Wojna w Kosowie, a nie wspólna waluta ani rozszerzenie Unii Europejskiej, może zadecydować o tym, jak będzie wyglądać Europa na początku XXI wieku
"Kieszonkowy dyktator" Slobodan Milos?ević narzuca przywódcom wielkich mocarstw porządek kolejnych tygodni i miesięcy, a obywateli naj- bogatszych państw świata zmusza, by sięgali do kieszeni. Będą musieli to robić przez długie lata. Obok dylematu: "czy warto umierać za Kosowo?" pojawiają się i inne pytania: jaki będzie rachunek za tę wojnę, kto ma go zapłacić i czy należy ponosić koszty późniejszej odbudowy tego regionu?
Miliardy euro, dolarów i funtów pochłaniają działania militarne oraz pomoc dla miliona uchodźców z Koso- wa - już prawie połowy wszystkich je- go mieszkańców. Celem interwencji NATO jest przerwanie rozgrywającej się na naszych oczach katastrofy humanitarnej, której ofiarami są Albańczycy z Kosowa. Gdy jednak w końcu ustanie niszczenie, trzeba będzie stawić czoło także katastrofie gospodarczej - i to bynajmniej nie tylko w Kosowie. Również w krajach sąsiednich i w samej Serbii, odpowiedzialnej za wybuch konfliktu. W zaciszach gabinetów trwają narady wojenne, ale toczą się także dyskusje nad programami powojennej odbudowy. Szefowie rządów Niemiec i Wielkiej Brytanii zapowiadają nawet nowy "plan Marshalla". Czy uda się - tak jak Europę Zachodnią po II wojnie światowej - przemienić Bałkany z beczki prochu w oazę spokoju i dobrobytu? Po II wojnie światowej ciężar odbudowy zniszczonego kontynentu wzięli na siebie Amerykanie, wysupłując prawie 13,5 mld ówczesnych dolarów. Teraz Waszyngton płaci najwięcej ze wszystkich członków NATO za prowadzenie działań zbrojnych w Kosowie (ponad 70 proc.). Jednak koszty odbudowy - również ogromne - będą musiały wziąć na siebie państwa Unii Europejskiej, wspierane przez międzynarodowe instytucje finansowe. Jak pokazuje przykład Bośni, wojskowa ochrona i ekonomiczne wsparcie będą potrzebne przez lata. Przykład Bośni nie zachęca, bowiem wprowadzaniu planu pokojowego towarzyszyły spory europejsko-amerykańskie o podział kosztów i obowiązków. Efekty też nie są zachwycające - kraj pozostaje podzielony, a na pomocy najbardziej skorzystał czarny rynek. Nadal konieczna jest kroplówkowa reanimacja. Nowy przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi powiedział w Parlamencie Europejskim, że wojna w Kosowie może mieć przez lata bardzo poważne konsekwencje dla europejskiej gospodarki. Wezwał do zorganizowania specjalnej międzynarodowej konferencji na temat odbudowy Bałkanów, położonych tuż za miedzą bogatej Unii Europejskiej. Prodi już raz dokonał "niemożliwego" - doprowadzając do porządku finanse w swoim kraju, co pozwoliło Włochom przystąpić do unii walutowej. Czy jego ręka znów okaże się szczęśliwa? Obecnie Prodi ma za zadanie wziąć twardo w garść Komisję Europejską, która znalazła się w tarapatach po głośnej aferze korupcyjnej. Przy jego walnym udziale UE zamierzała zaprowadzić ład w sprawach wewnętrznych, energiczniej zwalczać bezrobocie i porządnie przygotować się do przyjęcia nowych członków. Teraz jednak byłego włoskiego premiera czeka jeszcze inny twardy orzech do zgryzienia: problem odbudowy Bałkanów. 30 mld dolarów - o takiej sumie mówił niedawno komisarz Yves-Thibault de Silguy. Lecz już dziś wydaje się ona - delikatnie mówiąc - zbyt optymistyczna. Zniszczenia w samej Serbii są wstępnie szacowane na 100 mld dolarów. Naloty - bez wielkiej przesady - cofają ten kraj do epoki przedindustrialnej: obrócono w gruzy mosty i zakłady przemysłowe. Zniszczono drogi i linie kolejowe. Nie działają telefony, nie ma prądu ani bieżącej wody. Amerykański bank inwestycyjny Lehman Brothers same koszty operacji powietrznej wycenił na 3 mld dolarów miesięcznie, a kompleksową pomoc dla uchodźców - czterokrotnie wyżej. Jeżeli dojdzie do użycia sił lądowych, nakłady finansowe będą musiały gwałtownie pójść w górę. Przypomnijmy, że wojna w Zatoce Perskiej kosztowała ponad 100 mld dolarów. Przedstawiciele organizacji humanitarnych mówią o konieczności wydania miliardów dolarów na doraźną i długofalową pomoc dla uchodźców. Często nie będą oni mieli dokąd wrócić, bo Serbowie stosują w Kosowie taktykę spalonej ziemi. Nie wiadomo, czego bardziej się obawiać: groźby epidemii w lecie czy zimy, gdy trzeba będzie zapewnić uciekinierom inne niż namioty schronienie. Potrzebne jest coraz większe wsparcie, zwłaszcza dla Albanii i Macedonii, które wzięły na siebie ciężar przyjęcia największej fali uchodźców. Ręce zacierają tylko handlarze bronią i przemytnicy. Po rozpoczęciu interwencji NATO wzrosła wartość akcji zachodnich firm zbrojeniowych. W Albanii - najbiedniejszym kraju Europy - wielu ludziom po raz pierwszy od dawna zaświtała nadzieja na poprawę losu. Wreszcie można zarobić nie tylko na szmuglu, ale i na przybyszach z zagranicy: dyplomatach, żołnierzach, pracownikach organizacji humanitarnych, dziennikarzach. W niewiele bogatszej Rumunii po wprowadzeniu embarga na dostawy ropy do Serbii przy granicy z tym krajem ustawiły się długie sznury aut. Ich kierowcy sprzedają Serbom paliwo wprost z baków z ponadtrzykrotnym zyskiem. Generalnie jednak wojna oznacza dramat dla gospodarki całego regionu. Zablokowany został transport towarów na Dunaju, najważniejszym śródlądowym szlaku wodnym w Europie. Bułgaria i Macedonia tracą na utracie połączeń tranzytowych przez Serbię z resztą Europy. Macedonia, była republika Jugosławii, cierpi zarówno z powodu obciążeń związanych z przyjęciem rzeszy uchodźców, jak i wskutek strat w handlu. W zeszłym roku 65 proc. jej eksportu wysyłano do Serbii lub przewożono przez jej terytorium. Najszybciej na własnej skórze odczuli to bułgarscy rolnicy - koszty transportu owoców i warzyw przez Rumunię wzrosły dwukrotnie. Według rządu Bułgarii, kraj ten codziennie traci 1,2 mln euro z powodu spadku eksportu. Sporo towarów eksportowała do Serbii Bośnia, protektorat NATO, gdzie pokój wciąż jest kruchy. W Rumunii przerwanie transportu na Dunaju, najważniejszej arterii prowadzącej na Zachód, było wielkim ciosem dla przemysłu ciężkiego i eksporterów zbóż. Transport kolejowy i drogowy jest kilkakrotnie droższy. Do całego regionu przestały napływać inwestycje, istotne źródło wspierania reform, m.in. poprzez udział w prywatyzacji. Chorwacja, Bułgaria czy Rumunia będą płacić wyższe stopy procentowe, pożyczając pieniądze na międzynarodowym rynku finansowym. Ofiarą wojny padł przemysł turystyczny, nie tylko w bliższej Serbii chorwackiej Dalmacji, ale i w bardziej odległej, spokojnej Słowenii, zaliczanej do czołówki państw mających szansę na członkostwo w Unii Europejskiej. Na nic zdały się energiczne inwestycje w turystykę w ostatnich latach - wczasowicze wolą pojechać w tym roku gdzie indziej. Odwoływane są loty czarterowe. Nawet planowane wcześniej zawody sportowe są przenoszone do innych krajów, a firmy ubezpieczeniowe pobierają zwiększone stawki, zaliczając Chorwację do "strefy wojennej". Ostatnio kłopotów zaczynają się obawiać nawet hotelarze na Węgrzech. Chorwaci liczą, że na dłuższą metę operacja NATO w Kosowie okaże się dla nich korzystna. Przede wszystkim mają nadzieję na odsunięcie Milos?evicia od władzy i stabilizację w regionie. Na razie jednak wojna pogłębiła ich poważne kłopoty gospodarcze, na które nie jest w stanie reagować chory na raka prezydent Franjo Tudjman. Pomoc nadchodzi powoli. Na razie uruchomiono środki doraźne. Klub Paryski zawiesił na rok spłatę długów zaciągniętych przez Albanię i Macedonię. Bank Światowy obiecał kilkaset milionów dolarów pomocy dla sześciu krajów najbardziej dotkniętych kryzysem: Albanii, Macedonii, Bośni-Hercegowiny oraz Bułgarii, Chorwacji i Rumunii. Wszystkie odczuwają skutki utraty wpływów celnych, zwiększenia kosztów utrzymania bezpieczeństwa i porządku publicznego. Międzynarodowe instytucje obiecują im pomoc w podtrzymywaniu równowagi płatniczej i łataniu dziur budżetowych. Najgorzej - oczywiście poza Kosowem, gdzie toczy się wojna zarówno w powietrzu, jak i na lądzie (działania sił serbskich przeciwko albańskiej ludności cywilnej i partyzantom z Armii Wyzwolenia Kosowa) - jest w Serbii. Już pod koniec kwietnia - według ocen niezależnych ekonomistów - ataki z powietrza doprowadziły do skurczenia się produkcji o połowę i pozbawienia pracy ponad 100 tys. osób (m.in. przeszło 15 tys. pracowników fabryki samochodów Zastawa). Naloty miały większy wpływ na dochód narodowy Serbii niż niemieckie i alianckie działania zbrojne podczas II wojny światowej. Serbskie władze straszą widmem klęski ekologicznej w wyniku bombardowań fabryk chemicznych i rafinerii. Jak stwierdził minister ochrony środowiska Branislav Lazić, skażenia "nie znają granic". Milos?ević zrzuca teraz całą winę na NATO, zachowując milczenie na temat zgubnego wpływu swej własnej polityki na gospodarkę w ostatniej dekadzie. Unia Europejska nie pozostaje odizolowaną wyspą. Wojna w Kosowie pogłębia także jej kłopoty. Szef Europejskiego Banku Centralnego Wim Duisenberg jest zdania, że to obawy związane z akcją NATO osłabiły euro (od momentu wprowadzenia europejska waluta straciła już 10 proc. wartości). Mała pociecha, że wskutek zniżki kursu produkty francuskie czy niemieckie staną się nieco bardziej konkurencyjne na zagranicznych rynkach. Handel poza strefą euro to zaledwie 10 proc. unijnego produktu brutto. Co gorsza, w krajach UE należy się spodziewać niższego niż planowany wzrostu gospodarczego (poniżej 2 proc.). Chmury wątpliwości zbierają się nad zapowiadanym ograniczeniem deficytów budżetowych oraz reformami strukturalnymi. Przedłużający się konflikt oznacza większe wydatki, a więc rozluźnienie polityki pieniężnej i zaostrzenie fiskalnej. W tej sytuacji konflikty dotyczące polityki monetarnej w unii mogą nabrać ostrości, zwłaszcza gdy konieczność przyjęcia kolejnych grup uchodźców zwiększy presję na wydatki socjalne. Później pojawi się jeszcze kwestia odbudowy Bałkanów. Wielkie nakłady pociągnie za sobą wzmocnienie militarnych możliwości Europy, do czego wzywa sekretarz obrony USA William Cohen. Istotne jest, w jakim stopniu treść programu odbudowy będzie odpowiadała szumnej nazwie "plan Marshalla". Trzeba pamiętać, że na Bałkanach pogrzebano już niejeden ambitny plan. Czy opinia publiczna na Zachodzie udzieli poparcia programowi? Czy podatnicy zgodzą się złożyć owoce swej wieloletniej pracy na ołtarzu wojny i odbudowy Bałkanów? Czy zaakceptują przekazanie znacznych funduszy na odbudowę Kosowa i Serbii zamiast na przykład na dofinansowanie biedniejszych regionów we własnych krajach? Obecnie brakuje mocnego ideologicznego bodźca, jakim w wypadku oryginalnego planu Marshalla była potrzeba wspólnego oparcia się zakusom komunistycznej Moskwy. Teraz spoiwem może być strach przed kolejną awanturą na Bałkanach. Czy okaże się wystarczająco silny? Poza wieloma kłopotami technicznymi (na przykład - zdolnością do wykorzystania pomocy, z czym mają trudności nawet kraje o największych szansach na szybkie członkostwo w UE) jest też sporo głębszych wątpliwości. Czy zewnętrzna presja w tym specyficznym kulturowo regionie wystarczy, by ostatecznie rozwiązać problem, skoro Zachód był w stanie jedynie uśmierzyć, ale nie trwale zażegnać zadawniony konflikt grecko-turecki? W dłuższym okresie powodzenie ambitnego, szeroko zakrojonego planu odbudowy Bałkanów mogłoby jednak przynieść państwom UE ewidentne korzyści, przyczyniając się nie tylko do wygaszenia konfliktu, ale i ożywienia gospodarczego w regionie. Zwiększyłoby to wymianę handlową i potencjał gospodarczy samej unii. Podobnie beneficjentem amerykańskiego planu Marshalla stały się per saldo Stany Zjednoczone. Dobrobyt w zachodniej Europie sprawił, że stała się ona głównym partnerem handlowym i gospodarczym USA, mając znaczący udział także w budowaniu amerykańskiej prosperity. Rumunia i Bułgaria w obliczu zagrożenia i pogłębiających się trudności gospodarczych zaczęły się energicznie dobijać do drzwi Unii Europejskiej. Czy powtórzy się sytuacja, z jaką wcześniej zmierzyło się NATO, faktycznie gwarantując bezpieczeństwo Albanii i Macedonii, choć formalnie nie stały się one członkami sojuszu? Czy dojdzie do rozluźnienia kryteriów członkostwa w unii? Rozwój sytuacji jest bardzo trudny do przewidzenia - tak czy inaczej wojna w Kosowie będzie miała istotny wpływ na to, w jakiej kondycji Europa wejdzie w XXI wiek.
Miliardy euro, dolarów i funtów pochłaniają działania militarne oraz pomoc dla miliona uchodźców z Koso- wa - już prawie połowy wszystkich je- go mieszkańców. Celem interwencji NATO jest przerwanie rozgrywającej się na naszych oczach katastrofy humanitarnej, której ofiarami są Albańczycy z Kosowa. Gdy jednak w końcu ustanie niszczenie, trzeba będzie stawić czoło także katastrofie gospodarczej - i to bynajmniej nie tylko w Kosowie. Również w krajach sąsiednich i w samej Serbii, odpowiedzialnej za wybuch konfliktu. W zaciszach gabinetów trwają narady wojenne, ale toczą się także dyskusje nad programami powojennej odbudowy. Szefowie rządów Niemiec i Wielkiej Brytanii zapowiadają nawet nowy "plan Marshalla". Czy uda się - tak jak Europę Zachodnią po II wojnie światowej - przemienić Bałkany z beczki prochu w oazę spokoju i dobrobytu? Po II wojnie światowej ciężar odbudowy zniszczonego kontynentu wzięli na siebie Amerykanie, wysupłując prawie 13,5 mld ówczesnych dolarów. Teraz Waszyngton płaci najwięcej ze wszystkich członków NATO za prowadzenie działań zbrojnych w Kosowie (ponad 70 proc.). Jednak koszty odbudowy - również ogromne - będą musiały wziąć na siebie państwa Unii Europejskiej, wspierane przez międzynarodowe instytucje finansowe. Jak pokazuje przykład Bośni, wojskowa ochrona i ekonomiczne wsparcie będą potrzebne przez lata. Przykład Bośni nie zachęca, bowiem wprowadzaniu planu pokojowego towarzyszyły spory europejsko-amerykańskie o podział kosztów i obowiązków. Efekty też nie są zachwycające - kraj pozostaje podzielony, a na pomocy najbardziej skorzystał czarny rynek. Nadal konieczna jest kroplówkowa reanimacja. Nowy przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi powiedział w Parlamencie Europejskim, że wojna w Kosowie może mieć przez lata bardzo poważne konsekwencje dla europejskiej gospodarki. Wezwał do zorganizowania specjalnej międzynarodowej konferencji na temat odbudowy Bałkanów, położonych tuż za miedzą bogatej Unii Europejskiej. Prodi już raz dokonał "niemożliwego" - doprowadzając do porządku finanse w swoim kraju, co pozwoliło Włochom przystąpić do unii walutowej. Czy jego ręka znów okaże się szczęśliwa? Obecnie Prodi ma za zadanie wziąć twardo w garść Komisję Europejską, która znalazła się w tarapatach po głośnej aferze korupcyjnej. Przy jego walnym udziale UE zamierzała zaprowadzić ład w sprawach wewnętrznych, energiczniej zwalczać bezrobocie i porządnie przygotować się do przyjęcia nowych członków. Teraz jednak byłego włoskiego premiera czeka jeszcze inny twardy orzech do zgryzienia: problem odbudowy Bałkanów. 30 mld dolarów - o takiej sumie mówił niedawno komisarz Yves-Thibault de Silguy. Lecz już dziś wydaje się ona - delikatnie mówiąc - zbyt optymistyczna. Zniszczenia w samej Serbii są wstępnie szacowane na 100 mld dolarów. Naloty - bez wielkiej przesady - cofają ten kraj do epoki przedindustrialnej: obrócono w gruzy mosty i zakłady przemysłowe. Zniszczono drogi i linie kolejowe. Nie działają telefony, nie ma prądu ani bieżącej wody. Amerykański bank inwestycyjny Lehman Brothers same koszty operacji powietrznej wycenił na 3 mld dolarów miesięcznie, a kompleksową pomoc dla uchodźców - czterokrotnie wyżej. Jeżeli dojdzie do użycia sił lądowych, nakłady finansowe będą musiały gwałtownie pójść w górę. Przypomnijmy, że wojna w Zatoce Perskiej kosztowała ponad 100 mld dolarów. Przedstawiciele organizacji humanitarnych mówią o konieczności wydania miliardów dolarów na doraźną i długofalową pomoc dla uchodźców. Często nie będą oni mieli dokąd wrócić, bo Serbowie stosują w Kosowie taktykę spalonej ziemi. Nie wiadomo, czego bardziej się obawiać: groźby epidemii w lecie czy zimy, gdy trzeba będzie zapewnić uciekinierom inne niż namioty schronienie. Potrzebne jest coraz większe wsparcie, zwłaszcza dla Albanii i Macedonii, które wzięły na siebie ciężar przyjęcia największej fali uchodźców. Ręce zacierają tylko handlarze bronią i przemytnicy. Po rozpoczęciu interwencji NATO wzrosła wartość akcji zachodnich firm zbrojeniowych. W Albanii - najbiedniejszym kraju Europy - wielu ludziom po raz pierwszy od dawna zaświtała nadzieja na poprawę losu. Wreszcie można zarobić nie tylko na szmuglu, ale i na przybyszach z zagranicy: dyplomatach, żołnierzach, pracownikach organizacji humanitarnych, dziennikarzach. W niewiele bogatszej Rumunii po wprowadzeniu embarga na dostawy ropy do Serbii przy granicy z tym krajem ustawiły się długie sznury aut. Ich kierowcy sprzedają Serbom paliwo wprost z baków z ponadtrzykrotnym zyskiem. Generalnie jednak wojna oznacza dramat dla gospodarki całego regionu. Zablokowany został transport towarów na Dunaju, najważniejszym śródlądowym szlaku wodnym w Europie. Bułgaria i Macedonia tracą na utracie połączeń tranzytowych przez Serbię z resztą Europy. Macedonia, była republika Jugosławii, cierpi zarówno z powodu obciążeń związanych z przyjęciem rzeszy uchodźców, jak i wskutek strat w handlu. W zeszłym roku 65 proc. jej eksportu wysyłano do Serbii lub przewożono przez jej terytorium. Najszybciej na własnej skórze odczuli to bułgarscy rolnicy - koszty transportu owoców i warzyw przez Rumunię wzrosły dwukrotnie. Według rządu Bułgarii, kraj ten codziennie traci 1,2 mln euro z powodu spadku eksportu. Sporo towarów eksportowała do Serbii Bośnia, protektorat NATO, gdzie pokój wciąż jest kruchy. W Rumunii przerwanie transportu na Dunaju, najważniejszej arterii prowadzącej na Zachód, było wielkim ciosem dla przemysłu ciężkiego i eksporterów zbóż. Transport kolejowy i drogowy jest kilkakrotnie droższy. Do całego regionu przestały napływać inwestycje, istotne źródło wspierania reform, m.in. poprzez udział w prywatyzacji. Chorwacja, Bułgaria czy Rumunia będą płacić wyższe stopy procentowe, pożyczając pieniądze na międzynarodowym rynku finansowym. Ofiarą wojny padł przemysł turystyczny, nie tylko w bliższej Serbii chorwackiej Dalmacji, ale i w bardziej odległej, spokojnej Słowenii, zaliczanej do czołówki państw mających szansę na członkostwo w Unii Europejskiej. Na nic zdały się energiczne inwestycje w turystykę w ostatnich latach - wczasowicze wolą pojechać w tym roku gdzie indziej. Odwoływane są loty czarterowe. Nawet planowane wcześniej zawody sportowe są przenoszone do innych krajów, a firmy ubezpieczeniowe pobierają zwiększone stawki, zaliczając Chorwację do "strefy wojennej". Ostatnio kłopotów zaczynają się obawiać nawet hotelarze na Węgrzech. Chorwaci liczą, że na dłuższą metę operacja NATO w Kosowie okaże się dla nich korzystna. Przede wszystkim mają nadzieję na odsunięcie Milos?evicia od władzy i stabilizację w regionie. Na razie jednak wojna pogłębiła ich poważne kłopoty gospodarcze, na które nie jest w stanie reagować chory na raka prezydent Franjo Tudjman. Pomoc nadchodzi powoli. Na razie uruchomiono środki doraźne. Klub Paryski zawiesił na rok spłatę długów zaciągniętych przez Albanię i Macedonię. Bank Światowy obiecał kilkaset milionów dolarów pomocy dla sześciu krajów najbardziej dotkniętych kryzysem: Albanii, Macedonii, Bośni-Hercegowiny oraz Bułgarii, Chorwacji i Rumunii. Wszystkie odczuwają skutki utraty wpływów celnych, zwiększenia kosztów utrzymania bezpieczeństwa i porządku publicznego. Międzynarodowe instytucje obiecują im pomoc w podtrzymywaniu równowagi płatniczej i łataniu dziur budżetowych. Najgorzej - oczywiście poza Kosowem, gdzie toczy się wojna zarówno w powietrzu, jak i na lądzie (działania sił serbskich przeciwko albańskiej ludności cywilnej i partyzantom z Armii Wyzwolenia Kosowa) - jest w Serbii. Już pod koniec kwietnia - według ocen niezależnych ekonomistów - ataki z powietrza doprowadziły do skurczenia się produkcji o połowę i pozbawienia pracy ponad 100 tys. osób (m.in. przeszło 15 tys. pracowników fabryki samochodów Zastawa). Naloty miały większy wpływ na dochód narodowy Serbii niż niemieckie i alianckie działania zbrojne podczas II wojny światowej. Serbskie władze straszą widmem klęski ekologicznej w wyniku bombardowań fabryk chemicznych i rafinerii. Jak stwierdził minister ochrony środowiska Branislav Lazić, skażenia "nie znają granic". Milos?ević zrzuca teraz całą winę na NATO, zachowując milczenie na temat zgubnego wpływu swej własnej polityki na gospodarkę w ostatniej dekadzie. Unia Europejska nie pozostaje odizolowaną wyspą. Wojna w Kosowie pogłębia także jej kłopoty. Szef Europejskiego Banku Centralnego Wim Duisenberg jest zdania, że to obawy związane z akcją NATO osłabiły euro (od momentu wprowadzenia europejska waluta straciła już 10 proc. wartości). Mała pociecha, że wskutek zniżki kursu produkty francuskie czy niemieckie staną się nieco bardziej konkurencyjne na zagranicznych rynkach. Handel poza strefą euro to zaledwie 10 proc. unijnego produktu brutto. Co gorsza, w krajach UE należy się spodziewać niższego niż planowany wzrostu gospodarczego (poniżej 2 proc.). Chmury wątpliwości zbierają się nad zapowiadanym ograniczeniem deficytów budżetowych oraz reformami strukturalnymi. Przedłużający się konflikt oznacza większe wydatki, a więc rozluźnienie polityki pieniężnej i zaostrzenie fiskalnej. W tej sytuacji konflikty dotyczące polityki monetarnej w unii mogą nabrać ostrości, zwłaszcza gdy konieczność przyjęcia kolejnych grup uchodźców zwiększy presję na wydatki socjalne. Później pojawi się jeszcze kwestia odbudowy Bałkanów. Wielkie nakłady pociągnie za sobą wzmocnienie militarnych możliwości Europy, do czego wzywa sekretarz obrony USA William Cohen. Istotne jest, w jakim stopniu treść programu odbudowy będzie odpowiadała szumnej nazwie "plan Marshalla". Trzeba pamiętać, że na Bałkanach pogrzebano już niejeden ambitny plan. Czy opinia publiczna na Zachodzie udzieli poparcia programowi? Czy podatnicy zgodzą się złożyć owoce swej wieloletniej pracy na ołtarzu wojny i odbudowy Bałkanów? Czy zaakceptują przekazanie znacznych funduszy na odbudowę Kosowa i Serbii zamiast na przykład na dofinansowanie biedniejszych regionów we własnych krajach? Obecnie brakuje mocnego ideologicznego bodźca, jakim w wypadku oryginalnego planu Marshalla była potrzeba wspólnego oparcia się zakusom komunistycznej Moskwy. Teraz spoiwem może być strach przed kolejną awanturą na Bałkanach. Czy okaże się wystarczająco silny? Poza wieloma kłopotami technicznymi (na przykład - zdolnością do wykorzystania pomocy, z czym mają trudności nawet kraje o największych szansach na szybkie członkostwo w UE) jest też sporo głębszych wątpliwości. Czy zewnętrzna presja w tym specyficznym kulturowo regionie wystarczy, by ostatecznie rozwiązać problem, skoro Zachód był w stanie jedynie uśmierzyć, ale nie trwale zażegnać zadawniony konflikt grecko-turecki? W dłuższym okresie powodzenie ambitnego, szeroko zakrojonego planu odbudowy Bałkanów mogłoby jednak przynieść państwom UE ewidentne korzyści, przyczyniając się nie tylko do wygaszenia konfliktu, ale i ożywienia gospodarczego w regionie. Zwiększyłoby to wymianę handlową i potencjał gospodarczy samej unii. Podobnie beneficjentem amerykańskiego planu Marshalla stały się per saldo Stany Zjednoczone. Dobrobyt w zachodniej Europie sprawił, że stała się ona głównym partnerem handlowym i gospodarczym USA, mając znaczący udział także w budowaniu amerykańskiej prosperity. Rumunia i Bułgaria w obliczu zagrożenia i pogłębiających się trudności gospodarczych zaczęły się energicznie dobijać do drzwi Unii Europejskiej. Czy powtórzy się sytuacja, z jaką wcześniej zmierzyło się NATO, faktycznie gwarantując bezpieczeństwo Albanii i Macedonii, choć formalnie nie stały się one członkami sojuszu? Czy dojdzie do rozluźnienia kryteriów członkostwa w unii? Rozwój sytuacji jest bardzo trudny do przewidzenia - tak czy inaczej wojna w Kosowie będzie miała istotny wpływ na to, w jakiej kondycji Europa wejdzie w XXI wiek.
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.