Wydarzenia - Polska
W Muzeum Narodowym w Poznaniu otwarto wystawę prac jednego z najwybitniejszych polskich kolorystów Artura Nacht-Samborskiego. Ekspozycja "Nieskończony kolor" ma charakter retrospektywny - zgromadzono ponad 260 prac, w tym przeszło 200 obrazów olejnych, szkice malarskie i rysunkowe. Jest to pierwsza od ponad dwudziestu lat tak obszerna prezentacja dzieł tego twórcy. W latach 30. i 50. Nacht-Samborski próbował akceptować reguły kolorystycznego podporządkowania obrazu, malował kapistowskimi drobnymi plamami. Dla Czapskiego czy Cybisa istota malarstwa skupiała się wokół Bonnardowskiej metody postimpresjonistycznego koloryzmu. To relacje poszczególnych barw w strukturze decydowały o jakości obrazu, nie zaś ekspresyjny gest malarski. Dla Nacht-Samborskiego kolor jest także zasadniczym składnikiem jego malarstwa, tyle że w przeciwieństwie do kapistów malował on rozległymi jednorodnymi płaszczyznami, które budują kształt przedmiotów. Artysta prowadził bezustanny dialog z koloryzmem, a na jego twórczość znaczny wpływ miało francuskie malarstwo powojenne oraz doświadczenia niemieckiego ekspresjonizmu. Po wojnie Nacht-Samborski porzucał wcześniejsze wątki i powracał do nich, tematyka płócien jednak się nie zmieniła - są to portrety, studia postaci ludzkiej, martwe natury oraz cykle poświęcone roślinom (głównie fikusom, które są najważniejszym motywem przywróconym z wcześniejszego okresu twórczości). W latach 50. artysta zbliżył się do abstrakcji - podkreślał zestawienia kolorystyczne w obrazie, co osłabiało czytelny kształt przedmiotu. W szóstej i siódmej dekadzie XX w. nastąpiła kolejna przemiana w jego twórczości: Nacht-Samborski zdecydował się na prymitywizację przedmiotu, co wprowadzało efekt karykaturalności. Jego ostatnie prace to wizerunki pozbawione wszelkich cech identyfikacji - kolor komponowany w jaskrawych zestawieniach służy ekspresyjności obrazu. Wystawa potrwa do 9 maja.
(MCz)
KSIAŻKI
W październiku 2000 r. na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie Polskę reprezentować będzie seria publikacji o klasykach polskiej sztuki współczesnej. - Od wielu lat toczy się dyskusja o braku na naszym rynku monografii polskich artystów XX w. Ceniona przez specjalistów trudniejsza sztuka, o której mówi się, że wykracza poza przeciętność, nadal nie jest w Polsce popularna, a za granicą prawie nieznana. Taka sytuacja skłoniła nas do zapełnienia tych białych plam - wyjaśnia Anda Rottenberg, dyrektor warszawskiej Zachęty. Wydanie w 1997 r. monografii poświęconej Janowi Cybisowi sfinansowano dzięki inicjatywie innych współczesnych artystów, którzy wystawili swoje prace na wielkiej aukcji. Sukces książki sprzedanej w pełnym nakładzie zainspirował Zachętę do dalszych działań wydawniczych, te zaś zyskały poparcie Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Janusza Foglera, pełnomocnika rządu do spraw programu Frankfurt 2000. W zeszłym roku przy współpracy z muzeami narodowymi z Warszawy, Wrocławia i Krakowa oraz Instytutu Promocji Sztuki ukazały się kolejne monografie poświęcone Alinie Szapocznikow, Andrzejowi Wróblewskiemu, Kajetanowi Sosnowskiemu, Piotrowi Potworowskiemu i Marii Jaremie. - Staraliśmy się stworzyć rodzaj kanonu wydawniczego polskiej sztuki współczesnej.
Seria łączy w sobie profesjonalizm z popularnością, podkreśla ważność artysty i przybliża jego sylwetkę przeciętnemu czytelnikowi. Nie chcieliśmy, żeby były to książki naukowe, chociaż teksty w nich zamieszczone napisane zostały przez profesjonalistów - mówi Anda Rottenberg. Warunkiem wylansowania artysty w innym kraju jest pokazanie książki o nim. Dopiero wówczas można rozpocząć rozmowy o organizowaniu wystawy jego prac. Większości współczesnych polskich twórców nie poświęcono ani jednej porządnie wydanej monografii, podczas gdy artyści z innych krajów mogą się pochwalić całymi zbiorami książek omawiających ich dzieła (często wydawanych po kilka rocznie). Taka sytuacja z zasady dyskwalifikuje promocję rodzimych talentów. Wydawcy powstającej serii zamierzają przygotować kilkadziesiąt publikacji o współczesnej sztuce. Chcą w ten sposób nadrobić wieloletnie zaniedbania w tej dziedzinie.
(ES)
Wydarzenie - Świat
Pół roku po premierowym wykonaniu "Requiem dla mojego przyjaciela" w warszawskim Teatrze Wielkim najnowsze dzieło Zbigniewa Preisnera doczekało się swojego londyńskiego debiutu. 19 marca prawie dwa tysiące widzów oklaskiwały koncert muzyki Preisnera w słynnej sali Royal Festival Hall, położonej nad brzegiem Tamizy. Album "Requiem for My Friend" dostał się na czoło brytyjskiej klasycznej listy przebojów (dotychczas sprzedano ponad 15 tys. płyt). Publiczność Royal Festival Hall uchodzi za bardzo wymagającą, a to, że na koncert Preisnera sprzedano komplet drogich biletów (25 funtów), było dobrym zwiastunem. Występ w Londynie zasadniczo różnił się od warszawskiej gali. W Anglii zabrakło tak możnego mecenasa, jak GSM Plus - spektakl był więc pozbawiony niezapomnianej scenografii i dramaturgii. O ile wszyscy warszawscy soliści znaleźli się w Londynie, o tyle dyrygent Jacek Kaspszycki musiał poprowadzić zupełnie inną orkiestrę, czyli BBC Concert Orchestra oraz chór Salisbury Festival Chours. Próby trwały tylko półtora dnia. Przeważającą część widowni stanowili młodzi melomani, a język polski bynajmniej nie dominował w kuluarach. Na "Requiem" Preisnera w Londynie przyszli głównie Anglicy i okazało się, że muzyka jednego z naszych największych kompozytorów znakomicie obroniła się sama. Po przerwie na scenie pojawił się Leszek Możdżer, który improwizacją na temat motywu z filmu "Podwójne życie Weroniki" rozpoczął koncert muzyki filmowej. Później wykonano między innymi bolero z "Czerwonego", tango z "Niebieskiego" oraz fragment kompozycji z "Dekalogu IX". Całość zakończył temat "Unifikacja Europy", również z filmu "Niebieski". Angielska publiczność, która żegnała "Requiem" owacją, znalazła się w prawdziwie rockowym amoku. Przez ponad pięć minut nie milkły brawa, a pojawienie się na estradzie maestro Preisnera podsumowano niemal dzikim entuzjazmem. Nic dziwnego, że wraz z solistami promieniował uśmiechem, bo dwie owacje na stojąco nie zdarzają się w Royal Festival Hall zbyt często. Po koncercie twórca odbierał wiele gratulacji; złożył je również znakomity kompozytor Michael Nyman. Artysta otrzymał również specjalną potrójną platynową płytę za sprzedaż ponad 60 tys. płyt.
Roman Rogowiecki Londyn
W Muzeum Narodowym w Poznaniu otwarto wystawę prac jednego z najwybitniejszych polskich kolorystów Artura Nacht-Samborskiego. Ekspozycja "Nieskończony kolor" ma charakter retrospektywny - zgromadzono ponad 260 prac, w tym przeszło 200 obrazów olejnych, szkice malarskie i rysunkowe. Jest to pierwsza od ponad dwudziestu lat tak obszerna prezentacja dzieł tego twórcy. W latach 30. i 50. Nacht-Samborski próbował akceptować reguły kolorystycznego podporządkowania obrazu, malował kapistowskimi drobnymi plamami. Dla Czapskiego czy Cybisa istota malarstwa skupiała się wokół Bonnardowskiej metody postimpresjonistycznego koloryzmu. To relacje poszczególnych barw w strukturze decydowały o jakości obrazu, nie zaś ekspresyjny gest malarski. Dla Nacht-Samborskiego kolor jest także zasadniczym składnikiem jego malarstwa, tyle że w przeciwieństwie do kapistów malował on rozległymi jednorodnymi płaszczyznami, które budują kształt przedmiotów. Artysta prowadził bezustanny dialog z koloryzmem, a na jego twórczość znaczny wpływ miało francuskie malarstwo powojenne oraz doświadczenia niemieckiego ekspresjonizmu. Po wojnie Nacht-Samborski porzucał wcześniejsze wątki i powracał do nich, tematyka płócien jednak się nie zmieniła - są to portrety, studia postaci ludzkiej, martwe natury oraz cykle poświęcone roślinom (głównie fikusom, które są najważniejszym motywem przywróconym z wcześniejszego okresu twórczości). W latach 50. artysta zbliżył się do abstrakcji - podkreślał zestawienia kolorystyczne w obrazie, co osłabiało czytelny kształt przedmiotu. W szóstej i siódmej dekadzie XX w. nastąpiła kolejna przemiana w jego twórczości: Nacht-Samborski zdecydował się na prymitywizację przedmiotu, co wprowadzało efekt karykaturalności. Jego ostatnie prace to wizerunki pozbawione wszelkich cech identyfikacji - kolor komponowany w jaskrawych zestawieniach służy ekspresyjności obrazu. Wystawa potrwa do 9 maja.
(MCz)
KSIAŻKI
W październiku 2000 r. na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie Polskę reprezentować będzie seria publikacji o klasykach polskiej sztuki współczesnej. - Od wielu lat toczy się dyskusja o braku na naszym rynku monografii polskich artystów XX w. Ceniona przez specjalistów trudniejsza sztuka, o której mówi się, że wykracza poza przeciętność, nadal nie jest w Polsce popularna, a za granicą prawie nieznana. Taka sytuacja skłoniła nas do zapełnienia tych białych plam - wyjaśnia Anda Rottenberg, dyrektor warszawskiej Zachęty. Wydanie w 1997 r. monografii poświęconej Janowi Cybisowi sfinansowano dzięki inicjatywie innych współczesnych artystów, którzy wystawili swoje prace na wielkiej aukcji. Sukces książki sprzedanej w pełnym nakładzie zainspirował Zachętę do dalszych działań wydawniczych, te zaś zyskały poparcie Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Janusza Foglera, pełnomocnika rządu do spraw programu Frankfurt 2000. W zeszłym roku przy współpracy z muzeami narodowymi z Warszawy, Wrocławia i Krakowa oraz Instytutu Promocji Sztuki ukazały się kolejne monografie poświęcone Alinie Szapocznikow, Andrzejowi Wróblewskiemu, Kajetanowi Sosnowskiemu, Piotrowi Potworowskiemu i Marii Jaremie. - Staraliśmy się stworzyć rodzaj kanonu wydawniczego polskiej sztuki współczesnej.
Seria łączy w sobie profesjonalizm z popularnością, podkreśla ważność artysty i przybliża jego sylwetkę przeciętnemu czytelnikowi. Nie chcieliśmy, żeby były to książki naukowe, chociaż teksty w nich zamieszczone napisane zostały przez profesjonalistów - mówi Anda Rottenberg. Warunkiem wylansowania artysty w innym kraju jest pokazanie książki o nim. Dopiero wówczas można rozpocząć rozmowy o organizowaniu wystawy jego prac. Większości współczesnych polskich twórców nie poświęcono ani jednej porządnie wydanej monografii, podczas gdy artyści z innych krajów mogą się pochwalić całymi zbiorami książek omawiających ich dzieła (często wydawanych po kilka rocznie). Taka sytuacja z zasady dyskwalifikuje promocję rodzimych talentów. Wydawcy powstającej serii zamierzają przygotować kilkadziesiąt publikacji o współczesnej sztuce. Chcą w ten sposób nadrobić wieloletnie zaniedbania w tej dziedzinie.
(ES)
Wydarzenie - Świat
Pół roku po premierowym wykonaniu "Requiem dla mojego przyjaciela" w warszawskim Teatrze Wielkim najnowsze dzieło Zbigniewa Preisnera doczekało się swojego londyńskiego debiutu. 19 marca prawie dwa tysiące widzów oklaskiwały koncert muzyki Preisnera w słynnej sali Royal Festival Hall, położonej nad brzegiem Tamizy. Album "Requiem for My Friend" dostał się na czoło brytyjskiej klasycznej listy przebojów (dotychczas sprzedano ponad 15 tys. płyt). Publiczność Royal Festival Hall uchodzi za bardzo wymagającą, a to, że na koncert Preisnera sprzedano komplet drogich biletów (25 funtów), było dobrym zwiastunem. Występ w Londynie zasadniczo różnił się od warszawskiej gali. W Anglii zabrakło tak możnego mecenasa, jak GSM Plus - spektakl był więc pozbawiony niezapomnianej scenografii i dramaturgii. O ile wszyscy warszawscy soliści znaleźli się w Londynie, o tyle dyrygent Jacek Kaspszycki musiał poprowadzić zupełnie inną orkiestrę, czyli BBC Concert Orchestra oraz chór Salisbury Festival Chours. Próby trwały tylko półtora dnia. Przeważającą część widowni stanowili młodzi melomani, a język polski bynajmniej nie dominował w kuluarach. Na "Requiem" Preisnera w Londynie przyszli głównie Anglicy i okazało się, że muzyka jednego z naszych największych kompozytorów znakomicie obroniła się sama. Po przerwie na scenie pojawił się Leszek Możdżer, który improwizacją na temat motywu z filmu "Podwójne życie Weroniki" rozpoczął koncert muzyki filmowej. Później wykonano między innymi bolero z "Czerwonego", tango z "Niebieskiego" oraz fragment kompozycji z "Dekalogu IX". Całość zakończył temat "Unifikacja Europy", również z filmu "Niebieski". Angielska publiczność, która żegnała "Requiem" owacją, znalazła się w prawdziwie rockowym amoku. Przez ponad pięć minut nie milkły brawa, a pojawienie się na estradzie maestro Preisnera podsumowano niemal dzikim entuzjazmem. Nic dziwnego, że wraz z solistami promieniował uśmiechem, bo dwie owacje na stojąco nie zdarzają się w Royal Festival Hall zbyt często. Po koncercie twórca odbierał wiele gratulacji; złożył je również znakomity kompozytor Michael Nyman. Artysta otrzymał również specjalną potrójną platynową płytę za sprzedaż ponad 60 tys. płyt.
Roman Rogowiecki Londyn
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.