Gwiazdy pytane są o to, co redaktorzy już o nich wiedzą, a nie o to, czego nie wiedzą! Problem polskich talk-shows polega więc dziś nie na tym, co goście w nich mówią, lecz czego nie mówią
Gdyby zadać sobie pytanie, jaki gatunek telewizyjny rozwinął się u nas najbardziej w ostatnich miesiącach, odpowiedziałbym - talk-show. Programów tego typu jest już tak dużo, że powoli brakuje do nich gości. Dlatego ruszyła swoista karuzela: te same postaci siadają kolejno naprzeciwko różnych dziennikarzy i odpowiadają na coraz bardziej podobne pytania.
Nowe nazwisko na giełdzie redaktorów zbierających informacje o przyszłych gościach, by dostarczyć je prowadzącemu, to sensacja niemal tak wielka jak odkrycie nowego talentu w Hollywood. Kto pierwszy złapie, odkryje, namówi - ten ma punkt. Ale konkurencja jest w pogotowiu: nowy gość pojawi się w następnym talk-show już za kilka dni.
Gdy bohaterowie rozmów powtarzają się i nie stanowią dla widzów ani zaskoczenia, ani szczególnej atrakcji, coraz ważniejsze staje się to, o czym rozmawiają z gospodarzami programów. Któremu z nich uda się od znanego - wydawałoby się - gościa wyciągnąć jednak coś nowego? I tu pojawia się problem największy: gwiazdy pytane są o to, co redaktorzy już o nich wiedzą, a nie o to - co jest przecież ciekawsze - czego nie wiedzą! Problem polskich talk-shows polega więc dziś nie na tym, co goście w nich mówią, lecz czego nie mówią.
Ostatnio często słyszę narzekania, że scenariusze rozmów w talk-shows są z góry napisane i tak naprawdę nie przewiduje się możliwości swobodnej pogawędki. Chodzi jedynie o udowodnienie z góry przyjętej tezy: że ktoś jest brudasem, lesbijką, został porzucony przez partnera albo żyje na kocią łapę z kimś o kilkanaście lat od siebie młodszym. Są to fakty wyniuchane przez redaktorów i uznane za wystarczająco interesujące, żeby zbudować na nich rozmowę, najczęściej zresztą bez wiedzy zainteresowanego, bo ten ostatni nie wie, że o tym ma rozmawiać przed kamerami. Na tym właśnie ma polegać suspens.W rezultacie tak zaplanowane rozmowy okazują się nieciekawe albo w ogóle do nich nie dochodzi, bo obrażony gość wychodzi ze studia w trakcie nagrania, a telewizja nie pokazuje takiej redaktorskiej wpadki.
Zżymam się na taką technikę przygotowywania polskich talk-shows, bo wiem, jak wiele traci program, gdy pytania do wywiadu pisane są na kartce, zanim gość usiądzie twarzą w twarz z dziennikarzem. Najczęściej takie pytania trafiają w pustkę. Każdy z nas ma różne dni, różne nastroje, różne problemy. Przychodząc do telewizji, goście nie pozbywają się ich. Rolą redaktora jest rozpoznać je i dostosować rozmowę do aktualnej (czyli występującej tego dnia) dyspozycji psychicznej i intelektualnej gościa. Jeśli jest roztrzęsiony, na granicy płaczu, ma poczucie klęski życiowej (zdarza się to przecież każdemu), warto zmienić schemat pytań i porozmawiać ogólniej - o doświadczeniach życiowych. W takim dniu właśnie taka rozmowa może się okazać ciekawsza i mądrzejsza. Pytania w rodzaju: czy to prawda, że ma pani owłosione nogi? - należy wtedy zostawić na inną okazję.
W telewizjach zachodnich istnieje instytucja green roomu, czyli wyciszonego saloniku, gdzie goście oczekują na swoje wejście do studia. Serwuje się tam napoje, częstuje owocami i słodyczami, przygotowuje psychicznie do szczerej rozmowy. Jest czas, żeby się skupić, opanować, rozluźnić. U nas gości się nie rozpieszcza. Czekają jak słonie na swoje wejście na cyrkową arenę. Z prowadzącym rozmowę witają się najczęściej tuż przed rozpoczęciem rejestracji i - hopaj siup, spektakl się zaczyna.
Nie mam nic przeciwko temu, by gwiazdy polskich talk-shows zadawały gościom kłopotliwe pytania, jeśli może to doprowadzić do ciekawych odpowiedzi, a nie tylko do speszenia ofiary. Dla słabych, wybuchających płaczem i uciekających ze studia gości mam jednak radę: jak w takich wypadkach można sobie poradzić, pokazała już jakiś czas temu Madonna w rozmowie z Davidem Lettermanem. Nauczcie się tego przykładu na pamięć i w kłopotliwych sytuacjach z sukcesem stosujcie:
Letterman: - Podobno ma pani nowego kochanka; może pani nam coś o nim opowiedzieć?
Madonna: - Pan tu opowiada o głupstwach, a ja mam dla wszystkich naprawdę ważną wiadomość - gdy bierzecie prysznic, oddawajcie mocz do brodzika; dzięki temu unikniecie grzybicy stóp...
I już. Nie ma się co przejmować pytaniami wypisanymi na karteluszkach przez dziennikarzy. I nie trzeba się ich bać. Gdyby byli tacy dobrzy, zadawaliby pytania z głowy! I miałyby one bezpośredni związek z odpowiedziami gości!
Karuzela znanych postaci kręci się w polskich talk-shows. Zewsząd słyszymy te same zwierzenia, anegdoty, facecje. Robi się nudno. A gdyby tak naprawdę posłuchać tych ludzi? Nie zadawać im szablonowo-maglowych pytań, nie ustawiać z góry rozmów, tylko zajrzeć im w oczy i porozmawiać o tym, czego się boją, z czego się cieszą; o tym, co trzyma ich przy życiu, gdy nagle wszystko zaczyna się walić na głowę? Tyle że bez zajrzenia w oczy ta rozmowa nigdy się nie odbędzie! Bez zaufania, wrażliwości, dobrej woli. Warto jednak podjąć ten trud, bo jestem pewien, że właśnie to, o czym nie mówią goście polskich talk-shows, jest znacznie ciekawsze od tego, co na co dzień słyszymy.
Nowe nazwisko na giełdzie redaktorów zbierających informacje o przyszłych gościach, by dostarczyć je prowadzącemu, to sensacja niemal tak wielka jak odkrycie nowego talentu w Hollywood. Kto pierwszy złapie, odkryje, namówi - ten ma punkt. Ale konkurencja jest w pogotowiu: nowy gość pojawi się w następnym talk-show już za kilka dni.
Gdy bohaterowie rozmów powtarzają się i nie stanowią dla widzów ani zaskoczenia, ani szczególnej atrakcji, coraz ważniejsze staje się to, o czym rozmawiają z gospodarzami programów. Któremu z nich uda się od znanego - wydawałoby się - gościa wyciągnąć jednak coś nowego? I tu pojawia się problem największy: gwiazdy pytane są o to, co redaktorzy już o nich wiedzą, a nie o to - co jest przecież ciekawsze - czego nie wiedzą! Problem polskich talk-shows polega więc dziś nie na tym, co goście w nich mówią, lecz czego nie mówią.
Ostatnio często słyszę narzekania, że scenariusze rozmów w talk-shows są z góry napisane i tak naprawdę nie przewiduje się możliwości swobodnej pogawędki. Chodzi jedynie o udowodnienie z góry przyjętej tezy: że ktoś jest brudasem, lesbijką, został porzucony przez partnera albo żyje na kocią łapę z kimś o kilkanaście lat od siebie młodszym. Są to fakty wyniuchane przez redaktorów i uznane za wystarczająco interesujące, żeby zbudować na nich rozmowę, najczęściej zresztą bez wiedzy zainteresowanego, bo ten ostatni nie wie, że o tym ma rozmawiać przed kamerami. Na tym właśnie ma polegać suspens.W rezultacie tak zaplanowane rozmowy okazują się nieciekawe albo w ogóle do nich nie dochodzi, bo obrażony gość wychodzi ze studia w trakcie nagrania, a telewizja nie pokazuje takiej redaktorskiej wpadki.
Zżymam się na taką technikę przygotowywania polskich talk-shows, bo wiem, jak wiele traci program, gdy pytania do wywiadu pisane są na kartce, zanim gość usiądzie twarzą w twarz z dziennikarzem. Najczęściej takie pytania trafiają w pustkę. Każdy z nas ma różne dni, różne nastroje, różne problemy. Przychodząc do telewizji, goście nie pozbywają się ich. Rolą redaktora jest rozpoznać je i dostosować rozmowę do aktualnej (czyli występującej tego dnia) dyspozycji psychicznej i intelektualnej gościa. Jeśli jest roztrzęsiony, na granicy płaczu, ma poczucie klęski życiowej (zdarza się to przecież każdemu), warto zmienić schemat pytań i porozmawiać ogólniej - o doświadczeniach życiowych. W takim dniu właśnie taka rozmowa może się okazać ciekawsza i mądrzejsza. Pytania w rodzaju: czy to prawda, że ma pani owłosione nogi? - należy wtedy zostawić na inną okazję.
W telewizjach zachodnich istnieje instytucja green roomu, czyli wyciszonego saloniku, gdzie goście oczekują na swoje wejście do studia. Serwuje się tam napoje, częstuje owocami i słodyczami, przygotowuje psychicznie do szczerej rozmowy. Jest czas, żeby się skupić, opanować, rozluźnić. U nas gości się nie rozpieszcza. Czekają jak słonie na swoje wejście na cyrkową arenę. Z prowadzącym rozmowę witają się najczęściej tuż przed rozpoczęciem rejestracji i - hopaj siup, spektakl się zaczyna.
Nie mam nic przeciwko temu, by gwiazdy polskich talk-shows zadawały gościom kłopotliwe pytania, jeśli może to doprowadzić do ciekawych odpowiedzi, a nie tylko do speszenia ofiary. Dla słabych, wybuchających płaczem i uciekających ze studia gości mam jednak radę: jak w takich wypadkach można sobie poradzić, pokazała już jakiś czas temu Madonna w rozmowie z Davidem Lettermanem. Nauczcie się tego przykładu na pamięć i w kłopotliwych sytuacjach z sukcesem stosujcie:
Letterman: - Podobno ma pani nowego kochanka; może pani nam coś o nim opowiedzieć?
Madonna: - Pan tu opowiada o głupstwach, a ja mam dla wszystkich naprawdę ważną wiadomość - gdy bierzecie prysznic, oddawajcie mocz do brodzika; dzięki temu unikniecie grzybicy stóp...
I już. Nie ma się co przejmować pytaniami wypisanymi na karteluszkach przez dziennikarzy. I nie trzeba się ich bać. Gdyby byli tacy dobrzy, zadawaliby pytania z głowy! I miałyby one bezpośredni związek z odpowiedziami gości!
Karuzela znanych postaci kręci się w polskich talk-shows. Zewsząd słyszymy te same zwierzenia, anegdoty, facecje. Robi się nudno. A gdyby tak naprawdę posłuchać tych ludzi? Nie zadawać im szablonowo-maglowych pytań, nie ustawiać z góry rozmów, tylko zajrzeć im w oczy i porozmawiać o tym, czego się boją, z czego się cieszą; o tym, co trzyma ich przy życiu, gdy nagle wszystko zaczyna się walić na głowę? Tyle że bez zajrzenia w oczy ta rozmowa nigdy się nie odbędzie! Bez zaufania, wrażliwości, dobrej woli. Warto jednak podjąć ten trud, bo jestem pewien, że właśnie to, o czym nie mówią goście polskich talk-shows, jest znacznie ciekawsze od tego, co na co dzień słyszymy.
Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.