Seal, „Soul"
Posiadacz magicznego głosu zawsze miał kłopot z repertuarem. Jak ktoś mu pisał, wychodziły rzeczy wielkie. Jak pisał sam – zdarzały się kataklizmy. Tym razem sięgnął po największe soulowe hity w bardzo tradycyjnych orkiestracjach Davida Fostera. Idealny prezent gwiazdkowy. Elegancki i estetyczny.
Anastacia, „Heavy Rotation"
Anastacia pierwszy raz od czterech lat użyła jednego z najwspanialszych głosów w show-biznesie. Szkoda, że w tak marnym celu. Oprócz zjawiskowego głosu kompozycyjnie broni się tylko utwór tytułowy – zaskakująco taneczny. Płyta trwa 41 minut, co daje 10 minut na rok nagrywania. I tylko jeden dobry numer. Trochę mało.
AC/DC, „Black Ice"
Album z serii: „znacie, to posłuchajcie". Jeden z moich ulubionych zespołów odezwał się po ośmiu latach. W dodatku niczym ten krążek nie różni się od albumów wydanych w ciągu ostatnich 28 lat, czyli od wymuszonej zmiany wokalisty. Okazuje się, że rockmani potrafią być bardziej konserwatywni od lefebrystów.
Maciej Maleńczuk z zespołem, „Psychodancing"
Dancing to poważna sprawa. Łatwo popaść w pastisz w stylu „Córki rybaka" czy zespołu Leszcze. „Maleńki" potraktował dancing śmiertelnie poważnie. Kilka utworów własnych i kilka klasyków, m.in. „Absolutnie" Młynarskiego, „Wakacje z blondynką” Kofty czy „Płonącą stodołę” Niemena wykonanych tak, że nie powstydziliby się najlepsi klez-merzy z promu do Kopenhagi.
Coma, „Hipertrofia"
Pierwsza impresja – najlepiej wydana polska płyta ostatnich lat. Pod względem graficznym. Ale muzycznie niewiele gorzej. Metalowo-elektroniczny, psychodeliczny koncept-album. Interesujące kompozycje i aranże, zaskakujące zwroty akcji, choć trochę za blisko NIN i Linkin Park. Teksty czasami blisko granicy pretensji, ale jej nie przekraczają.
Guns N’Roses, „Chinese Democracy"
Znowu długodystansowcy – pierwszy album po 17 latach! W zasadzie przygotowany przez szczątki dawnej ekipy, bo z czasów heroicznych został tylko wokalista. Talent, niestety, też szczątkowy. Płyta czasem zaskakuje, np. orkiestracjami ( „There Was a Time") czy nowoczesnym brzmieniem („Shackler’s Revenge"). Jednak większość utworów jest taka, jakby Nirvana, Pantera i Metallica nigdy się nie wydarzyły. Tylko głos Axla jeszcze bardziej histeryczny i karykaturalny.
Adam Konarski, muzyka do filmu „Senność"
Jeśli to jest sen, to piękny, bogaty i momentami… nerwowy. Płyta utrzymana w estetycznej konwencji XIX-
Posiadacz magicznego głosu zawsze miał kłopot z repertuarem. Jak ktoś mu pisał, wychodziły rzeczy wielkie. Jak pisał sam – zdarzały się kataklizmy. Tym razem sięgnął po największe soulowe hity w bardzo tradycyjnych orkiestracjach Davida Fostera. Idealny prezent gwiazdkowy. Elegancki i estetyczny.
Anastacia, „Heavy Rotation"
Anastacia pierwszy raz od czterech lat użyła jednego z najwspanialszych głosów w show-biznesie. Szkoda, że w tak marnym celu. Oprócz zjawiskowego głosu kompozycyjnie broni się tylko utwór tytułowy – zaskakująco taneczny. Płyta trwa 41 minut, co daje 10 minut na rok nagrywania. I tylko jeden dobry numer. Trochę mało.
AC/DC, „Black Ice"
Album z serii: „znacie, to posłuchajcie". Jeden z moich ulubionych zespołów odezwał się po ośmiu latach. W dodatku niczym ten krążek nie różni się od albumów wydanych w ciągu ostatnich 28 lat, czyli od wymuszonej zmiany wokalisty. Okazuje się, że rockmani potrafią być bardziej konserwatywni od lefebrystów.
Maciej Maleńczuk z zespołem, „Psychodancing"
Dancing to poważna sprawa. Łatwo popaść w pastisz w stylu „Córki rybaka" czy zespołu Leszcze. „Maleńki" potraktował dancing śmiertelnie poważnie. Kilka utworów własnych i kilka klasyków, m.in. „Absolutnie" Młynarskiego, „Wakacje z blondynką” Kofty czy „Płonącą stodołę” Niemena wykonanych tak, że nie powstydziliby się najlepsi klez-merzy z promu do Kopenhagi.
Coma, „Hipertrofia"
Pierwsza impresja – najlepiej wydana polska płyta ostatnich lat. Pod względem graficznym. Ale muzycznie niewiele gorzej. Metalowo-elektroniczny, psychodeliczny koncept-album. Interesujące kompozycje i aranże, zaskakujące zwroty akcji, choć trochę za blisko NIN i Linkin Park. Teksty czasami blisko granicy pretensji, ale jej nie przekraczają.
Guns N’Roses, „Chinese Democracy"
Znowu długodystansowcy – pierwszy album po 17 latach! W zasadzie przygotowany przez szczątki dawnej ekipy, bo z czasów heroicznych został tylko wokalista. Talent, niestety, też szczątkowy. Płyta czasem zaskakuje, np. orkiestracjami ( „There Was a Time") czy nowoczesnym brzmieniem („Shackler’s Revenge"). Jednak większość utworów jest taka, jakby Nirvana, Pantera i Metallica nigdy się nie wydarzyły. Tylko głos Axla jeszcze bardziej histeryczny i karykaturalny.
Adam Konarski, muzyka do filmu „Senność"
Jeśli to jest sen, to piękny, bogaty i momentami… nerwowy. Płyta utrzymana w estetycznej konwencji XIX-
-wiecznej muzyki symfonicznej. Urocze melodie powodują, że świetnie się broni bez filmowych obrazków. Kompozytor ma dopiero 33 lata, ale już pora na zupełnie coś samodzielnego. Trzy ostatnie utwory to kapitalny hip-hop w wykonaniu Rahima i Śliwki Tuitam.
Więcej możesz przeczytać w 48/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.