Indonezja staje się azjatycką beczką prochu
Po ubiegłorocznej zapaści ekonomicznej Indonezja znalazła się na krawędzi wojny domowej. Krwawe porachunki ugrupowań politycznych oraz grup etnicznych zamieszkujących Indonezję - ostatnio w zachodniej części Borneo, na Madurze, na Ambonie i na Wyspach Schoutena - pochłonęły już kilka tysięcy ofiar. Czy zamieszki przybiorą na sile w związku z wyborami powszechnymi wyznaczonymi na 7 czerwca?
Gigantyczne wyspiarskie państwo przeżywa głęboki kryzys gospodarczy. Na dodatek odejście prezydenta Suharto wytworzyło polityczną próżnię. Dyktator wzbudzał strach, ale cieszył się mirem wśród ludności i rozbudowanych sił zbrojnych. Dzięki temu udawało mu się scalać mozaikę narodowościową Nusantary. Wymierzone najpierw w skorumpowaną władzę masowe demonstracje sprzed roku szybko zmieniły swego adresata. Szalejące tłumy zwróciły się przeciwko Chińczykom, którzy - tak jak Żydzi w innych częściach świata - często stają się kozłami ofiarnymi. Armia była rzekomo bezradna. Tymczasem nie jest tajemnicą, że w chwilach zagrożenia elity rządzące traktują rasowe pogromy jako wentyl bezpieczeństwa, dający ujście frustracji zdesperowanych mas. W ponaddwustumilionowej Indonezji nie ma nawet 10 mln Chińczyków. W całej południowo-wschodniej Azji mieszka ich ok. 50 mln (to 10 proc. populacji całego regionu). W ich rękach znajduje się jednak dwie trzecie handlu. Indonezyjscy Chińczycy są nieustannie szykanowani - do tej pory oficjalnie nie mogą się nawet posługiwać językiem przodków i obchodzić swych świąt. Przyczyną waśni etnicznych we wszystkich 27 prowincjach kraju jest też polityka transmigracji - przesiedleń mieszkańców, zwłaszcza z przeludnionej Jawy. Pod osłoną urzędników i żołnierskich bagnetów Jawajczycy usiłowali się zasymilować na Sumatrze, Borneo, Celebesie i w zachodnim Irianie (indonezyjska część Nowej Gwinei). Były to próżne wysiłki - miejscowa ludność nie zaakceptowała przesiedleńców. Obok animozji etnicznych źródłem obaw o rozpad Indonezji mogą być tendencje separatystyczne. W ostatnich miesiącach okazało się, że już nie tylko większość obywateli Timoru Wschodniego pragnie niezawisłości. Do grona zwolenników niezależności dołączyli mieszkańcy zachodniego Irianu i Aceh na zachodnim krańcu Sumatry. Wszyscy mają swoje powody, aby uciec spod kurateli Dżakarty. Największe szanse na samostanowienie mają Timorczycy. Niepodległy byt byłby zwieńczeniem wieloletnich wysiłków ONZ, która nigdy nie zaakceptowała aneksji tego terytorium, dokonanej przez Indonezję w 1975 r. Suharto wykorzystał zamęt, jaki towarzyszył wycofywaniu się stamtąd pozostałości kolonialnego korpusu portugalskiego. Operację ułatwili mu sami Timorczycy, podzieleni na frakcje i nawzajem się zwalczający. Teraz robią to samo. Przeciwnicy niepodległości grożą, że jeśli dojdzie do referendum, sprawią separatystom "noc długich noży". We wspólnym państwie z Indonezyjczykami nie chcą dłużej pozostawać Papuasi z zachodniego Irianu. Opuszczone przez Holendrów tereny oddalone są od Dżakarty prawie o 4 tys. kilometrów. W 1963 r. przypadły one Indonezji na mocy decyzji ONZ. Nie została ona jednak zaaprobowana przez wyzwoleńczy Ruch Wolnej Papui. Do tej pory jedynie garnizony wojskowe umożliwiały trzymanie w ryzach zbuntowanej prowincji. Zachodni Irian obfituje w olbrzymie złoża miedzi, niklu i złota. Walczący o wolność i dostęp do tych bogactw iriańscy partyzanci prowokują represje okupacyjnego korpusu. Konflikt zaogniło niedawne odkrycie masowych grobów ofiar czystek etnicznych na wyspie Biak. Odnalezienie masowych mogił doprowadziło również do kolejnych manifestacji w Aceh. Tamtejsi separatyści - tak jak Iriańczycy - uważają, że samodzielność oznaczałaby lepsze jutro dla prowincji. W Aceh znajdują się znaczne zasoby ropy naftowej i gazu, ale dochody z ich eksploatacji zasilają przeważnie kasę Dżakarty. Mieszkańcy Aceh słyną z muzułmańskiej gorliwości i ducha oporu przeciwko intruzom. Przekonali się o tym brytyjscy i holenderscy kolonizatorzy. Z tamtejszymi powstańcami przez osiem lat (1953-1961) walczył również prezydent Ahmed Sukarno. Konflikty indonezyjskie toczą się w cieniu doniesień o wojnie w Kosowie. Tymczasem jest to podobna do bałkańskiej beczka prochu. Stabilna Indonezja daje gwarancję utrzymania równowagi strategicznej w Azji. Przecinają się tam geopolityczne szlaki ważne dla Rosji i USA, ale także dla Chin i Japonii. Indonezja to również najludniejszy islamski kraj planety. W okresie głębokiego kryzysu nietrudno sobie wyobrazić lokalnych naśladowców talibów, usiłujących uszczęśliwiać mieszkańców biednych i zróżnicowanych etnicznie części archipelagu wizją raju na ziemi.
Gigantyczne wyspiarskie państwo przeżywa głęboki kryzys gospodarczy. Na dodatek odejście prezydenta Suharto wytworzyło polityczną próżnię. Dyktator wzbudzał strach, ale cieszył się mirem wśród ludności i rozbudowanych sił zbrojnych. Dzięki temu udawało mu się scalać mozaikę narodowościową Nusantary. Wymierzone najpierw w skorumpowaną władzę masowe demonstracje sprzed roku szybko zmieniły swego adresata. Szalejące tłumy zwróciły się przeciwko Chińczykom, którzy - tak jak Żydzi w innych częściach świata - często stają się kozłami ofiarnymi. Armia była rzekomo bezradna. Tymczasem nie jest tajemnicą, że w chwilach zagrożenia elity rządzące traktują rasowe pogromy jako wentyl bezpieczeństwa, dający ujście frustracji zdesperowanych mas. W ponaddwustumilionowej Indonezji nie ma nawet 10 mln Chińczyków. W całej południowo-wschodniej Azji mieszka ich ok. 50 mln (to 10 proc. populacji całego regionu). W ich rękach znajduje się jednak dwie trzecie handlu. Indonezyjscy Chińczycy są nieustannie szykanowani - do tej pory oficjalnie nie mogą się nawet posługiwać językiem przodków i obchodzić swych świąt. Przyczyną waśni etnicznych we wszystkich 27 prowincjach kraju jest też polityka transmigracji - przesiedleń mieszkańców, zwłaszcza z przeludnionej Jawy. Pod osłoną urzędników i żołnierskich bagnetów Jawajczycy usiłowali się zasymilować na Sumatrze, Borneo, Celebesie i w zachodnim Irianie (indonezyjska część Nowej Gwinei). Były to próżne wysiłki - miejscowa ludność nie zaakceptowała przesiedleńców. Obok animozji etnicznych źródłem obaw o rozpad Indonezji mogą być tendencje separatystyczne. W ostatnich miesiącach okazało się, że już nie tylko większość obywateli Timoru Wschodniego pragnie niezawisłości. Do grona zwolenników niezależności dołączyli mieszkańcy zachodniego Irianu i Aceh na zachodnim krańcu Sumatry. Wszyscy mają swoje powody, aby uciec spod kurateli Dżakarty. Największe szanse na samostanowienie mają Timorczycy. Niepodległy byt byłby zwieńczeniem wieloletnich wysiłków ONZ, która nigdy nie zaakceptowała aneksji tego terytorium, dokonanej przez Indonezję w 1975 r. Suharto wykorzystał zamęt, jaki towarzyszył wycofywaniu się stamtąd pozostałości kolonialnego korpusu portugalskiego. Operację ułatwili mu sami Timorczycy, podzieleni na frakcje i nawzajem się zwalczający. Teraz robią to samo. Przeciwnicy niepodległości grożą, że jeśli dojdzie do referendum, sprawią separatystom "noc długich noży". We wspólnym państwie z Indonezyjczykami nie chcą dłużej pozostawać Papuasi z zachodniego Irianu. Opuszczone przez Holendrów tereny oddalone są od Dżakarty prawie o 4 tys. kilometrów. W 1963 r. przypadły one Indonezji na mocy decyzji ONZ. Nie została ona jednak zaaprobowana przez wyzwoleńczy Ruch Wolnej Papui. Do tej pory jedynie garnizony wojskowe umożliwiały trzymanie w ryzach zbuntowanej prowincji. Zachodni Irian obfituje w olbrzymie złoża miedzi, niklu i złota. Walczący o wolność i dostęp do tych bogactw iriańscy partyzanci prowokują represje okupacyjnego korpusu. Konflikt zaogniło niedawne odkrycie masowych grobów ofiar czystek etnicznych na wyspie Biak. Odnalezienie masowych mogił doprowadziło również do kolejnych manifestacji w Aceh. Tamtejsi separatyści - tak jak Iriańczycy - uważają, że samodzielność oznaczałaby lepsze jutro dla prowincji. W Aceh znajdują się znaczne zasoby ropy naftowej i gazu, ale dochody z ich eksploatacji zasilają przeważnie kasę Dżakarty. Mieszkańcy Aceh słyną z muzułmańskiej gorliwości i ducha oporu przeciwko intruzom. Przekonali się o tym brytyjscy i holenderscy kolonizatorzy. Z tamtejszymi powstańcami przez osiem lat (1953-1961) walczył również prezydent Ahmed Sukarno. Konflikty indonezyjskie toczą się w cieniu doniesień o wojnie w Kosowie. Tymczasem jest to podobna do bałkańskiej beczka prochu. Stabilna Indonezja daje gwarancję utrzymania równowagi strategicznej w Azji. Przecinają się tam geopolityczne szlaki ważne dla Rosji i USA, ale także dla Chin i Japonii. Indonezja to również najludniejszy islamski kraj planety. W okresie głębokiego kryzysu nietrudno sobie wyobrazić lokalnych naśladowców talibów, usiłujących uszczęśliwiać mieszkańców biednych i zróżnicowanych etnicznie części archipelagu wizją raju na ziemi.
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.