Wojna gangów na Śląsku
Jeszcze w ubiegłym roku na Śląsku działało kilka gangów, które starały się z sobą współpracować: podział stref wpływów nastąpił w połowie lat 90. Najważniejsza była grupa Janusza T., Krakowiaka, kontrolująca praktycznie całe południe kraju, choć jej wpływy sięgały nawet wybrzeża. Z Krakowiakiem powiązany był gang Zygmunta L., Sandokana, mający bazę w Gliwicach i współpracujący z mafią szczecińską. Sandokan prowadził swe interesy w dawnych województwach katowickim, bielskim, częstochowskim i opolskim. Na nieco mniejszym terenie działał gang Zbigniewa Sz., Simona, operujący głównie w śląskiej aglomeracji i na Podbeskidziu. Simon był jednak najbardziej znaną postacią przestępczego półświatka: na śląskiego capo di tutti capi wykreowały go lokalne media. W nocy z 4 na 5 marca tego roku Simon został śmiertelnie postrzelony przed własną restauracją "Zielone Oczko" w Katowicach.
Tuż przed śmiercią Simon odebrał telefon, po czym wyszedł z restauracji i wsiadł do stojącego na parkingu audi. Restaurację opuścił bez obstawy, choć zawsze towarzyszyli mu ochroniarze. Być może dzwonił ktoś zaufany, dlatego nie spodziewał się pułapki. Świadkowie twierdzą, że do samochodu Simona podszedł mężczyzna około trzydziestki i strzelił przez przednią szybę. Kula utkwiła obok serca. Zmarł w poniedziałek 8 marca nie odzyskawszy przytomności. Do dzisiaj nie wiadomo, kto strzelał. Jednym z rozpatrywanych przez policję motywów zbrodni jest zemsta Krakowiaka, który - razem z kilkudziesięcioma "żołnierzami" - wpadł w ręce policji na początku stycznia tego roku.
Zbigniew Sz. nie był rodowitym Ślązakiem. Pochodził z Pruszkowa, a do Katowic przyjechał w 1988 r. Najpierw uruchomił firmę budowlaną, później zarabiał na handlu spirytusem. Restauracja "Zielone Oczko", przemieniona w 1992 r. z obskurnej kawiarni w luksusowy lokal, była ulubionym miejscem spotkań bossów śląskiego półświatka. Simon nie działał na własny rachunek: jego interesy osłaniały gangi z Warszawy. Jeszcze na początku lat 90. otrzymał ponoć zgodę Masy, jednego z szefów Pruszkowa, na handel narkotykami i kradzionymi samochodami, wymuszanie haraczy w restauracjach i agencjach towarzyskich oraz ochronę dyskotek. Interesy rozwinął na szeroką skalę wiosną 1996 r.
W ostatnich dwóch latach wydawało się, że Simon musi mieć bardzo silnego protektora: w nadzwyczaj szybkim tempie rozwijał bowiem kolejne przedsięwzięcia i podporządkowywał sobie lokalnych mafiosów. Jego kariera została jednak przerwana w bardzo spektakularny sposób: do wypełnionego klientami "Zielonego Oczka" wtargnęła grupa antyterrorystyczna - w kilka chwil zlokalizowano gangstera, obezwładniono i skuto kajdankami.
Zaskakujące było to, że niewiele mówiono wtedy o rzeczywistym przywódcy śląskiego świata przestępczego, czyli Krakowiaku. To właśnie 44-letni Janusz T., Krakowiak, przynajmniej od dziesięciu lat rozdawał karty. Jego gang ma na swoim koncie m.in. zabójstwa, napady z bronią, wymuszenia i porwania dla okupu, handel kradzionymi samochodami i wysyłanie ich do państw WNP, handel narkotykami, kradzieże broni, ściąganie haraczy, wyłudzanie odszkodowań z towarzystw ubezpieczeniowych oraz obrót fałszywymi pieniędzmi. Jego grupa podejrzewana jest m.in. o zabójstwo właścicieli kantoru w Sosnowcu. - Bez zgody i wiedzy Krakowiaka nic się na Śląsku nie mogło wydarzyć - potwierdza prokurator Jerzy Gajewski z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Janusz T. "wpadł" w styczniu tego roku. Zatrzymali go w Kędzierzynie-Koźlu policjanci z Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Komendy Głównej Policji. Razem z Krakowiakiem aresztowano kilkudziesięciu członków jego gangu, w tym najbliższych współpracowników. Na Śląsku natychmiast zaczęła krążyć plotka, że Janusza T. "wsypał" Simon. Pozostający na wolności "żołnierze" Krakowiaka sugerowali, że Simon jeszcze podczas pobytu w więzieniu zgodził się współpracować z policją. Spodziewał się podobno, że dzięki temu szybko wyjdzie na wolność i zastanie oczyszczony przez policję teren, który będzie mógł przejąć. Przeliczył się, gdyż wpływy Krakowiaka sięgały wysoko.
Zdaniem prokuratorów zajmujących się przestępczością zorganizowaną, Simon rzeczywiście był płotką przy Krakowiaku. Oskarżono go "tylko" o kierowanie gangiem, usiłowanie zabójstwa i ściąganie haraczy, zaś zatrzymanych razem z nim Diesla i Jerry?ego - o wymuszenia rozbójnicze i przynależność do grupy przestępczej. Cała trójka stanęła przed sądem wiosną 1997 r., jednak proces się przewlekał: świadkowie bali się zeznawać, nie stawiali się na rozprawy. Pod koniec października 1997 r. prowadzący sprawę sędzia Sądu Wojewódzkiego w Katowicach nie zauważył, że mija termin wystąpienia do Sądu Najwyższego o przedłużenie aresztu, dlatego podejrzanych trzeba było zwolnić. Niektórzy policjanci sugerują, że stało się tak, gdyż Simon zgodził się na współpracę z policją, a wyjście gangsterów na wolność było częścią scenariusza uzgodnionego z wymiarem sprawiedliwości.
Nie tylko zresztą Simon niespodziewanie opuścił areszt. Wcześniej na wolności znalazł się 37-letni Zygmunt L., Sandokan. Zaczął działać na Śląsku na początku lat 90., ale szybko znalazł się za kratkami. Opuścił areszt po kasacji wyroku przez Sąd Najwyższy, a uaktywnił się dopiero w ubiegłym roku. Wkrótce został jednak ponownie aresztowany: prokurator zarzucił mu udział w zorganizowanej grupie przestępczej, wymuszenia i groźby karalne, a także pobicia. Podobne zarzuty postawiono 27-letniemu Markowi S. (ps. Kot), 24-letniemu Andrzejowi W., 28-letniemu Jackowi G., 34-letniemu Andrzejowi K. (ps. Pikolo), 30-letniemu Dariuszowi B. (ps. Baryła), 37-letniemu Markowi S. (ps. Stołek) oraz 34-letniemu Ukraińcowi Wiktorowi K. Proces Sandokana toczy się bardzo powoli, gdyż świadkowie nie chcą zeznawać.
Na początku marca tego roku rozpoczął się natomiast proces tzw. grupy łysych, rozbitej na początku ubiegłego roku. Gang ten działał głównie na terenie Tychów, Katowic i Częstochowy. Prokuratura zarzuca "łysym" m.in. handel narkotykami oraz wymuszenia i pobicia. Ich ulubionym "narzędziem pracy" były kije baseballowe. Na ławie oskarżonych zasiadło sześć osób: 22-letni Krzysztof S., szef gangu, 21-letni Robert P., 23-letni Marcin P., 24-letni Adam D., 25-letni Wojciech P. oraz 30-letni Marek Ch. Ten ostatni już na pierwszej rozprawie zaczął "sypać" kompanów i przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów. Potwierdził także, że "łysi" pobili ochroniarzy tyskiej dyskoteki "Prima".
Na wolności nadal pozostaje część "żołnierzy" gangu Krakowiaka (cała grupa mogła liczyć około stu osób) oraz ludzie Simona. Listem gończym poszukiwany jest syn Zbigniewa Sz., zwany "młodym Simonem". Policja przypuszcza, że po śmierci ojca może on chcieć skonsolidować rozpro- szony gang. Policjanci przyznają też, że na Śląsku nadal działa kilka innych zorganizowanych grup przestępczych. Ich szefowie już rozpoczęli walkę o przejęcie terenów należących do Krakowiaka, Sandokana i Simona.
Wyrazem walki o poszerzenie strefy wpływów na Śląsku był prawdopodobnie zamach na gliwiczanina Andrzeja O., postrzelonego 8 marca, czyli w dniu śmierci Simona. Kule dosięgnęły Andrzeja O., gdy swoim mercedesem przejeżdżał peryferyjną ulicą Katowic. Jego samochód zablokowało audi z częstochowską rejestracją. Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn, którzy błyskawicznie wsiedli do mercedesa. Jeden z nich postrzelił Andrzeja O. w udo. Andrzej O. był od pewnego czasu obserwowany przez policję: podejrzewano go o udział w handlu kradzionymi samochodami.
Policjanci zajmujący się zwalczaniem zorganizowanych grup przestępczych nie sądzą, by szefowie największych polskich gangów zgodzili się na podział Śląska między małe lokalne bandy. Możliwe są dwa scenariusze wydarzeń: Pruszków, Wołomin i Gdańsk dojdą do porozumienia w czasie rokowań albo któraś z tych grup szybko przejmie kontrolę nad Śląskiem, a potem będzie się bronić przed zakusami konkurencji. Na razie panuje zawieszenie broni: w ubiegłym tygodniu na pogrzebie Simona w Katowicach zjawiło się ponad 200 osób, a spora część parkujących przed cmentarzem samochodów miała warszawskie i gdańskie rejestracje.
Tuż przed śmiercią Simon odebrał telefon, po czym wyszedł z restauracji i wsiadł do stojącego na parkingu audi. Restaurację opuścił bez obstawy, choć zawsze towarzyszyli mu ochroniarze. Być może dzwonił ktoś zaufany, dlatego nie spodziewał się pułapki. Świadkowie twierdzą, że do samochodu Simona podszedł mężczyzna około trzydziestki i strzelił przez przednią szybę. Kula utkwiła obok serca. Zmarł w poniedziałek 8 marca nie odzyskawszy przytomności. Do dzisiaj nie wiadomo, kto strzelał. Jednym z rozpatrywanych przez policję motywów zbrodni jest zemsta Krakowiaka, który - razem z kilkudziesięcioma "żołnierzami" - wpadł w ręce policji na początku stycznia tego roku.
Zbigniew Sz. nie był rodowitym Ślązakiem. Pochodził z Pruszkowa, a do Katowic przyjechał w 1988 r. Najpierw uruchomił firmę budowlaną, później zarabiał na handlu spirytusem. Restauracja "Zielone Oczko", przemieniona w 1992 r. z obskurnej kawiarni w luksusowy lokal, była ulubionym miejscem spotkań bossów śląskiego półświatka. Simon nie działał na własny rachunek: jego interesy osłaniały gangi z Warszawy. Jeszcze na początku lat 90. otrzymał ponoć zgodę Masy, jednego z szefów Pruszkowa, na handel narkotykami i kradzionymi samochodami, wymuszanie haraczy w restauracjach i agencjach towarzyskich oraz ochronę dyskotek. Interesy rozwinął na szeroką skalę wiosną 1996 r.
W ostatnich dwóch latach wydawało się, że Simon musi mieć bardzo silnego protektora: w nadzwyczaj szybkim tempie rozwijał bowiem kolejne przedsięwzięcia i podporządkowywał sobie lokalnych mafiosów. Jego kariera została jednak przerwana w bardzo spektakularny sposób: do wypełnionego klientami "Zielonego Oczka" wtargnęła grupa antyterrorystyczna - w kilka chwil zlokalizowano gangstera, obezwładniono i skuto kajdankami.
Zaskakujące było to, że niewiele mówiono wtedy o rzeczywistym przywódcy śląskiego świata przestępczego, czyli Krakowiaku. To właśnie 44-letni Janusz T., Krakowiak, przynajmniej od dziesięciu lat rozdawał karty. Jego gang ma na swoim koncie m.in. zabójstwa, napady z bronią, wymuszenia i porwania dla okupu, handel kradzionymi samochodami i wysyłanie ich do państw WNP, handel narkotykami, kradzieże broni, ściąganie haraczy, wyłudzanie odszkodowań z towarzystw ubezpieczeniowych oraz obrót fałszywymi pieniędzmi. Jego grupa podejrzewana jest m.in. o zabójstwo właścicieli kantoru w Sosnowcu. - Bez zgody i wiedzy Krakowiaka nic się na Śląsku nie mogło wydarzyć - potwierdza prokurator Jerzy Gajewski z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Janusz T. "wpadł" w styczniu tego roku. Zatrzymali go w Kędzierzynie-Koźlu policjanci z Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Komendy Głównej Policji. Razem z Krakowiakiem aresztowano kilkudziesięciu członków jego gangu, w tym najbliższych współpracowników. Na Śląsku natychmiast zaczęła krążyć plotka, że Janusza T. "wsypał" Simon. Pozostający na wolności "żołnierze" Krakowiaka sugerowali, że Simon jeszcze podczas pobytu w więzieniu zgodził się współpracować z policją. Spodziewał się podobno, że dzięki temu szybko wyjdzie na wolność i zastanie oczyszczony przez policję teren, który będzie mógł przejąć. Przeliczył się, gdyż wpływy Krakowiaka sięgały wysoko.
Zdaniem prokuratorów zajmujących się przestępczością zorganizowaną, Simon rzeczywiście był płotką przy Krakowiaku. Oskarżono go "tylko" o kierowanie gangiem, usiłowanie zabójstwa i ściąganie haraczy, zaś zatrzymanych razem z nim Diesla i Jerry?ego - o wymuszenia rozbójnicze i przynależność do grupy przestępczej. Cała trójka stanęła przed sądem wiosną 1997 r., jednak proces się przewlekał: świadkowie bali się zeznawać, nie stawiali się na rozprawy. Pod koniec października 1997 r. prowadzący sprawę sędzia Sądu Wojewódzkiego w Katowicach nie zauważył, że mija termin wystąpienia do Sądu Najwyższego o przedłużenie aresztu, dlatego podejrzanych trzeba było zwolnić. Niektórzy policjanci sugerują, że stało się tak, gdyż Simon zgodził się na współpracę z policją, a wyjście gangsterów na wolność było częścią scenariusza uzgodnionego z wymiarem sprawiedliwości.
Nie tylko zresztą Simon niespodziewanie opuścił areszt. Wcześniej na wolności znalazł się 37-letni Zygmunt L., Sandokan. Zaczął działać na Śląsku na początku lat 90., ale szybko znalazł się za kratkami. Opuścił areszt po kasacji wyroku przez Sąd Najwyższy, a uaktywnił się dopiero w ubiegłym roku. Wkrótce został jednak ponownie aresztowany: prokurator zarzucił mu udział w zorganizowanej grupie przestępczej, wymuszenia i groźby karalne, a także pobicia. Podobne zarzuty postawiono 27-letniemu Markowi S. (ps. Kot), 24-letniemu Andrzejowi W., 28-letniemu Jackowi G., 34-letniemu Andrzejowi K. (ps. Pikolo), 30-letniemu Dariuszowi B. (ps. Baryła), 37-letniemu Markowi S. (ps. Stołek) oraz 34-letniemu Ukraińcowi Wiktorowi K. Proces Sandokana toczy się bardzo powoli, gdyż świadkowie nie chcą zeznawać.
Na początku marca tego roku rozpoczął się natomiast proces tzw. grupy łysych, rozbitej na początku ubiegłego roku. Gang ten działał głównie na terenie Tychów, Katowic i Częstochowy. Prokuratura zarzuca "łysym" m.in. handel narkotykami oraz wymuszenia i pobicia. Ich ulubionym "narzędziem pracy" były kije baseballowe. Na ławie oskarżonych zasiadło sześć osób: 22-letni Krzysztof S., szef gangu, 21-letni Robert P., 23-letni Marcin P., 24-letni Adam D., 25-letni Wojciech P. oraz 30-letni Marek Ch. Ten ostatni już na pierwszej rozprawie zaczął "sypać" kompanów i przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów. Potwierdził także, że "łysi" pobili ochroniarzy tyskiej dyskoteki "Prima".
Na wolności nadal pozostaje część "żołnierzy" gangu Krakowiaka (cała grupa mogła liczyć około stu osób) oraz ludzie Simona. Listem gończym poszukiwany jest syn Zbigniewa Sz., zwany "młodym Simonem". Policja przypuszcza, że po śmierci ojca może on chcieć skonsolidować rozpro- szony gang. Policjanci przyznają też, że na Śląsku nadal działa kilka innych zorganizowanych grup przestępczych. Ich szefowie już rozpoczęli walkę o przejęcie terenów należących do Krakowiaka, Sandokana i Simona.
Wyrazem walki o poszerzenie strefy wpływów na Śląsku był prawdopodobnie zamach na gliwiczanina Andrzeja O., postrzelonego 8 marca, czyli w dniu śmierci Simona. Kule dosięgnęły Andrzeja O., gdy swoim mercedesem przejeżdżał peryferyjną ulicą Katowic. Jego samochód zablokowało audi z częstochowską rejestracją. Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn, którzy błyskawicznie wsiedli do mercedesa. Jeden z nich postrzelił Andrzeja O. w udo. Andrzej O. był od pewnego czasu obserwowany przez policję: podejrzewano go o udział w handlu kradzionymi samochodami.
Policjanci zajmujący się zwalczaniem zorganizowanych grup przestępczych nie sądzą, by szefowie największych polskich gangów zgodzili się na podział Śląska między małe lokalne bandy. Możliwe są dwa scenariusze wydarzeń: Pruszków, Wołomin i Gdańsk dojdą do porozumienia w czasie rokowań albo któraś z tych grup szybko przejmie kontrolę nad Śląskiem, a potem będzie się bronić przed zakusami konkurencji. Na razie panuje zawieszenie broni: w ubiegłym tygodniu na pogrzebie Simona w Katowicach zjawiło się ponad 200 osób, a spora część parkujących przed cmentarzem samochodów miała warszawskie i gdańskie rejestracje.
Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.