MICHAŁ POZDAŁ: Absolutnie nie. Nie każda wielka kariera musi się zakończyć tak tragicznie.
Więc dlaczego akurat ją to spotkało? I kto jest winny tej śmierci?
Zazwyczaj w takich sytuacjach odpowiada się z pokorą, że winni jesteśmy my, fani. To bzdura, fani nie są niczemu winni. Paradoksalnie winny jest wielki talent artystki. To zarazem dar i przekleństwo. Brzemię, które trzeba dźwigać przez życie i pod którego ciężarem łatwo jest się złamać. W świecie, gdzie wszystkie cele zostały zdobyte, zwyczajne życie przestaje mieć sens. A Whitney Houston wiele lat nadużywała narkotyków i alkoholu, miała destrukcyjnego partnera i w końcu zagubiła się w tym wielkim świecie. Sama się wykończyła, zabrakło jej woli życia.
Ale przecież miała córkę, chciała nadal śpiewać. Czy to nie jest wystarczający powód, by próbować zerwać z nałogami?
Jak widać, nie. A przecież w jej przypadku nie można mówić o braku pomocy. Leczyli ją najlepsi specjaliści w najdroższych klinikach odwykowych, rodzina nigdy jej nie opuściła. Walczyła razem z nią, choć tak naprawdę walczyła za nią. I jeszcze jedno – szaremu człowiekowi łatwiej jest poprosić o pomoc niż osobie sławnej. Będąc na szczycie, trudno przyznać się do problemu, nawet przed samym sobą. Gdy wpadasz w nałóg, ludzie wokół ciebie zamiast to potępić, przymykają oko, tłumacząc, że jesteś gwiazdą, a gwiazda może mieć słabości. Ba, wręcz ich oczekują, bo karmią się tymi jakże ludzkimi niedoskonałościami. A Houston przegrała z nałogiem, bo nie miała chęci ani siły, by z nim walczyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.