Rozmowa z Andrzejem Halickim, posłem PO, kibicem Legii Warszawa i hodowcą dogów niemieckich
Jak pan przeżył na Śląsku, będąc kibicem Legii Warszawa? Gdy przyjechałem z Warszawy na Śląsk do liceum, z początku było mi trudno. Pewnie dlatego, że nie odstępowałem od swoich przekonań, zyskałem jednak szacunek. Dostałem nawet na pamiątkę od mojego kolegi wspólne zdjęcie, na którym napisał: „GKS Katowice i Legia Warszawa to dwaj bracia". Oczywiście nie są, ale gest miły.
Jak traktowali pana rówieśnicy? Jak dziwaka. Na teczce i kurtce dżinsowej miałem naszyty znak Legii, co narażało mnie na tzw. przechery.
Czyli na co? Byłem pierwszy w kolejności do bicia.
Nie wyparł się pan nigdy swojego klubu? Pamiętam, jak przed meczem Legii musieliśmy odśnieżać płytę stadionu. Jako jedyny z chłopaków miałem na sobie szalik Legii.
I nie było nigdy starć z kibicami ze Śląska? Kiedyś organizowałem dla przyjeżdżających na mecze kibiców z Warszawy bezpieczny dojazd na stadion. Doradzałem im, czego mają unikać.
Ktoś musiał się dowiedzieć, że to pan uprzedza warszawiaków... W końcu rzeczywiście się dowiedzieli.
I oberwał pan? Powiedzmy, że mieli do mnie duże pretensje.
A pana inne hobby, hodowla niemieckich dogów, ma coś wspólnego z kibicowaniem? Nie bardzo. Zainteresowanie dogami zawdzięczam żonie. Poznałem ją podczas konferencji prasowej w Sejmie i okazało się, że ma takiego psa. Zaproponowałem, byśmy razem z nim poszli na spacer.
Czyli wykorzystał pan tekst o psach i spacerze, by poderwać dziewczynę? Powiem tak: mamy tutaj dwie wersje − jedna dla dziennikarzy, a druga dla mojej żony.
Więcej możesz przeczytać w 23/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.