat angielskiej arystokracji przedstawiono w konfrontacji ze światem amerykańskim, reprezentowanym przez gości z Hollywood (aktorzy i producent filmowy). Wreszcie, mamy kryminał i to taki z ducha książek Agaty Christie.
ZK: Czytałem w dwóch odpowiedzialnych angielskich periodykach filmowych - "Sight & Sound" i "Empire" - szydercze opinie na temat tego filmu, wyśmiewające to, że Altman jako Amerykanin porwał się na takie zadanie jak analiza środowiska arystokratycznej klasy angielskiej. Zresztą nie on pierwszy. Henry James podobnie pokazywał Amerykanów przybywających do Anglii i zderzających się z angielską mentalnością. Panie Tomaszu, i pan, i ja troszkę bywaliśmy w Anglii i wiemy, że tamtejsze społeczeństwo jest nieprawdopodobnie klasowe. Pod tym względem cywilizacja angielska to osobliwość: jest postępowa, a zarazem tak konserwatywna, że niektórych zwyczajów nie sposób ruszyć. Sławna jest historia dziennika "Times", który przez całe wieki (można tak powiedzieć, bo od XVII stulecia) na pierwszej stronie zamieszczał reklamy. Jeżeli ktoś chciał kupić pasek do spodni, to na pierwszej stronie "Timesa" znajdował odpowiednie ogłoszenie, podczas gdy gazety na całym świecie zaraz pod nagłówkiem dawały tytuły sensacyjnych wydarzeń. Żeby to zmienić, trzeba było przez pół roku zwoływać specjalne zebrania konsorcjum, które jest właścicielem tego pisma! Taka mentalność! Jestem adoratorem twórczości Anglika Lindsaya Andersona, który bez przerwy ten system podgryzał, wyszydzał, podkopywał, tylko w sposób bez porównania bardziej uzasadniony i pogłębiony.
TR: Choćby w takim filmie jak "Szpital Britannia".
ZK: Tak! Anderson zaczął od filmu "Sportowe życie", w którym ambitny, ale mało zdolny sportowiec wyobraża sobie, że uda mu się przejść do innej klasy, kiedy osiągnie wielki sukces na olimpiadzie. Osiąga ten sukces i nie udaje mu się, bo to jest niemożliwe.
TR: Podobny wątek pamiętam w filmie "Okruchy dnia", nakręconym na podstawie scenariusza napisanego przez Hinduskę Ruth Prawer Jhabvala. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale Hindusom łatwiej chyba zrozumieć Anglików niż Amerykanom, bo żyli kiedyś pod jedną koroną.
ZK: Panie Tomaszu, mówi pan to samo, co powiedział kiedyś Rudyard Kipling, że Indie i Wielka Brytania były zmuszone się spotkać, bo w Indiach jest system klasowo-kastowy. My, Polacy, nie całkiem to rozumiemy, bo u nas były zawsze dwie klasy: szlachta i lud. A tam jest tych klas pięć, przy tym ambicją każdego, kto należy do takiej klasy, jest nie przekraczać jej granicy, podporządkować się moralnym i obyczajowym nakazom, jakie w niej panują. "Okruchy dnia" to zresztą znakomity film, jeden z najlepszych w historii kina, z Anthonym Hopkinsem?
TR: ? i Emmą Thompson.
ZK: Grają służących i cały ich wysiłek skierowany jest na pełnienie tej funkcji. I to, że się im udaje (niszcząc przy tym miłość) jest ich sukcesem.
TR: Panie Zygmuncie, w "Gosford Park" też mamy służących i arystokratów oraz wybitne role, między innymi Hellen Mirren i Maggie Smith. Mimo że to film amerykański, Anglików zagrali Anglicy.
ZK: W "Prêt-à-porter" Altman również zaangażował gwiazdy europejskie, Sophię Loren i Marcello Mastroianniego, ale wtedy mu to nie pomogło. "Gosford Park" to w gruncie rzeczy dobry film, zrobiony złotą rączką Altmana. Tyle że tu złota ręka nie wystarczyła, trzeba było diamentowej, żeby się móc zbliżyć do takiej prawdy, jaką osiągnął w "Nashville" czy w "Dniu weselnym". Ale wtedy był u siebie, w swoim kraju.
Więcej możesz przeczytać w 21/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.