TRON Piotrowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wystąpienie biskupa Lehmanna na temat dymisji Jana Pawła II jest jednym z epizodów batalii między kościelnymi "konserwatystami" a "postępowcami"


Nie trzeba daleko szukać przykładów niefortunnych wypowiedzi wysoko postawionych przedstawicieli hierarchii kościelnej. Żadna jednak nie wywołała tak gwałtownych reakcji jak wywiad Karla Lehmanna, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec, dla nadreńskiej rozgłośni Deutschlandfunk; wspomniał w nim o ewentualności dymisji Jana Pawła II. Prasa włoska jednomyślnie uznała tę wypowiedź za grubiaństwo, zaś prasa niemiecka za akt godnej podziwu odwagi.
Pierwsze depesze agencji ANSA z Berlina przedstawiały wywiad biskupa Lehmanna jako kategoryczne żądanie dymisji papieża. Włochy i połowa katolickiego świata były zbulwersowane. Nazajutrz gazety z pięciu kontynentów informowały o bezprecedensowym buncie głowy niemieckiego Kościoła. Biskup Lehmann zdementował doniesienia agencji. Z opublikowanego przezeń tekstu wywiadu wynikało, że powiedział coś odmiennego: "Jan Paweł II jest bodaj jedynym człowiekiem na świecie, który byłby zdolny podać się do dymisji, gdyby poczuł, że nie jest w stanie dalej kierować Kościołem powszechnym".
Mimo dementi, polemiki nie ucichły, albowiem niezależnie od intencji Karla Lehmanna, nie ulega wątpliwości, że wypowiedział on słowa, które dotychczas stanowiły absolutne tabu: dymisja papieża. W pierwszej chwili wszyscy watykanolodzy uznali to za obrazę majestatu. W komentarzach prasowych i telewizyjnych wytoczono te same argumenty, jakie pojawiały się już pod koniec pontyfikatów Piusa XII i Pawła VI, kiedy mówiono o dymisji w związku z ich zachorowaniem na raka. "Papież jest ojcem Kościoła a z ojcostwa się nie rezygnuje" - powtarzano w Watykanie. Autorytatywni przedstawiciele katolicyzmu włoskiego, niemieckiego i amerykańskiego użyli jednocześnie tego samego zaskakującego porównania: "Kościół to nie Fiat, Ford czy General Motors. Tutaj nie liczy się fitness, lecz wartości ducha".
Gdy jednak minęło pierwsze oburzenie, ci sami watykanolodzy poczuli się upoważnieni do rozważania rozmaitych scenariuszy dla świata "po Wojtyle". W krótkim czasie rozważania te doprowadziły do dwóch potencjalnie brzemiennych w skutki wniosków. Po pierwsze - Kościół dysponuje grupą rzutkich i wartościowych kardynałów "papabili", lecz żaden z nich nawet w najmniejszym stopniu nie zbliża się do poziomu wyznaczonego przez papieża Polaka. Po drugie - wśród katolików istnieją grupy, gotowe podać w wątpliwość sens istnienia całej hierarchicznej struktury Kościoła, jak to już wielokrotnie się zdarzało - by nie szukać daleko - ostatnio podczas Soboru Watykańskiego II.
Trzeba powiedzieć jasno: papież nie poda się do dymisji. Przynajmniej nie teraz. Znany watykanolog "dysydent" Marco Politi twierdzi wręcz, że pięć lat temu papież powołał grupę ekspertów z zadaniem przeanalizowania możliwości swojej dymisji. Odpowiedź specjalistów była jednoznaczna: "Kościół nie może tolerować równoczesnego istnienia dwóch papieży: jednego pełniącego funkcję i drugiego - emeryta". Nie sposób uzyskać potwierdzenia opinii Politiego, ale te właśnie słowa Jan Paweł II wypowiedział do wiernych w dniu swoich 75. urodzin, a więc w momencie, w którym wszyscy kapłani katoliccy (za wyjątkiem papieża) mają obowiązek podać się do dymisji: "Kościół nie może sobie pozwolić na papieża emeryta". W listopadzie 1999 r., mówiąc o starości i o śmierci, papież z niezwykłą błogością powiedział: "jak to pięknie móc się wypalić do końca w służbie Boga", a nazajutrz po wystąpieniu Lehmanna, w przemówieniu do korpusu dyplomatycznego, stwierdził, że "Bóg nie wymaga od nas niczego, co przekracza nasze siły. To On daje nam siły niezbędne do dokonania tego, czego On się po nas spodziewa". Odczytane to zostało jednoznacznie: o dymisji nie ma mowy.
Teoretycznie, papież może zrezygnować ze swej funkcji. Przewiduje to kanon 332 kodeksu kanonicznego, § 2, ale "decyzję tę musi podjąć on sam, wolny od wszelkich nacisków". Precedensów w historii Kościoła było niewiele. Jedni mówią o czterech, inni o pięciu, choć przeważa opinia, że tylko pustelnik Celestyn V dobrowolnie podał się do dymisji 13 grudnia 1294 r., motywując swą decyzję "okrucieństwem świata" i "potrzebą pokory". Dwie pierwsze dymisje - Klemensa w 97 r. i Poncjana w 235 r. - należą raczej do legendy, a o dymisji Benedykta IX z roku 1045 nadal dyskutują historycy. Większość z nich uważa, że papież został do niej zmuszony. W tej sprawie odezwał się też natychmiast "dyżurny" wróg Jana Pawła II, szwajcarski teolog Hans Küng, wykładający w Tybindze w Niemczech. Jego zdaniem, prawodawstwo kościelne przewiduje możliwość złożenia urzędu przez papieża "z konieczności lub dla użyteczności Kościoła powszechnego, dla pokoju i jednomyślności w Kościele". Küng dodaje, że prawo kościelne przewiduje również, że papież automatycznie traci swą funkcję w wypadku herezji, schizmy lub choroby umysłowej ("amentia"). Jest oczywiste, że Jan Paweł II nie podpada pod żaden z cytowanych przypadków, wręcz przeciwnie - jest symbolem jedności i żywotności Kościoła.
Prasa włoska posądziła biskupa Lehmanna o grubiaństwo lub też o uczucia antypolskie. Od dwóch tysiącleci Italia na co dzień intensywniej niż jakikolwiek inny kraj świata współżyje z papiestwem i żadnemu "politycznie poprawnemu" Włochowi nie przyszłoby do głowy wspominać o dymisji głowy Kościoła. Nie wszyscy Włosi wiedzą jednak, co może się kryć za niecodziennym wystąpieniem biskupa. Mimo, że 63-letni Karl Lehmann w ubiegłym roku już po raz trzeci wybrany został na przewodniczącego KEN, nadal pozostaje skromnym biskupem Moguncji. Powszechnie uważa się, że jego nominacja kardynalska jest systematycznie blokowana przez Josepha Ratzingera, możnego przewodniczącego Kongregacji Doktryny Wiary. Lehmann uważany jest w Kościele niemieckim za przywódcę "skrzydła postępowego", większościowego, zaś Ratzinger wespół z biskupem Fuldy Johannesem Dybą - za przywódców "skrzydła konserwatywnego", liczebnie słabszego.
Przewodniczący KEN ma też inne powody do niechęci do Rzymu. Uważa się (choć dokładne sprawdzenie tego nie jest możliwe), że Kościół niemiecki samodzielnie pokrywa 1/5 budżetu całego Kościoła katolickiego i wespół z amerykańskim jest głównym sponsorem dzieł misyjnych. Wielu spośród 105 niemieckich biskupów uważa, że chociażby z tego powodu powinni mieć więcej do powiedzenia w Watykanie. Po drugie, sam biskup Lehmann wziął na siebie ciężar przekonania Watykanu i papieża o celowości istnienia poradni dla kobiet w niepożądanej ciąży. W Niemczech aborcji można dokonać wyłącznie po uzyskaniu zaświadczenia specjalistycznej poradni. W całym kraju istnieje ich 1700, z czego 270 prowadzi Kościół katolicki. Papież zawsze przekonany był, że wydawane przez owe poradnie zaświadczenia są de facto kościelnym zezwoleniem na usunięcie ciąży. Biskupi zza Odry argumentowali, że w poradniach tych co roku udaje im się odwieść od dokonania aborcji ponad 5000 kobiet.
Przez całe lata trwała w tej sprawie ostra jak na obyczaje kościelne dyskusja między Watykanem a KEN. W ubiegłym roku papież kategorycznie zażądał zaprzestania wydawania przez kościelne poradnie "Ivg", czyli zaświadczeń o przebytej konsultacji przedaborcyjnej. Kościół niemiecki, mimo że wcale nie przekonany, podporządkował się tej decyzji. Jednakże we wrześniu 1999 r. biskup Lehmann wystąpił przed prasą z oświadczeniem, które stało na granicy niesubordynacji: "kto upoważni mnie do rezygnacji z ratowania tysięcy noworodków? Postawiłem to pytanie Ojcu Świętemu dziesięć lat temu, lecz do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi, a ja sam jej nie znalazłem". Uzasadnione są więc opinie, że wystąpienie biskupa Lehmanna na temat dymisji papieża jest w rzeczywistości tylko jednym z epizodów batalii między kościelnymi "konserwatystami" a "postępowcami".
Batalia ta jest szczególnie ostra w krajach, w których kler katolicki pracuje w bezpośrednim kontakcie z protestantami. Jak wiadomo, hierarchia luterańska kończy się na szczeblu diecezji, przy czym biskupi pochodzą z wyboru. Koronnym argumentem prorzymskich "konserwatystów" zawsze było stwierdzenie, że kościelny centralizm jest jedynym sposobem na utrzymanie jedności katolików. Jednakże znajomość realiów protestantyzmu dowodzi, że Kościoły doskonale mogą się obyć bez "centralnego zarządu", nie znającego realiów poszczególnych wspólnot i działającego w imię pryncypiów, które w odległych od centrum diecezjach mogą się wydawać abstrakcyjne. Właśnie dyskusje w tej sprawie stanowiły motyw przewodni Soboru Watykańskiego II. Wówczas, pod naciskiem vox populi, zapadły decyzje zmierzające do decentralizacji Kościoła. Jan Paweł II proces ten zatrzymał i odwrócił, czego nie mogą mu darować kościelni "postępowcy".
Przekonanie, że mamy do czynienia z porachunkami wewnątrzkościelnymi wzmacnia obecność w wypowiedzi Lehmanna nieprzychylnych aluzji do "bezpośredniego otoczenia papieża". To prawda, że u schyłku każdego pontyfikatu większą niż zazwyczaj rolę zaczyna odgrywać kuria. Powszechnie uważa się, że aktualnie "silnymi ludźmi" Watykanu są sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano, jego zastępca biskup Giovanni Battista Re, kardynał Roger Etchegeray, przewodniczący komitetu organizacyjnego jubileuszu, oraz przewodniczący kongregacji doktryny wiary kardynał Joseph Ratzinger. Wszyscy oni bez wątpienia należą do skrzydła konserwatywnego, a kardynał Sodano wręcz posądzany jest o nie skrywane ciągotki prawicowe. Podczas swego osławionego wywiadu bp Lehmann odpowiedział też na pytanie w sprawie przyszłego papieża. Mimo iż nie jest kardynałem i nie ma prawa do udziału w konklawe, bez wahania powiedział, że następca Jana Pawła II pochodzić będzie albo z Ameryki Południowej albo z Włoch. Jak uważa Marco Politi, w ostatnich latach wokół papieża utworzyło się silne lobby hiszpano-amerykańskie, niemal w całości związane z Opus Dei i zajmujące się przygotowywaniem tronu Piotrowego dla kapłana z Ameryki Łacińskiej. W tych dniach na łamach prasy pojawiło się wiele spekulacji na temat kandydatów do papiestwa. Najczęściej powtarzane jest nazwisko kardynała Lucasa Moreiery Nevesa, arcybiskupa brazylijskiego San Salvador de Bahia. Jego nazwisko od dawna wymieniane jest wśród "papabili". Bez wątpienia należy do najważniejszych postaci współczesnego Kościoła katolickiego. Ale też nikt nie ma złudzeń, że osobowością i zdolnością dotarcia do wiernych na pięciu kontynentach nigdy nie dorówna Janowi Pawłowi II.

Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.