Niedługo prokuratury i sądy będą przez Internet słać wezwania, zarzucając staromodne faksy i telegramy
Odnoszę wrażenie, że wymiar sprawiedliwości zarówno u nas, jak i na świecie staje się działalnością coraz bardziej skomplikowaną, kontrowersyjną lub wręcz niezrozumiałą. Wykonanie wyroku śmierci w USA na dwóch Niemcach za przestępstwa sprzed piętnastu lat, uwolnienie od winy amerykańskiego pilota wojskowego, który spowodował katastrofę kolejki linowej we włoskich Alpach, uniewinnienie przez sąd francuski polityków oskarżonych w głośnej sprawie o transfuzję krwi zakażonej wirusem HIV - to tylko ostatnie przykłady, które wywołały burzliwe reakcje.
Skandale związane z wymiarem sprawiedliwości nie są oczywiście wynalazkiem naszych czasów. Cała historia ludzkości to również dzieje pomyłek, nieuczciwości, okrucieństwa i zbrodni sądowych. Jednakże znane z historii nadużycia oskarżycieli i sędziów były przynaj- mniej bardziej zrozumiałe. Dzisiejsze są może mniej drastyczne, ale za to trudniejsze do pojęcia. Przyjrzyjmy się bliżej dwóm przykładom z USA. Trudno mi zrozumieć, dlaczego konieczne było uśmiercenie Niemców - braci LaGrand - po piętnastu latach od popełnienia zbrodni. Czyżby pragmatyczni Amerykanie odkryli ostatnio Immanuela Kanta, który mawiał: "Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość". Nie wiem, czy tej sprawiedliwości domagali się bliscy zamordowanego człowieka, czy też po prostu gubernator stanu chciał w ten sposób dać sygnał, że nie będzie pobłażał przestępcom. Na nic zdała się wystosowana przez kanclerza Niemiec prośba o ułaskawienie. Sąd Najwyższy USA nie miał litości. Czyżby główny sędzia Rehnquist musiał w ten sposób odreagować monstrualną liczbę godzin zmarnowanych w Senacie podczas bezowocnej próby osądzenia prezydenta Clintona?
W tym samym mniej więcej czasie sąd wojskowy uniewinnia pilota, który strącił we Włoszech kolejkę linową z dwudziestoma nieszczęsnymi narciarzami. Może istotnie nie ma podstaw do obciążenia go odpowiedzialnością za tamto zdarzenie, ale raczej trudno to sobie wyobrazić. Bo musiałby nie tylko mieć złą mapę, ale także zamarznięty wysokościomierz i gęstą mgłę wokół, tak jak piloci naszej iskry 11 listopada ubiegłego roku. Tyle że nasi piloci zginęli, a Amerykaninowi się udało. Musiał więc coś widzieć, a jeżeli tak, to nie mógł nie zauważyć, że leci za nisko. U nas sąd najpewniej uznałby go winnym nieumyślnego sprowadzenia katastrofy. Rozumiem, że amerykański sąd wojskowy znał sprawę lepiej. Nie rozumiem natomiast prasowych bredni o tym, że pilotowi groziła kara 200 lat więzienia! Czyżby sędziów postawiono przed takim wyborem: albo niewinny albo 200 lat?
Nie znam się dostatecznie dobrze na amerykańskim prawie, aby ferować stanowcze opinie. To jednak inny system, w którym na przykład jest możliwe całkowite uniewinnienie człowieka od zarzutu karnego, a później obciążenie go w procesie cywilnym monstrualnym odszkodowaniem.
Opisuję krytycznie amerykańskie przykłady po to, by pokrzepić nieco serca naszych prokuratorów i sędziów. Jak nigdy przedtem odczuwają oni nacisk mediów i opinii publicznej, które skłonne są do szybkiego wydawania wyroków. Być może niezawisły wymiar sprawiedliwości w naturalny sposób popełnia więcej pomyłek niż w czasie totalitaryzmu, gdy był nadzorowany przez rządzącą partię. Z drugiej strony - trudno przecież dopuścić, aby wyroki ferowali dziennikarze i opinia publiczna. Widać, że coś dziwnego dzieje się z wymiarem sprawiedliwości. Próbuje temu przeciwdziałać nasze ministerstwo, proponując uproszczenie procedur, z możliwością składania pozwów przez Internet. Niedługo prokuratury i sądy będą także przez Internet słać wezwania, zarzucając staromodne faksy i telegramy. A ja uważam, że w tym wszystkim najbardziej praworządną postacią był woźny sądowy Protazy, wynaleziony znacznie wcześniej niż współczesne państwo prawa.
I jak tu nie powrócić do mojej milenijnej teorii o zmierzchu tradycyjnych instytucji starego społeczeństwa? Skoro kończą się czasy władzy rodzicielskiej, szkolnej i prezydenckiej, to dlaczego miałoby być lepiej z władzą sądowniczą? A może już rządzą nami tylko pieniądze i media, a reszta to jedynie atrapa?
Skandale związane z wymiarem sprawiedliwości nie są oczywiście wynalazkiem naszych czasów. Cała historia ludzkości to również dzieje pomyłek, nieuczciwości, okrucieństwa i zbrodni sądowych. Jednakże znane z historii nadużycia oskarżycieli i sędziów były przynaj- mniej bardziej zrozumiałe. Dzisiejsze są może mniej drastyczne, ale za to trudniejsze do pojęcia. Przyjrzyjmy się bliżej dwóm przykładom z USA. Trudno mi zrozumieć, dlaczego konieczne było uśmiercenie Niemców - braci LaGrand - po piętnastu latach od popełnienia zbrodni. Czyżby pragmatyczni Amerykanie odkryli ostatnio Immanuela Kanta, który mawiał: "Niech zginie świat, byle sprawiedliwości stało się zadość". Nie wiem, czy tej sprawiedliwości domagali się bliscy zamordowanego człowieka, czy też po prostu gubernator stanu chciał w ten sposób dać sygnał, że nie będzie pobłażał przestępcom. Na nic zdała się wystosowana przez kanclerza Niemiec prośba o ułaskawienie. Sąd Najwyższy USA nie miał litości. Czyżby główny sędzia Rehnquist musiał w ten sposób odreagować monstrualną liczbę godzin zmarnowanych w Senacie podczas bezowocnej próby osądzenia prezydenta Clintona?
W tym samym mniej więcej czasie sąd wojskowy uniewinnia pilota, który strącił we Włoszech kolejkę linową z dwudziestoma nieszczęsnymi narciarzami. Może istotnie nie ma podstaw do obciążenia go odpowiedzialnością za tamto zdarzenie, ale raczej trudno to sobie wyobrazić. Bo musiałby nie tylko mieć złą mapę, ale także zamarznięty wysokościomierz i gęstą mgłę wokół, tak jak piloci naszej iskry 11 listopada ubiegłego roku. Tyle że nasi piloci zginęli, a Amerykaninowi się udało. Musiał więc coś widzieć, a jeżeli tak, to nie mógł nie zauważyć, że leci za nisko. U nas sąd najpewniej uznałby go winnym nieumyślnego sprowadzenia katastrofy. Rozumiem, że amerykański sąd wojskowy znał sprawę lepiej. Nie rozumiem natomiast prasowych bredni o tym, że pilotowi groziła kara 200 lat więzienia! Czyżby sędziów postawiono przed takim wyborem: albo niewinny albo 200 lat?
Nie znam się dostatecznie dobrze na amerykańskim prawie, aby ferować stanowcze opinie. To jednak inny system, w którym na przykład jest możliwe całkowite uniewinnienie człowieka od zarzutu karnego, a później obciążenie go w procesie cywilnym monstrualnym odszkodowaniem.
Opisuję krytycznie amerykańskie przykłady po to, by pokrzepić nieco serca naszych prokuratorów i sędziów. Jak nigdy przedtem odczuwają oni nacisk mediów i opinii publicznej, które skłonne są do szybkiego wydawania wyroków. Być może niezawisły wymiar sprawiedliwości w naturalny sposób popełnia więcej pomyłek niż w czasie totalitaryzmu, gdy był nadzorowany przez rządzącą partię. Z drugiej strony - trudno przecież dopuścić, aby wyroki ferowali dziennikarze i opinia publiczna. Widać, że coś dziwnego dzieje się z wymiarem sprawiedliwości. Próbuje temu przeciwdziałać nasze ministerstwo, proponując uproszczenie procedur, z możliwością składania pozwów przez Internet. Niedługo prokuratury i sądy będą także przez Internet słać wezwania, zarzucając staromodne faksy i telegramy. A ja uważam, że w tym wszystkim najbardziej praworządną postacią był woźny sądowy Protazy, wynaleziony znacznie wcześniej niż współczesne państwo prawa.
I jak tu nie powrócić do mojej milenijnej teorii o zmierzchu tradycyjnych instytucji starego społeczeństwa? Skoro kończą się czasy władzy rodzicielskiej, szkolnej i prezydenckiej, to dlaczego miałoby być lepiej z władzą sądowniczą? A może już rządzą nami tylko pieniądze i media, a reszta to jedynie atrapa?
Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.