Jednak dziś, starsza o 30 lat, widzę stan wojenny zupełnie inaczej. Okres ten stworzył doskonałe warunki do budowy kapitału społecznego, umacniania związków przyjaźni i relacji zaufania między ludźmi. Oczywiście relacje te miały charakter ograniczony do małych grup, ale za to intensywny. Tak intensywny, że Polska przeszła w stanie wojennym przez baby boom. Godzina policyjna, brak dostępu do rozrywki, szkolnictwa oraz pracy owocował wzmożoną aktywnością towarzyską i seksualną. A brak środków antykoncepcyjnych – zwielokrotnioną dzietnością.
Stan wojenny motywował też do zintensyfikowanej zaradności: zdobycie masła, mięsa czy dostanie się do domu z dalekich stron miasta przed godziną policyjną albo w czasie jej trwania było nie lada wyczynem. Wymagało sprytu, inwencji, inteligencji, dobrej strategii, cierpliwości, konsekwencji, często odwagi. Zdobyta w czasie stanu wojennego zaradność przełożyła się potem na przedsiębiorczość czasów transformacji i nasz dzisiejszy dobrobyt, z czego my, Polacy, naprawdę możemy być dumni. Z powodu zmilitaryzowanych i monotonnie propaństwowych mediów (stan nudy przerywała czasem konferencja Jerzego Urbana, gdzie śmiechom i żartom nie było końca) rósł udział Polaków w kulturze wysokiej.
Pamiętam, jak pewien emigrant z Chile, usłyszawszy w niedzielny poranek 13 grudnia zamiast swojego ulubionego programu niezapowiedziany koncert Chopina, powiedział bez wahania: „Wprowadzili stan wojenny", bo wiedział, że wojskowe reżimy lubią stroić akty przemocy w narodową muzykę poważną. Jej dostępność – można nawet powiedzieć – uporczywa dostępność niewątpliwie przyczyniła się do podniesienia edukacji muzycznej oraz patriotycznej społeczeństwa. Bardzo ważnym aspektem stanu wojennego było też zwiększone czytelnictwo. Kolportowałam w tamtych czasach książki z drugiego obiegu. Różne to były publikacje, i Hayek, i Kołakowski, i Pobóg- -Malinowski, a nawet Husserl, i na wszystkie był niewiarygodny popyt.
Był to również świetny czas dla dydaktyki i obywatelskich debat. Seminaria organizowane „w podziemiu" trwały godzinami. A jakaż im towarzyszyła intensywność przeczytanych i przeżywanych problemów! Pamiętam też sporą „podziemną” konferencję w Białowieży, która poświęcona była… filozofii Heideggera, była to bodaj jedyna na świecie zakonspirowana konferencja metafizyczna. Unikat naukowy w skali światowej. Kolejnym ważnym, acz niedocenianym aspektem stanu wojennego była duża atrakcyjność turystyczna naszego kraju.
Stan wojenny rozwinął interesującą formę „turystyki kwalifikowanej". Moi francuscy znajomi uwielbiali tu przyjeżdżać! Już na granicy z Polską przeżywali dreszcze emocji, wioząc na przykład zamówiony sprzęt drukarski. Potem mogli się fotografować przy czołgach i zomowcach, a ucieczka przed szarżującymi siłami porządkowymi lub oberwanie gumową pałą stanowiły niezapomniane wspomnienia. Dzięki czemu poważnie wzrósł potencjał turystyczny kraju. Niestety, wycofanie się ze stanu wojennego roztrwoniło go bezpowrotnie. Z aspektem turystycznym reżimu Jaruzelskiego wiązał się jego aspekt dietetyczny. Mimo zaradności Polaków w zdobywaniu pożywienia oraz systemu zagranicznych paczek dożywiających każdy był skazany na jakiś rodzaj diety, ascezy oraz wyrzeczenia.
Palacze nie mogli palić, pożeracze masła, mięsa czy sera nie mogli pożerać; wszyscy musieli się jakoś radykalnie samoograniczać. Miało to znaczenie dobroczynne nie tylko z powodów zdrowotnych, ale również moralnych; Polakom udawało się skutecznie unikać pokus konsumpcjonizmu. W stanie wojennym również władza miała do wykonania wiele zbożnych prac: cenzurowała, kontrolowała, podsłuchiwała, pilnowała, straszyła. W przeciwieństwie do dziś – wiadomo było, co robi. Był ład, porządek i monopartyjność. No, w sumie – fajnie było. Szkoda, że mogę to docenić i cieszyć się tym dopiero po 30 latach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.