Do gorączkowej wymiany obelg doszło zaraz po tym, jak prezydent Cristina Fernández Kirchner złożyła w ONZ oficjalną skargę na Zjednoczone Królestwo, za, jak się wyraziła, militaryzację południowego Atlantyku. To kolejna odsłona podjazdowej wojny propagandowej, w której na ulicach Buenos Aires płoną brytyjskie flagi, a na mapach, drukowanych na Falklandach,w miejscu Argentyny można zobaczyć kojący błękit Atlantyku.
Argentyńczycy nigdy nie pogodzili się z klęską, którą ponieśli w 1982 r., tocząc z Brytyjczykami regularną wojnę o ten niepozorny archipelag. Trzydzieści lat temu, po 74 dniach walki, górą okazali się Anglicy.
Jednak spór o wyspy tli się do dziś. Ostatnio Argentyńczycy zaczęli się o nie upominać coraz głośniej. Niewykluczone, że skłoniły ich do tego poszukiwania ropy naftowej, które Brytyjczycy prowadzą wokół wysp od 2010 r. Przyczyna nagłej eskalacji konfliktu może być jednak bardziej prozaiczna: odwrócenie uwagi opinii publicznej od kryzysu gospodarczego. Wielka Brytania tkwi w nim po uszy, a Argentyna właśnie wprowadza bolesny plan oszczędnościowy. W miarę zbliżania się 30. rocznicy walk, które rozpoczęły się 2 kwietnia, propagandowa wymiana ognia staje się coraz ostrzejsza.
Jak w kinie
Nowa wojna o Falklandy zaczęła się niewinnie od wysłania na wyspy pewnego pilota Royal Air Force. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu na wyspach jest brytyjska baza wojskowa, gdyby pilotem tym nie był drugi w kolejce do brytyjskiego tronu książę William.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.