Dokrętka

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Kiler-ów 2-óch" Juliusza Machulskiego
W pierwszej scenie rozdeptane lakierki ekstaksówkarza Jurka Kilera ślizgają się na skórce od banana. To bardzo reprezentatywna próbka humoru dla całej intrygi filmowej. W części pierwszej Machulski umieścił kilka inteligentnych gagów i zechciało je obejrzeć 2,5 mln widzów, z których zapewne nie wszyscy byli inteligentni. Reżyser skalkulował, że jeżeli obniży poprzeczkę, to na "Kiler-ów 2-óch" stawi się jeszcze liczniejsza publiczność. Istnieją podstawy, by mniemać, że się przeliczył. Bohaterowie przedstawieni zostali w komplecie w części pierwszej. Intryga ze sfingowanym napadem się odbyła, a teraz widz, oprowadzany po znanych już sobie wnętrzach, ogląda tylko fabularne "dokrętki". Epizod doklejany bywa do epizodu, skecz do skeczu. Widz nie jest ciekaw, jak to się zakończy - widz niecierpliwi się, wyczekując, kiedy nareszcie pojawi się coś śmiesznego. Starczyło tego na dwie godziny z kawałkiem, ale połowę materiału można by opuścić bez żalu. W "Kilerach" jest też nadwyżka pomysłów, które są zgoła bezużyteczne. Nie wiadomo, kogo i z jakiego powodu ma rozśmieszać komisarz Ryba, relaksujący się w pozie tureckiego baszy i recytujący na przemian z towarzyszącą mu pięknością wersety "Pieśni nad pieśniami". Poza tym we wtrąceniach szopka polityczna z udziałem prezydenta, na którym nie pierwszy Machulski połamał sobie zęby. Aleksander Kwaśniewski miał zapewne zostać sparodiowany, ale z filmu wynika, że jest facetem sympatycznym, choć trochę nijakim. Nie za mało? "Kilerzy" puchną od aluzji, najczęściej wyrąbanych siekierą. Już pierwsza scena - poślizg na skórce od banana - jest autoparodią. Z każdą następną sceną Machulski staje się samopowtarzalny. Wyzyskał nawet własny "Szwadron", przerafinowaną inscenizację historyczną, która tutaj została zreprodukowana jako film znajdujący wdzięczną widownię w środowisku zawodowych gangsterów. Zdarzają się aluzje błyskotliwe w zamyśle, ale autor zarżnął je tępym nożem, wykładając widzowi detalicznie, o co mu właściwie chodziło. Kasia Figura, która zalotnie odsłania tutaj uda o godnej pozazdroszczenia linii, nie jest w stanie przeprowadzić romansu bez pośrednictwa "party line". Dla wzmocnienia dowcipu reżyser drukuje na ekranie numer telefonu - jak w płatnej reklamie. Jeżeli panienka łasi się w scenerii biurowej do wyfraczonego szefa, to oczywiście wspomaga się cygarem, którego nowe zastosowania odkrył miniony sezon plotkarski. Dowcipny wtręt z udziałem młodego Lubaszenki został w części drugiej rozdęty do osobnej sekwencji - tam wygłaszał on jedno zdanie, a widz czuł satysfakcję z faktu, że jest w stanie o własnych siłach dopowiedzieć sobie kontekst. W "Kilerach" natomiast Lubaszenko z mozołem rozgrywa scenę namolnego petenta, a w miarę przyrastania tekstu rzecz robi się coraz bardziej nużąca. To zresztą chroniczna wada dialogów. W "Kilerze" rozmówcy wymieniali grepsy, które napędzały akcję, tutaj siadają i gadają o tym, że właśnie usiedli i za chwilę będą rozmawiać. Widz czuje się oszukany. W pierwszej części filmu puenty występowały z prędkością mierzoną stoperem. W drugiej komiczną puentę poprzedzają średnio trzy sekwencje mające przygotować widza na to, że za chwilę wydarzy się coś śmiesznego. Podobny kłopot z humorem słownym. Jest jak w "Rejsie": "ludożerka" porozumiewa się koślawą polszczyzną z użyciem neologizmów anglosaskich, a widz inteligent naśmiewa się z tego ponad jej głowami. W "Kilerach" dowcip słowny krąży głównie wokół pośladków, ale łamańce składniowe, jakimi się go opowiada, adresowane są dla tej skromnej części widowni, która wie, co to takiego "składnia". W rezultacie widownia rży z uciechy dopiero wtedy, kiedy z ekranu pada słowo "dupa" albo inny wyraz na "p". Na szczęście w pamięci zostają jeszcze zabawne próby adaptowania angielszczyzny. Morderstwo na zlecenie zyskuje miano "kill him", a wiodący gangster zdobywa miano "The beściak". Od strony aktorskiej "Kilerzy" to niewiele więcej niż teatr kukiełkowy, gdzie wyraźnie oznakowane marionetki grają przydzielone sobie na stałe role. Stuhr, Figura, a zwłaszcza Cezary Pazura grają tak jak w ich przekonaniu Stuhr, Pazura i Figura powinni grać, żeby ludziom się podobało. Katarzyna Figura całą sobą oddaje luksusową kokotę, a Pazura wszystkimi siłami pracuje na podtrzymanie wizerunku fircyka. Ze Stuhrem gorzej: znacznie łatwiej mu się odnaleźć w sytuacji cwaniaczka z dołów, który pyskówką toruje sobie drogę między silniejszymi, niż w roli policyjnego dygnitarza. Pokazał pazur raz - wtedy gdy wydarł się na gangstera pokazującego mu za plecami "fuck you". Przez pięć sekund stary dobry Stuhr pokazywał starego dobrego posterunkowego. Broni się natomiast Janusz Rewiński. Wprawdzie w filmie ma do pokazania niewiele więcej niż to, co wyniósł ze szkoły Olgi Lipińskiej - nawet sposób wysłowienia to scheda po "Kabarecie" - ale w nie oszlifowanym prymitywizmie jest pewna świeżość. Gangster Siara to toporny "przewalacz", który rozwinął skrzydła za późnego PRL, lecz w III RP czuje na karku oddech młodszej konkurencji. Rozumie więc, że powinien nabrać ogłady, podszkolić język, zeuropeizować maniery. Przychodzi mu to z widocznym trudem i Siara sam zauważa, że raz po raz wychodzi z niego pospolite chamisko. Skutkiem tego gangster balansuje pomiędzy prostotą swej rubaszno-rozbójniczej natury, a glancem, który narzucają mu nowe czasy. Wiecznie przepłoszony Siara mistrzowsko balansuje między tymi skrajnościami. Ostatecznie to tylko przeciętny Polak końca wieku.
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.