Są tacy, którzy wciąż twierdzą, że tak. – W mojej ocenie gen. Błasik do końca był w kabinie, a sądząc po krakowskim stenogramie, mogły tam być jeszcze inne osoby – mówi „Wprost" mec. Andrzej Werniewicz, pełnomocnik wdowy po pierwszym pilocie mjr. Arkadiuszu Protasiuku. To jednak tylko hipoteza, której nie sposób dowieść. Do tej pory komisja Millera twierdziła, że dowodem na obecność generała w kokpiciebyło odnalezienie jego zwłok przy nawigatorze. Tyle że, jak ujawniliśmy kilka dni temu, leżały one tam razem z ciałami jedenastu innych pasażerów. I – co równie ważne – wśród nich nie było zwłok mjr. Protasiuka. Te znaleziono znacznie dalej, prawdopodobnie z kabiny wyrzuciła je siła zderzenia z ziemią. Gdyby więc kierować się logiką komisji Millera, to trzeba by uznać, że dowódca samolotu tuż przed katastrofą wyszedł z kokpitu i oddał stery pasażerom.
KIM JEST „TADEK" Z KRAKOWSKIEGO STENOGRAMU?
„Tadek, proszę…" – mówi niezidentyfikowany mężczyzna na dwie minuty przed katastrofą. Na pokładzie Tu-154 było trzech pasażerów o imieniu Tadeusz: Lutoborski, były prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska, ks. gen. Płoski, biskup polowy Wojska Polskiego, i gen. Buk, dowódca Wojsk Lądowych. O którego z nich chodziło? Lutoborski w chwili katastrofy miał 83 lata, a ks. Płoski był hierarchą, trudno więc sobie wyobrazić, by ktoś zwracał się do nich po imieniu. I to na dodatek w kokpicie. Zostaje więc Tadeusz Buk. Były szef komisji badającej katastrofę Jerzy Miller zasugerował w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej", że mógł on zajrzeć do pilotów razem z gen. Błasikiem. To prawdopodobne, bo zanim mikrofony w kokpicie zarejestrowały imię „Tadek”, nierozpoznany głos użył tam liczby mnogiej „generałowie”. Całość brzmi logicznie: Buk i Błasik byli po imieniu i dobrze się znali, obaj nosili na mundurach generalskie wężyki. Obecność Buka tłumaczyłaby też sens słów „mechanizacja skrzydła przeznaczona jest do…”, które w rosyjskim stenogramie przypisano gen. Błasikowi. – Ta wypowiedź może oznaczać, że ktoś spoza załogi, prawdopodobnie lotnik, wyjaśniał jakiemuś nielotnikowi, co w danej chwili dzieje się z samolotem – uważa Maciej Lasek, członek komisji Millera. To jednak tylko domysły. Pewności, że „Tadek” to gen. Buk, nie ma nikt. – To mógł być on, ale teoretycznie mogło też być tak, że ktoś dzwonił z kokpitu i zwracał się tym imieniem do kogoś przez telefon – zastrzega Lasek. Jest jeszcze jedno sensowne wytłumaczenie. Słowa „Tadek” i „generałowie” mogły paść w prezydenckiej salonce, która sąsiadowała z kabiną. Drzwi do kokpitu były otwarte do samego końca, więc mikrofony zamontowane przy fotelach pilotów mogły zebrać co głośniejsze strzępy rozmów Lecha Kaczyńskiego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.