Aleksander Kwaśniewski w lipcu chce rozpocząć objazd wszystkich powiatów. Pomysł wydaje się interesujący - my jesteśmy autorami reform, prezydent odcina kupony...
Minęło zaledwie kilka tygodni nowego roku, a dzięki pewnym zdarzeniom, znanym wszystkim z pierwszych stron gazet, zacząłem się zastanawiać, czy aby informatyczni prorocy wieszczący katastroficzną wizję wynikającą z tzw. efektu milenium nie mają choć trochę racji. Nie chodzi mi oczywiście o znikające komputerowe pliki, blokujące się konta, spadające windy, paraliż systemu bankowego czy ewidencyjnego, ale o swoiste pomieszanie z poplątaniem, którego ostatnio jesteśmy w Polsce świadkami.
Zaczęło się od reformy administracyjnej. Już na samym początku wyglądało tak, jakby zawczasu przyjęto tezę o niewłaściwym przygotowaniu tej reformy przez rząd. Celowali w tym zwłaszcza niezastąpieni dziennikarze telewizji publicznej oraz prasy zwanej "opozycyjną". Rozpisywano się o brakujących biurkach, ołówkach i piórnikach, o nie potrafiących dotrzeć do właściwych pokoi urzędnikach nowych urzędów wojewódzkich i powiatowych. Krytykowano umieszczenie niektórych wojewódzkich urzędów administracji zespolonej w innych niż centralne ośrodkach miejskich. Przypomina mi się w tym miejscu casus Radomia, w którym usytuowana została komenda policji województwa mazowieckiego. Dyżurni krytycy pisali o wielkich kosztach związanych ze zmianą lokalizacji siedziby komendy mazowieckiej. Żaden z prasowych "specjalistów" od reformy nie wspomniał jednak o tym, że komenda w Radomiu jest jedną z najnowocześniejszych w Polsce i nie zostaną poniesione praktycznie żadne koszty jej adaptacji. Podejrzewam, że gdyby rząd zdecydował się na pozostawienie tejże komendy w Warszawie, zaraz pojawiliby się obrońcy "prawdziwej" decentralizacji, wykazujący przy okazji śmieszność wynikającą z dublowania się zadań dwóch podobnych struktur w jednym ośrodku miejskim.
Przez cały czas na różnych łamach pojawia się też wątek niedofinansowania 373 urzędów powiatowych. Nikt z piszących nie pamięta już, jak kilka miesięcy temu, gdy decydowały się losy nowego podziału administracyjnego kraju, rząd wyraźnie opowiadał się za mniejszą liczbą powiatów właśnie z uwagi na brak realnych możliwości udźwignięcia przez niektóre z nich ciężaru samodzielności. Trzeba pamiętać, że szacunkowe dane określające budżety przyszłych powiatów opracowane zostały na podstawie zestawień uzyskanych z byłych urzędów rejonowych. Dopiero praktyczne funkcjonowanie starostw umożliwi ich prawidłową ocenę. Być może poczynione w tym czasie obserwacje staną się podstawą do podjęcia decyzji o wyposażeniu powiatów w dodatkowe środki finansowe. Na działania takie potrzeba jednak czasu, co w tym wypadku nie jest świadectwem opieszałości urzędników, ale prostą koniecznością wynikającą z wagi wprowadzanej reformy. Podobny proces przeszły zresztą osiem lat temu urzędy gminne i - jak wskazują ich wyniki finansowe oraz rozwój infrastruktury - odniosły sukces. Nikt z krytykujących tak długo jednak czekać nie zamierza. Nie daj Boże, okazałoby się, że reforma przynosi pozytywne efekty i nie ma już o czym pisać.
Czekać nie ma zamiaru prezydent Aleksander Kwaśniewski, który - jak doszły mnie słuchy - w lipcu chce rozpocząć objazd wszystkich powiatów, składając wszem i wobec (jak to ma w zwyczaju) obietnice, których później jakoś dziwnie nie udaje mu się spełnić. W tym jednak wypadku pośpiech głowy państwa wydaje się w pełni uzasadniony, jeśli bowiem weźmie się pod uwagę fakt, że w każdym z odwiedzanych ośrodków powiatowych miałby on spędzić na przykład dzień, to zostało mu tak naprawdę całkiem niewiele czasu na skuteczne przeprowadzenie tego tournée. Chyba że prezydent będzie miał sklonowanego sobowtóra, który przejmie jego obowiązki na czas powiatowego objazdu. W sumie pomysł wydaje się interesujący (nie o klonowaniu myślę) - my jesteśmy autorami reform i ponosimy za nie odpowiedzialność, prezydent odcina kupony...
Jako przejaw efektu milenium można by, niestety, potraktować także niektóre wystąpienia przedstawicieli naszego koalicjanta. Ot, chociażby kuriozalne zupełnie głosy porównujące Akcję Wyborczą Solidarność do PZPR. Warto się w tym miejscu zastanowić, czy ich autor rozumie i potrafi samodzielnie rozszyfrować podane przez siebie skróty organizacyjne. Jak dowiódł bowiem kilka lat temu poseł Leszek Moczulski, istnieją w tym zakresie różne, bogate możliwości interpretacyjne.
Zdaniem moich ministerialnych specjalistów, efekt roku 2000 to realny problem, niosący z sobą zagrożenia dla systemów komputerowych na całym świecie. Dotyczy on w praktyce trudności z poprawnym odczytaniem sekwencji liczb określającej początek nowego tysiąclecia. Jego zasięg - mam nadzieję - ograniczy się do sfery typowo technicznej. Poza efektem powiatowego prezydenta, poplątania pojęć u naszego koalicjanta, braku biurek i ołówków dla urzędników w starostwach nic złego już się nam nie przydarzy.
Zaczęło się od reformy administracyjnej. Już na samym początku wyglądało tak, jakby zawczasu przyjęto tezę o niewłaściwym przygotowaniu tej reformy przez rząd. Celowali w tym zwłaszcza niezastąpieni dziennikarze telewizji publicznej oraz prasy zwanej "opozycyjną". Rozpisywano się o brakujących biurkach, ołówkach i piórnikach, o nie potrafiących dotrzeć do właściwych pokoi urzędnikach nowych urzędów wojewódzkich i powiatowych. Krytykowano umieszczenie niektórych wojewódzkich urzędów administracji zespolonej w innych niż centralne ośrodkach miejskich. Przypomina mi się w tym miejscu casus Radomia, w którym usytuowana została komenda policji województwa mazowieckiego. Dyżurni krytycy pisali o wielkich kosztach związanych ze zmianą lokalizacji siedziby komendy mazowieckiej. Żaden z prasowych "specjalistów" od reformy nie wspomniał jednak o tym, że komenda w Radomiu jest jedną z najnowocześniejszych w Polsce i nie zostaną poniesione praktycznie żadne koszty jej adaptacji. Podejrzewam, że gdyby rząd zdecydował się na pozostawienie tejże komendy w Warszawie, zaraz pojawiliby się obrońcy "prawdziwej" decentralizacji, wykazujący przy okazji śmieszność wynikającą z dublowania się zadań dwóch podobnych struktur w jednym ośrodku miejskim.
Przez cały czas na różnych łamach pojawia się też wątek niedofinansowania 373 urzędów powiatowych. Nikt z piszących nie pamięta już, jak kilka miesięcy temu, gdy decydowały się losy nowego podziału administracyjnego kraju, rząd wyraźnie opowiadał się za mniejszą liczbą powiatów właśnie z uwagi na brak realnych możliwości udźwignięcia przez niektóre z nich ciężaru samodzielności. Trzeba pamiętać, że szacunkowe dane określające budżety przyszłych powiatów opracowane zostały na podstawie zestawień uzyskanych z byłych urzędów rejonowych. Dopiero praktyczne funkcjonowanie starostw umożliwi ich prawidłową ocenę. Być może poczynione w tym czasie obserwacje staną się podstawą do podjęcia decyzji o wyposażeniu powiatów w dodatkowe środki finansowe. Na działania takie potrzeba jednak czasu, co w tym wypadku nie jest świadectwem opieszałości urzędników, ale prostą koniecznością wynikającą z wagi wprowadzanej reformy. Podobny proces przeszły zresztą osiem lat temu urzędy gminne i - jak wskazują ich wyniki finansowe oraz rozwój infrastruktury - odniosły sukces. Nikt z krytykujących tak długo jednak czekać nie zamierza. Nie daj Boże, okazałoby się, że reforma przynosi pozytywne efekty i nie ma już o czym pisać.
Czekać nie ma zamiaru prezydent Aleksander Kwaśniewski, który - jak doszły mnie słuchy - w lipcu chce rozpocząć objazd wszystkich powiatów, składając wszem i wobec (jak to ma w zwyczaju) obietnice, których później jakoś dziwnie nie udaje mu się spełnić. W tym jednak wypadku pośpiech głowy państwa wydaje się w pełni uzasadniony, jeśli bowiem weźmie się pod uwagę fakt, że w każdym z odwiedzanych ośrodków powiatowych miałby on spędzić na przykład dzień, to zostało mu tak naprawdę całkiem niewiele czasu na skuteczne przeprowadzenie tego tournée. Chyba że prezydent będzie miał sklonowanego sobowtóra, który przejmie jego obowiązki na czas powiatowego objazdu. W sumie pomysł wydaje się interesujący (nie o klonowaniu myślę) - my jesteśmy autorami reform i ponosimy za nie odpowiedzialność, prezydent odcina kupony...
Jako przejaw efektu milenium można by, niestety, potraktować także niektóre wystąpienia przedstawicieli naszego koalicjanta. Ot, chociażby kuriozalne zupełnie głosy porównujące Akcję Wyborczą Solidarność do PZPR. Warto się w tym miejscu zastanowić, czy ich autor rozumie i potrafi samodzielnie rozszyfrować podane przez siebie skróty organizacyjne. Jak dowiódł bowiem kilka lat temu poseł Leszek Moczulski, istnieją w tym zakresie różne, bogate możliwości interpretacyjne.
Zdaniem moich ministerialnych specjalistów, efekt roku 2000 to realny problem, niosący z sobą zagrożenia dla systemów komputerowych na całym świecie. Dotyczy on w praktyce trudności z poprawnym odczytaniem sekwencji liczb określającej początek nowego tysiąclecia. Jego zasięg - mam nadzieję - ograniczy się do sfery typowo technicznej. Poza efektem powiatowego prezydenta, poplątania pojęć u naszego koalicjanta, braku biurek i ołówków dla urzędników w starostwach nic złego już się nam nie przydarzy.
Więcej możesz przeczytać w 5/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.