Autorzy najnowszego raportu GUS piszą: "W Polsce nie stwierdza się już wód głębinowych wolnych od zanieczyszczeń, o składzie zbliżonym do naturalnego".
Autorzy najnowszego raportu GUS piszą: "W Polsce nie stwierdza się już wód głębinowych wolnych od zanieczyszczeń, o składzie zbliżonym do naturalnego". Taka informacja jeszcze niedawno sprowokowałaby dyskusję o tym, jak bardzo oddaliliśmy się od naszego środowiska. Teraz przywykliśmy nawet do informacji, że choćbyśmy nie wiadomo jak głęboko wiercili, nie dowiercimy się już w Polsce do czystej wody.
Co kilka dni ginie bezpowrotnie kolejny gatunek zwierząt i roślin. To również nas już nie szokuje. Rabunkowa, prowadzona także po 1989 r., eksploatacja Puszczy Białowieskiej zagroziła nawet populacji "ponadczasowych" żubrów. Zadeptaliśmy Tatry i większą część pozostałych gór. Las nie jest już lasem, jezioro nie jest jeziorem. Nie ma też po co jechać nad polskie morze, brudne do granic przyzwoitości. Smog spowił większość dużych miast. Zamiast czterech pór roku mamy - za sprawą zmian klimatycznych - tylko dwie: nagle pojawiającą się zimę i równie niespodziewanie nastające upalne lato z gwałtownymi burzami i falami powodziowymi. Zaczynają się spełniać najbardziej pesymistyczne przepowiednie formułowane w połowie lat 70. przez profesorów Polskiej Akademii Nauk. Procesów, które w przyrodzie nie zachodzą tak szybko jak w życiu społecznym, teraz doświadcza już jedno pokolenie.
Jeszcze niedawno chodziliśmy po lesie. Teraz ze spokojem przyjmujemy informację, że lasu nie ma. Aparat asymilacyjny 36 proc. wszystkich drzew powyżej 40 lat jest silnie uszkodzony.
Za "względnie zdrowe" uznaje się w najnowszych materiałach GUS tylko 10,9 proc. drzew. Jakość drzew powszechnie przyjmuje się za najbardziej wiarygodny wskaźnik stanu środowiska.
Dzisiejsi trzydziestolatkowie z wypraw do lasu w dzieciństwie pamiętają stada kuropatw. W 1985 r. kuropatw było grubo ponad milion, w 1995 r. - 960 tys., a dwa lata później - już tylko 481 tys. To samo pokolenie pamięta zajęcze ślady na śniegu. Ich dzieci nie będą miały już takich wspomnień. Między rokiem 1980 a 1997 liczba zajęcy w Polsce zmniejszyła się bowiem z 1,5 mln do 0,6 mln. Tylko w latach 1996-1997 ubyło ich ponad 210 tys. Utrzymanie się tej tendencji oznacza, że w 2002 r. (a więc już za trzy lata) nie będzie w Polsce ani jednego szaraka. Taki sam los - według polskiej "Czerwonej księgi zwierząt" - czeka jedną czwartą dziko żyjących u nas kręgowców. Najgwałtowniej ubywa nietoperzy jaskiniowych oraz susłów, ryb wędrownych oraz ptaków. Jedną z największych ostoi ptaków na kontynencie jest Puszcza Białowieska. Spośród 238 gatunków, które w ciągu ostatniego stulecia założyły gniazda w Polsce, aż 159 osiedliło się właśnie w puszczy. Warunki ich bytowania ciągle się pogarszają. Co roku zwiększane są wyręby; z każdych 100 ha parków narodowych Lasy Państwowe pozyskują 119,32 m3 drewna (zaledwie 0,35 proc. powierzchni lasów podlega ochronie ścisłej). "Gatunki, które niszczą własne środowisko, wymierają; to podstawowa lekcja płynąca z teorii ewolucji" - ostrzegali jeszcze niedawno naukowcy. Nadaremnie.
Na próżno szukać by dziś czystej wody. Nie tylko tej podziemnej. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu można było bez strachu kąpać się w rzekach. Dziś w śladowych ilościach (0,1 proc.) płyną nimi wody I klasy biologicznej czystości, do II klasy czystości można zaliczyć jedynie 3,1 proc. O ile rzeki są odbiornikami ścieków, transportując je do morza, o tyle jeziora zamieniły się już w ściekowe osadniki. Do nowoczesnych oczyszczalni trafia zaledwie 13 proc. ścieków (w Europie wskaźnik ten wynosi 70-90 proc.). Ponad 520 mln m3 nie oczyszczonych ścieków spływa co roku do rzek, jezior, morza. Do wybudowania oczyszczalni nie zmuszają ani przepisy prawa, ani symboliczne kary. Również odpowiedzialni za zarządzanie zasobami naturalnymi nie robią nic, by weszła w życie europejska zasada: "albo przestań zanieczyszczać środowisko, albo za to płać". W Danii, Szwecji czy Wielkiej Brytanii dbałość o jakość wody wymuszono w prosty sposób: ustanowiono prawo nakazujące, aby ujęcie wody dla zakładu znajdowało się w rzece poniżej miejsca spuszczania ścieków. Ten prosty zabieg legislacyjny pozwolił na poprawę stanu kilku dużych europejskich rzek już po paru latach.
Pokolenie obecnych trzydziestolatków wakacje spędzało nad Bałtykiem. Dziś najczęściej wybierają Morze Śródziemne - nie tylko zachęceni gwarancją słońca. A Bałtyk? W ostatnich latach niebezpiecznie rośnie w nim stężenie substancji biogennych, zwłaszcza związków azotu. Oznacza to powolną śmierć akwenu. Jest to spowodowane nie tylko gigantycznym ładunkiem nie oczyszczonych ścieków z dużych miast, ale także bałaganem w gospodarce wodnej na polskich wsiach. Mimo że woda z 66 proc. wiejskich studni nie nadaje się do picia, nadal budowane są wodociągi, a "zapomina się" o kanalizacji, nie mówiąc już o oczyszczalniach.
Wciąż nie opłaca się w Polsce inwestować w ekologię, którą na świecie uznaje się za jedną z "najgorętszych" branż. Targi Poleko już od kilku lat omijają duże firmy. Brakuje proekologicznej polityki podatkowej czy kredytowej. Wydaje się też, że resort ochrony środowiska bardziej wspiera trucicieli niż firmy zainteresowane inwestowaniem w poprawę środowiska. Na przykład producenci opakowań jednorazowych, zajmujących już 40 proc. objętości wysypisk śmieci, korzystają na braku rozporządzeń wykonawczych do ustawy o odpadach, które minister dawno powinien wydać.
Nie opłaca się nawet inwestować w odzyskiwanie surowców wtórnych, europejską "żyłę złota". Specjaliści z Instytutu Gospodarki Odpadami szacują, że co roku na składowiska w Polsce trafiają odpady warte 1,6-1,7 mld USD, a wartość dotychczas "zdeponowanych" w ten sposób surowców ocenia się na 38-40 mld USD (30 proc. to zawarty w nich węgiel, ok. 25 proc. - metale ciężkie). Powstawania firm wyspecjalizowanych w recyklingu - podobnie jak w budowie oczyszczalni ścieków, produkcji filtrów, katalizatorów, benzyn bezołowiowych czy żywności ekologicznej - w żaden sposób nie stymulują działania "zielonych decydentów". Brakuje też elementarnej kontroli już ustanowionego prawa. Wybudowany kosztem 6,7 mln zł i oddany do użytku z wielką pompą najnowocześniejszy w kraju Zakład Utylizacji Odpadów Komunalnych w Suwałkach (mogący przerobić dziennie 85 ton śmieci) pracuje na pół gwizdka, bo nie ma... odpadów. Taniej jest wywozić śmieci do lasów, na pobocza dróg lub stare, nieszczelne wysypiska. Inwestor wyrzucił pieniądze w błoto.
Aż 26 lat potrzeba Polsce na nadrobienie zapóźnień i osiągnięcie obecnych standardów Unii Europejskiej, gdyby nakłady na ekologię utrzymały się na dzisiejszym poziomie. Problemem nie są jednak pieniądze, te bowiem w polskiej ekologii są zbyt często marnowane (tak było nawet z kredytami Banku Światowego). Dewastacja środowiska musi przestać się opłacać. Na razie redukcję zanieczyszczeń przemysłowych zawdzięczamy głównie ograniczeniu produkcji. Według GUS, aż 86 proc. zakładów emitujących szczególnie uciążliwe zanieczyszczenia nadal nie ma jakichkolwiek urządzeń czy instalacji do oczyszczania gazów. Jeśli płaci z tego tytułu kary, to śmiesznie niskie (sięgają one - jak podaje NIK - najwyżej 0,1 proc. kosztów produkcji), w dodatku łatwo umarzane bądź rozkładane na raty. Poziom zanieczyszczania powietrza w Polsce należy do najwyższych w europejskich krajach OECD. Emitujemy rocznie 1,3 mln ton pyłów, 2,4 mln ton dwutlenku siarki i 1,2 mln ton dwutlenku azotu. Szczególnie mieszkańcy Górnego Śląska, Krakowa czy Wałbrzycha w czasie złych warunków meteorologicznych narażeni są na smog. W obszarze "alarmów smogowych" mieszka - według GUS - ok. 3 mln Polaków.
Minister propagandy ekologicznej
Jan Szyszko, któremu w rządzie AWS-UW przypadła teka ministra ochrony środowiska, nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie: jest za czy przeciw organizacji zimowych igrzysk w Zakopanem. Przez dłuższy czas nie był w stanie podjąć decyzji w sprawie powiększenia Białowieskiego Parku Narodowego (w jego kompetencje wszedł wicepremier Leszek Balcerowicz, przyznając na ten cel 20 mln zł). Dzięki pieniądzom resortu media tworzą obraz propagandy sukcesu - w ten sposób finansowane są na przykład wywiady opatrzone zdjęciem ministra, w których mówi on o poprawie stanu środowiska. Ekolodzy krytykują go za bierność: kierowany przezeń resort nie jest w stanie zaproponować nowoczesnych rozwiązań sprzyjających poprawie stanu środowiska (wciąż brak podstawowych aktów wykonawczych oraz kilku najważniejszych ustaw). Nie wprowadzono w życie sprawdzonej w innych krajach zasady "zanieczyszczający płaci". Eksperci UE przestrzegają, że zaniedbania w dziedzinie ekologii stanowią jedną z barier mogących opóźnić wejście Polski do struktur europejskich. Słaba pozycja Jana Szyszki w rządzie może doprowadzić nie tylko do dymisji ministra podczas zapowiadanej rekonstrukcji rządu, ale także do likwidacji kierowanego przez niego resortu.
Przy bałaganie w polskiej ekologii, nieudolnym zarządzaniu zasobami naturalnymi (od kilku już lat nie możemy się doczekać ekonomicznych i prawnych mechanizmów wymuszających szacunek dla środowiska), osłabieniu Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska, dekompozycji systemu finansowania ekologii i słabości ruchów ekologicznych możemy już obserwować sprawdzanie się najczarniejszych prognoz ekspertów PAN z lat 70.
Co kilka dni ginie bezpowrotnie kolejny gatunek zwierząt i roślin. To również nas już nie szokuje. Rabunkowa, prowadzona także po 1989 r., eksploatacja Puszczy Białowieskiej zagroziła nawet populacji "ponadczasowych" żubrów. Zadeptaliśmy Tatry i większą część pozostałych gór. Las nie jest już lasem, jezioro nie jest jeziorem. Nie ma też po co jechać nad polskie morze, brudne do granic przyzwoitości. Smog spowił większość dużych miast. Zamiast czterech pór roku mamy - za sprawą zmian klimatycznych - tylko dwie: nagle pojawiającą się zimę i równie niespodziewanie nastające upalne lato z gwałtownymi burzami i falami powodziowymi. Zaczynają się spełniać najbardziej pesymistyczne przepowiednie formułowane w połowie lat 70. przez profesorów Polskiej Akademii Nauk. Procesów, które w przyrodzie nie zachodzą tak szybko jak w życiu społecznym, teraz doświadcza już jedno pokolenie.
Jeszcze niedawno chodziliśmy po lesie. Teraz ze spokojem przyjmujemy informację, że lasu nie ma. Aparat asymilacyjny 36 proc. wszystkich drzew powyżej 40 lat jest silnie uszkodzony.
Za "względnie zdrowe" uznaje się w najnowszych materiałach GUS tylko 10,9 proc. drzew. Jakość drzew powszechnie przyjmuje się za najbardziej wiarygodny wskaźnik stanu środowiska.
Dzisiejsi trzydziestolatkowie z wypraw do lasu w dzieciństwie pamiętają stada kuropatw. W 1985 r. kuropatw było grubo ponad milion, w 1995 r. - 960 tys., a dwa lata później - już tylko 481 tys. To samo pokolenie pamięta zajęcze ślady na śniegu. Ich dzieci nie będą miały już takich wspomnień. Między rokiem 1980 a 1997 liczba zajęcy w Polsce zmniejszyła się bowiem z 1,5 mln do 0,6 mln. Tylko w latach 1996-1997 ubyło ich ponad 210 tys. Utrzymanie się tej tendencji oznacza, że w 2002 r. (a więc już za trzy lata) nie będzie w Polsce ani jednego szaraka. Taki sam los - według polskiej "Czerwonej księgi zwierząt" - czeka jedną czwartą dziko żyjących u nas kręgowców. Najgwałtowniej ubywa nietoperzy jaskiniowych oraz susłów, ryb wędrownych oraz ptaków. Jedną z największych ostoi ptaków na kontynencie jest Puszcza Białowieska. Spośród 238 gatunków, które w ciągu ostatniego stulecia założyły gniazda w Polsce, aż 159 osiedliło się właśnie w puszczy. Warunki ich bytowania ciągle się pogarszają. Co roku zwiększane są wyręby; z każdych 100 ha parków narodowych Lasy Państwowe pozyskują 119,32 m3 drewna (zaledwie 0,35 proc. powierzchni lasów podlega ochronie ścisłej). "Gatunki, które niszczą własne środowisko, wymierają; to podstawowa lekcja płynąca z teorii ewolucji" - ostrzegali jeszcze niedawno naukowcy. Nadaremnie.
Na próżno szukać by dziś czystej wody. Nie tylko tej podziemnej. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu można było bez strachu kąpać się w rzekach. Dziś w śladowych ilościach (0,1 proc.) płyną nimi wody I klasy biologicznej czystości, do II klasy czystości można zaliczyć jedynie 3,1 proc. O ile rzeki są odbiornikami ścieków, transportując je do morza, o tyle jeziora zamieniły się już w ściekowe osadniki. Do nowoczesnych oczyszczalni trafia zaledwie 13 proc. ścieków (w Europie wskaźnik ten wynosi 70-90 proc.). Ponad 520 mln m3 nie oczyszczonych ścieków spływa co roku do rzek, jezior, morza. Do wybudowania oczyszczalni nie zmuszają ani przepisy prawa, ani symboliczne kary. Również odpowiedzialni za zarządzanie zasobami naturalnymi nie robią nic, by weszła w życie europejska zasada: "albo przestań zanieczyszczać środowisko, albo za to płać". W Danii, Szwecji czy Wielkiej Brytanii dbałość o jakość wody wymuszono w prosty sposób: ustanowiono prawo nakazujące, aby ujęcie wody dla zakładu znajdowało się w rzece poniżej miejsca spuszczania ścieków. Ten prosty zabieg legislacyjny pozwolił na poprawę stanu kilku dużych europejskich rzek już po paru latach.
Pokolenie obecnych trzydziestolatków wakacje spędzało nad Bałtykiem. Dziś najczęściej wybierają Morze Śródziemne - nie tylko zachęceni gwarancją słońca. A Bałtyk? W ostatnich latach niebezpiecznie rośnie w nim stężenie substancji biogennych, zwłaszcza związków azotu. Oznacza to powolną śmierć akwenu. Jest to spowodowane nie tylko gigantycznym ładunkiem nie oczyszczonych ścieków z dużych miast, ale także bałaganem w gospodarce wodnej na polskich wsiach. Mimo że woda z 66 proc. wiejskich studni nie nadaje się do picia, nadal budowane są wodociągi, a "zapomina się" o kanalizacji, nie mówiąc już o oczyszczalniach.
Wciąż nie opłaca się w Polsce inwestować w ekologię, którą na świecie uznaje się za jedną z "najgorętszych" branż. Targi Poleko już od kilku lat omijają duże firmy. Brakuje proekologicznej polityki podatkowej czy kredytowej. Wydaje się też, że resort ochrony środowiska bardziej wspiera trucicieli niż firmy zainteresowane inwestowaniem w poprawę środowiska. Na przykład producenci opakowań jednorazowych, zajmujących już 40 proc. objętości wysypisk śmieci, korzystają na braku rozporządzeń wykonawczych do ustawy o odpadach, które minister dawno powinien wydać.
Nie opłaca się nawet inwestować w odzyskiwanie surowców wtórnych, europejską "żyłę złota". Specjaliści z Instytutu Gospodarki Odpadami szacują, że co roku na składowiska w Polsce trafiają odpady warte 1,6-1,7 mld USD, a wartość dotychczas "zdeponowanych" w ten sposób surowców ocenia się na 38-40 mld USD (30 proc. to zawarty w nich węgiel, ok. 25 proc. - metale ciężkie). Powstawania firm wyspecjalizowanych w recyklingu - podobnie jak w budowie oczyszczalni ścieków, produkcji filtrów, katalizatorów, benzyn bezołowiowych czy żywności ekologicznej - w żaden sposób nie stymulują działania "zielonych decydentów". Brakuje też elementarnej kontroli już ustanowionego prawa. Wybudowany kosztem 6,7 mln zł i oddany do użytku z wielką pompą najnowocześniejszy w kraju Zakład Utylizacji Odpadów Komunalnych w Suwałkach (mogący przerobić dziennie 85 ton śmieci) pracuje na pół gwizdka, bo nie ma... odpadów. Taniej jest wywozić śmieci do lasów, na pobocza dróg lub stare, nieszczelne wysypiska. Inwestor wyrzucił pieniądze w błoto.
Aż 26 lat potrzeba Polsce na nadrobienie zapóźnień i osiągnięcie obecnych standardów Unii Europejskiej, gdyby nakłady na ekologię utrzymały się na dzisiejszym poziomie. Problemem nie są jednak pieniądze, te bowiem w polskiej ekologii są zbyt często marnowane (tak było nawet z kredytami Banku Światowego). Dewastacja środowiska musi przestać się opłacać. Na razie redukcję zanieczyszczeń przemysłowych zawdzięczamy głównie ograniczeniu produkcji. Według GUS, aż 86 proc. zakładów emitujących szczególnie uciążliwe zanieczyszczenia nadal nie ma jakichkolwiek urządzeń czy instalacji do oczyszczania gazów. Jeśli płaci z tego tytułu kary, to śmiesznie niskie (sięgają one - jak podaje NIK - najwyżej 0,1 proc. kosztów produkcji), w dodatku łatwo umarzane bądź rozkładane na raty. Poziom zanieczyszczania powietrza w Polsce należy do najwyższych w europejskich krajach OECD. Emitujemy rocznie 1,3 mln ton pyłów, 2,4 mln ton dwutlenku siarki i 1,2 mln ton dwutlenku azotu. Szczególnie mieszkańcy Górnego Śląska, Krakowa czy Wałbrzycha w czasie złych warunków meteorologicznych narażeni są na smog. W obszarze "alarmów smogowych" mieszka - według GUS - ok. 3 mln Polaków.
Minister propagandy ekologicznej
Jan Szyszko, któremu w rządzie AWS-UW przypadła teka ministra ochrony środowiska, nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie: jest za czy przeciw organizacji zimowych igrzysk w Zakopanem. Przez dłuższy czas nie był w stanie podjąć decyzji w sprawie powiększenia Białowieskiego Parku Narodowego (w jego kompetencje wszedł wicepremier Leszek Balcerowicz, przyznając na ten cel 20 mln zł). Dzięki pieniądzom resortu media tworzą obraz propagandy sukcesu - w ten sposób finansowane są na przykład wywiady opatrzone zdjęciem ministra, w których mówi on o poprawie stanu środowiska. Ekolodzy krytykują go za bierność: kierowany przezeń resort nie jest w stanie zaproponować nowoczesnych rozwiązań sprzyjających poprawie stanu środowiska (wciąż brak podstawowych aktów wykonawczych oraz kilku najważniejszych ustaw). Nie wprowadzono w życie sprawdzonej w innych krajach zasady "zanieczyszczający płaci". Eksperci UE przestrzegają, że zaniedbania w dziedzinie ekologii stanowią jedną z barier mogących opóźnić wejście Polski do struktur europejskich. Słaba pozycja Jana Szyszki w rządzie może doprowadzić nie tylko do dymisji ministra podczas zapowiadanej rekonstrukcji rządu, ale także do likwidacji kierowanego przez niego resortu.
Przy bałaganie w polskiej ekologii, nieudolnym zarządzaniu zasobami naturalnymi (od kilku już lat nie możemy się doczekać ekonomicznych i prawnych mechanizmów wymuszających szacunek dla środowiska), osłabieniu Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska, dekompozycji systemu finansowania ekologii i słabości ruchów ekologicznych możemy już obserwować sprawdzanie się najczarniejszych prognoz ekspertów PAN z lat 70.
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.