Żeglarstwo integruje, nobilituje, dodaje prestiżu i daje poczucie nieskrępowanej wolności
Żeglowanie jest koniecznością, życie nie. Pod tym stwierdzeniem podpiszą się prawie dwa miliony Polaków rzucających cumy co weekend lub przynajmniej raz w roku. Około dwustu małych zakładów szkutniczych i dużych stoczni buduje jachty; żeglarstwo jest biznesem, stylem życia, narzędziem marketingowym i wakacyjnym snobizmem. Rodzinna łódka krajowej produkcji powstaje dziś w ciągu kilku dni, ale na realizację zamówienia czeka się dłużej niż na auto z salonu.
Koja na pięcioosobowym jachcie wartym ćwierć miliona dolarów kosztuje dziś ok. 60 zł na dobę. Zamiast opowiadać przed urlopem: "lecę na Majorkę", lepiej się pochwalić sąsiadom: "biorę jacht ze Sztynortu".
Na swoich jachtach Polacy mieszkają przez pół lata, biją rekordy, zdobywają medale, piją, śpią, kochają się, nucą szanty, gotują i urządzają dla znajomych weekendowe party. Nasi regatowcy na mistrzostwach świata i Europy wywalczyli w ubiegłym roku pięć złotych, pięć srebrnych i siedem brązowych medali. Arkadiusz Pawełek przepłynął Atlantyk na dmuchanym pontonie z żaglem - to wyczyn zarezerwowany chyba tylko dla szaleńców. Polski katamaran Romana Paszkego szykuje się do historycznego wyścigu Race 2000, na którego starcie stanąć mogą tylko marzyciele i bogacze. Czy kraj znad zimnego Bałtyku chce być jachtowym gigantem?
Na śródlądziu organizowane są dziesiątki regat dla amatorów i zawody środowiskowe: bankowców, dziennikarzy, studentów, komputerowców, piekarzy. W całym kraju odbywa się ponad 20 festiwali piosenki żeglarskiej. W Poznaniu siedmiometrowe jednostki pływają co roku na małym, kajakowym torze Malta, w Koninie ostatnie zawody sezonu organizowane są w grudniu przy minusowej temperaturze.
Powoli budzi się polskie wybrzeże. W Trójmieście lokalne władze pomogły w organizacji Regat Trzech Prezydentów. W Łebie przygotowano marinę dla 120 dużych jachtów, w Sopocie ma powstać centrum rozrywkowe i przystań na sztucznej wyspie o powierzchni dwóch hektarów: projekt pochłonie około 70 mln złotych, do kei będzie mogło dobić 350 jednostek.
- Wkrótce staniemy się żeglarską potęgą. Już dziś szanują nas na całym świecie, znają nasze jachty i naszych sterników, cumując łódź pod polską banderą nie mamy kompleksów w żadnym porcie świata - mówi Zbigniew Stosio z Polskiego Związku Żeglarskiego. - Żeglarstwo integruje, nobilituje, dodaje prestiżu i daje poczucie nieskrępowanej wolności - przekonuje Andrzej Janowski, ze stoczni Janmor w Głownie produkującej co roku 800 laminatowych kadłubów. - Dla mnie urlop na jachcie zapewnia najlepszy kontakt z przyrodą, na pokładzie można nauczyć się samodzielności i pewności siebie. Stając za sterem, każdy może wyreżyserować własną przygodę - zapewnia Kazimierz Kaczor, aktor, którego dziś na Mazurach spotkać można na różowym jachcie typu Tango.
Dla stałych bywalców szlak Wielkich Jezior jest największym magnesem, ale kto przyjedzie do Giżycka po raz pierwszy od dziesięciu lat przeżyje szok. Nie ma już tych jezior, pamiętających czasy kręcenia filmu "Nóż w wodzie", dziewicze Mazury zastąpił przemysł. Płaci się wszędzie i za wszystko. Przycumowanie jachtu w Mikołajkach - 10 zł, prysznic w Sztynorcie - 6 zł, skorzystanie z toalety w Wierzbie nad Bełdanami - złotówka, rozbicie dwuosobowego namiotu nad Niegocinem - 10 zł, czarter jachtu w Piszu - od 120 do 250 zł na dobę.
Polski biznes żeglarski obraca ok. 50 mln USD rocznie. Wyścig toczą producenci kadłubów, masztów, żagli, okuć, specjalistycznej odzieży. Szacuje się, że co roku krajowe stocznie sprzedają na Zachód 5 tys. jachtów i motorówek. - Znajomy zobaczył w Chorwacji jedną z moich łódek. Podszedł do kei i zaczepił sternika, pytając "co to za jacht?". Siwy pięćdziesięciolatek, sącząc heinekena, krzyknął z dumą: "solide pol- nische Arbeit" - opowiada Andrzej Skrzat, najbardziej znany polski konstruktor.
Polskie jednostki pływają już w Niemczech, Francji, Szwecji, Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii. Na prestiżowych targach w Hamburgu i Berlinie prezentowane są na stoiskach najsłynniejszych firm. - Gdyby ktoś pokazał mi dwa jachty, z Hamburga i z Mazur, oba w tej samej cenie i tej samej wielkości, to prawie na pewno wybiorę ten wyprodukowany w rodzimej stoczni. I wcale nie zadecyduje o tym patriotyzm, tylko jakość produktu - mówi Skrzat. - Mamy spore tradycje, nie mniejsze umiejętności, pomysły i pasję. Polski szkutnik, zarabiający osiem marek na godzinę, pracuje lepiej i dłużej niż jego niemiecki konkurent, żądający cztery razy większej wypłaty. To dlatego 60 proc. jachtów firmowanych przez niemieckie i francuskie stocznie powstaje w Polsce. - Rolf Vrolijk, znany niemiecki konstruktor wyścigowych maszyn, nie mógł się nadziwić, widząc, jak na terenie upadłej Stoczni Gdańskiej w trzy miesiące powstaje jacht startujący później z powodzeniem w najsłynniejszych regatach świata - mówi Ryszard Bobrowski ze Stoczni Gemini.
Francuzi, zakochani w żeglarstwie od wieków i dumni ze swych osiągnięć, postanowili zaprotestować przeciwko polskim producentom. - W jednej ze stoczni zorganizowano strajk. Szkutnicy wystąpili przeciwko importerom jachtów i motorówek z Europy Środkowej. Zaprosili ekipę telewizyjną, na burcie łodzi napisali "polskie gówno" i ze sporej wysokości zrzucili kadłub na ziemię, licząc, że się rozsypie. Dno jachtu nawet nie pękło. Kilka tygodni później dostaliśmy zamówienie z Belgii. Tamtejsi handlowcy chcieli koniecznie kupić sprzęt tak mocny, jak ten, który widzieli w telewizji - opowiada Wojciech Kot ze Stoczni Sportlake w Olecku.
Polscy żeglarze powoli zapominają o starych, drewnianych omegach, nawet o poczciwych kabinowych orionach i venuskach, które jeszcze niedawno były szczytem marzeń. Teraz klient musi mieć duży, wygodny kokpit dla całej rodziny, przestronną i wysoką kabinę, chemiczną ubikację w specjalnie zaprojektowanym oddzielnym pomieszczeniu oraz kambuz, czyli pokładową kuchnię. Żeglarze szukają jachtów bezpiecznych, wygodnych i luksusowych. Dobrze, jeśli posiada kolorowy spinaker, który przy wietrze od rufy pozwoli przyspieszyć i zaszpanować. Dobrze, jeśli ma mocny i markowy silnik.
Ile Polacy gotowi są dziś wydać na rodzinną łódkę? Najczęściej ok. 30 tys. zł, dlatego dużą popularnością cieszą się konstrukcje o długości sześciu metrów (metr więcej oznacza wzrost ceny nawet o sto procent). Liderów w tej klasie jest trzech. Sportina 600 - stateczna, ale mająca regatową duszę, przygotowana dla młodych żeglarzy i firm czarterowych. Sasanka 590 viva - turystyczna jednostka pozwalająca żeglować na śródlądziu i wodach przybrzeżnych. Wreszcie sympatia 600 produkowana w dwóch wersjach - turystycznej i sportowej. Wśród żeglarzy z regatowym zacięciem bardzo popularne są większe i szybsze jachty klasy 730. Prym wiodą tu majestic, gemini 2000, gin, MK café 24. Za gwiazdę wśród jednostek luksusowych, na których ugościć można nie tylko szwagra z dziećmi, ale też prezesa firmy gotowego podpisać kontrakt w czasie weekendu w Mikołajkach, uchodzi sportina 760. Wysoka burta, wielka kabina, w której nawet drużyna siatkarzy nie będzie narzekać na brak miejsca, wygodne koje - prawdziwy hotelik pod żaglami. Razem z podatkiem VAT i akcyzą taka zabawka kosztuje ponad 100 tys. zł. W lipcu i sierpniu firmy czarterowe działające na Mazurach proponują dobę na największej ze sportin za 340 zł. - Właśnie najdroższe, największe i najlepiej wyposażone jachty klienci pożyczają najchętniej - mówi Leszek Kolano z krakowskiej firmy Sailor. - Obserwujemy pogoń za nowościami i komfortem, starsze jednostki, oferowane niekiedy za 50 zł na dobę, sprzedają się słabo, nawet zasłużony mak 707 - niegdyś synonim luksusu - zaczyna mieć kłopoty na rynku.
Największą śródlądową flotą do wynajęcia szczyci się spółka Tiga, która na sto swoich jachtów wydała już ponad siedem milionów złotych. Firma kupiła też port w Sztynorcie na Mazurach, słynną tawernę Zęza i popadający w ruinę zabytkowy pałac. - Chcemy zarażać żeglarstwem. Organizujemy regaty przeznaczone wyłącznie dla amatorów, z pulą nagród o wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Budujemy nowe jachty, turystom bez żeglarskich umiejętności proponujemy wynajęcie sternika za 80 zł na dobę - mówi Piotr Gostomski z Tigi.
Żeglarze tęskniący za morzem czarterują łodzie w Grecji, Chorwacji, nawet na Karaibach i w Tajlandii. W kraju działa kilka firm współpracujących z zachodnimi agencjami, przeważnie oferują te same ceny co ich partnerzy w Atenach czy na wyspie Rodos. Stali klienci polują na zniżki dochodzące niekiedy do 50 proc. By wynająć jacht na południu Europy, wystarczy skompletować załogę, podpisać umowę w Polsce, wpłacić pieniądze, dojechać do wybranej mariny i odebrać łódź od pracownika czekającego na kei. Czasem nie trzeba się nawet legitymować żeglarskimi prawami jazdy, wystarczy nieco morskiej praktyki i umiejętność prowadzenia dużego jachtu. - Polscy żeglarze zadziwiają niekiedy swoimi umiejętnościami - mówi Joanna Rafalska-Nadolna z Otago Yacht Agency, najstarszej firmy czarterowej w kraju. - Pływają lepiej od Niemców czy Austriaków, więcej czasu spędzają na morzu niż w porcie, częściej podróżują pod żaglami niż na silniku, stają się szanowanymi klientami.
Z zagranicznych czarterów korzystają pracownicy wolnych zawodów, biznesmeni, którzy mają spore możliwości finansowe i zazwyczaj mało czasu na urlop, młodzi żeglarze oraz studenci wyruszający najczęściej w maju, wrześniu i listopadzie. W tym sezonie znaleźć można kilka cenowych hitów. Wynajęcie na tydzień sześcioosobowej bavarii oferowano ze zniżką za 1,4 tys. DM. Ośmioosobowy gib sea, stacjonujący na Rodos, kosztował 2 tys. DM, a dziewięciometrowy jacht dla sześciu osób można zamówić na wrzesień za 1,5 tys. DM (za siedem dni). Co roku liczba klientów krajowych firm czarterowych rośnie o sto procent. Żeglarze pytają też o coraz nowsze i coraz wygodniejsze konstrukcje.
Polskie żeglarstwo funkcjonuje nieźle, ale od lat nie może sobie poradzić z fiskusem, który traktuje ten sport jak luksus dla elit i obciąża sprzęt jachtowy największym podatkiem VAT i wysoką akcyzą. Związek żeglarski, sprowadzając finna dla mistrza olimpijskiego Mateusza Kusznierewicza, płaci takie same stawki jak importer stołów bilardowych i ruletek dla salonów gry. Popularna, turystyczna sportina 680 produkowana jest w Olecku; cztery koje, grot o powierzchni 12 m2, spinaker, sportowa sylwetka. Cena netto: ponad 45 tys. zł. By jednak stać się właścicielem tej łódki, armator musi zapłacić dodatkowo 8 tys. zł akcyzy i 11,8 tys. zł podatku VAT. Taka sytuacja prowadzi do chorego podziału rynku. Duże, legalne stocznie jachtowe utrzymują się głównie z eksportu. Krajowy rynek zdominowali piraci, którzy produkują łódki w garażach, często nie szanując środowiska, przeważnie nie dbając o jakość, łamiąc prawa autorskie konstruktorów (powinni oni zarobić na każdym zwodowanym jachcie, tak samo jak Maryla Rodowicz na każdej sprzedanej płycie). Szacuje się, że w samym Giżycku "garażowcy" produkują rocznie ponad 70 łódek. Ale to głównie małe warsztaty dostarczają mazurskim żeglarzom nieco tańszy sprzęt.
Koja na pięcioosobowym jachcie wartym ćwierć miliona dolarów kosztuje dziś ok. 60 zł na dobę. Zamiast opowiadać przed urlopem: "lecę na Majorkę", lepiej się pochwalić sąsiadom: "biorę jacht ze Sztynortu".
Na swoich jachtach Polacy mieszkają przez pół lata, biją rekordy, zdobywają medale, piją, śpią, kochają się, nucą szanty, gotują i urządzają dla znajomych weekendowe party. Nasi regatowcy na mistrzostwach świata i Europy wywalczyli w ubiegłym roku pięć złotych, pięć srebrnych i siedem brązowych medali. Arkadiusz Pawełek przepłynął Atlantyk na dmuchanym pontonie z żaglem - to wyczyn zarezerwowany chyba tylko dla szaleńców. Polski katamaran Romana Paszkego szykuje się do historycznego wyścigu Race 2000, na którego starcie stanąć mogą tylko marzyciele i bogacze. Czy kraj znad zimnego Bałtyku chce być jachtowym gigantem?
Na śródlądziu organizowane są dziesiątki regat dla amatorów i zawody środowiskowe: bankowców, dziennikarzy, studentów, komputerowców, piekarzy. W całym kraju odbywa się ponad 20 festiwali piosenki żeglarskiej. W Poznaniu siedmiometrowe jednostki pływają co roku na małym, kajakowym torze Malta, w Koninie ostatnie zawody sezonu organizowane są w grudniu przy minusowej temperaturze.
Powoli budzi się polskie wybrzeże. W Trójmieście lokalne władze pomogły w organizacji Regat Trzech Prezydentów. W Łebie przygotowano marinę dla 120 dużych jachtów, w Sopocie ma powstać centrum rozrywkowe i przystań na sztucznej wyspie o powierzchni dwóch hektarów: projekt pochłonie około 70 mln złotych, do kei będzie mogło dobić 350 jednostek.
- Wkrótce staniemy się żeglarską potęgą. Już dziś szanują nas na całym świecie, znają nasze jachty i naszych sterników, cumując łódź pod polską banderą nie mamy kompleksów w żadnym porcie świata - mówi Zbigniew Stosio z Polskiego Związku Żeglarskiego. - Żeglarstwo integruje, nobilituje, dodaje prestiżu i daje poczucie nieskrępowanej wolności - przekonuje Andrzej Janowski, ze stoczni Janmor w Głownie produkującej co roku 800 laminatowych kadłubów. - Dla mnie urlop na jachcie zapewnia najlepszy kontakt z przyrodą, na pokładzie można nauczyć się samodzielności i pewności siebie. Stając za sterem, każdy może wyreżyserować własną przygodę - zapewnia Kazimierz Kaczor, aktor, którego dziś na Mazurach spotkać można na różowym jachcie typu Tango.
Dla stałych bywalców szlak Wielkich Jezior jest największym magnesem, ale kto przyjedzie do Giżycka po raz pierwszy od dziesięciu lat przeżyje szok. Nie ma już tych jezior, pamiętających czasy kręcenia filmu "Nóż w wodzie", dziewicze Mazury zastąpił przemysł. Płaci się wszędzie i za wszystko. Przycumowanie jachtu w Mikołajkach - 10 zł, prysznic w Sztynorcie - 6 zł, skorzystanie z toalety w Wierzbie nad Bełdanami - złotówka, rozbicie dwuosobowego namiotu nad Niegocinem - 10 zł, czarter jachtu w Piszu - od 120 do 250 zł na dobę.
Polski biznes żeglarski obraca ok. 50 mln USD rocznie. Wyścig toczą producenci kadłubów, masztów, żagli, okuć, specjalistycznej odzieży. Szacuje się, że co roku krajowe stocznie sprzedają na Zachód 5 tys. jachtów i motorówek. - Znajomy zobaczył w Chorwacji jedną z moich łódek. Podszedł do kei i zaczepił sternika, pytając "co to za jacht?". Siwy pięćdziesięciolatek, sącząc heinekena, krzyknął z dumą: "solide pol- nische Arbeit" - opowiada Andrzej Skrzat, najbardziej znany polski konstruktor.
Polskie jednostki pływają już w Niemczech, Francji, Szwecji, Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii. Na prestiżowych targach w Hamburgu i Berlinie prezentowane są na stoiskach najsłynniejszych firm. - Gdyby ktoś pokazał mi dwa jachty, z Hamburga i z Mazur, oba w tej samej cenie i tej samej wielkości, to prawie na pewno wybiorę ten wyprodukowany w rodzimej stoczni. I wcale nie zadecyduje o tym patriotyzm, tylko jakość produktu - mówi Skrzat. - Mamy spore tradycje, nie mniejsze umiejętności, pomysły i pasję. Polski szkutnik, zarabiający osiem marek na godzinę, pracuje lepiej i dłużej niż jego niemiecki konkurent, żądający cztery razy większej wypłaty. To dlatego 60 proc. jachtów firmowanych przez niemieckie i francuskie stocznie powstaje w Polsce. - Rolf Vrolijk, znany niemiecki konstruktor wyścigowych maszyn, nie mógł się nadziwić, widząc, jak na terenie upadłej Stoczni Gdańskiej w trzy miesiące powstaje jacht startujący później z powodzeniem w najsłynniejszych regatach świata - mówi Ryszard Bobrowski ze Stoczni Gemini.
Francuzi, zakochani w żeglarstwie od wieków i dumni ze swych osiągnięć, postanowili zaprotestować przeciwko polskim producentom. - W jednej ze stoczni zorganizowano strajk. Szkutnicy wystąpili przeciwko importerom jachtów i motorówek z Europy Środkowej. Zaprosili ekipę telewizyjną, na burcie łodzi napisali "polskie gówno" i ze sporej wysokości zrzucili kadłub na ziemię, licząc, że się rozsypie. Dno jachtu nawet nie pękło. Kilka tygodni później dostaliśmy zamówienie z Belgii. Tamtejsi handlowcy chcieli koniecznie kupić sprzęt tak mocny, jak ten, który widzieli w telewizji - opowiada Wojciech Kot ze Stoczni Sportlake w Olecku.
Polscy żeglarze powoli zapominają o starych, drewnianych omegach, nawet o poczciwych kabinowych orionach i venuskach, które jeszcze niedawno były szczytem marzeń. Teraz klient musi mieć duży, wygodny kokpit dla całej rodziny, przestronną i wysoką kabinę, chemiczną ubikację w specjalnie zaprojektowanym oddzielnym pomieszczeniu oraz kambuz, czyli pokładową kuchnię. Żeglarze szukają jachtów bezpiecznych, wygodnych i luksusowych. Dobrze, jeśli posiada kolorowy spinaker, który przy wietrze od rufy pozwoli przyspieszyć i zaszpanować. Dobrze, jeśli ma mocny i markowy silnik.
Ile Polacy gotowi są dziś wydać na rodzinną łódkę? Najczęściej ok. 30 tys. zł, dlatego dużą popularnością cieszą się konstrukcje o długości sześciu metrów (metr więcej oznacza wzrost ceny nawet o sto procent). Liderów w tej klasie jest trzech. Sportina 600 - stateczna, ale mająca regatową duszę, przygotowana dla młodych żeglarzy i firm czarterowych. Sasanka 590 viva - turystyczna jednostka pozwalająca żeglować na śródlądziu i wodach przybrzeżnych. Wreszcie sympatia 600 produkowana w dwóch wersjach - turystycznej i sportowej. Wśród żeglarzy z regatowym zacięciem bardzo popularne są większe i szybsze jachty klasy 730. Prym wiodą tu majestic, gemini 2000, gin, MK café 24. Za gwiazdę wśród jednostek luksusowych, na których ugościć można nie tylko szwagra z dziećmi, ale też prezesa firmy gotowego podpisać kontrakt w czasie weekendu w Mikołajkach, uchodzi sportina 760. Wysoka burta, wielka kabina, w której nawet drużyna siatkarzy nie będzie narzekać na brak miejsca, wygodne koje - prawdziwy hotelik pod żaglami. Razem z podatkiem VAT i akcyzą taka zabawka kosztuje ponad 100 tys. zł. W lipcu i sierpniu firmy czarterowe działające na Mazurach proponują dobę na największej ze sportin za 340 zł. - Właśnie najdroższe, największe i najlepiej wyposażone jachty klienci pożyczają najchętniej - mówi Leszek Kolano z krakowskiej firmy Sailor. - Obserwujemy pogoń za nowościami i komfortem, starsze jednostki, oferowane niekiedy za 50 zł na dobę, sprzedają się słabo, nawet zasłużony mak 707 - niegdyś synonim luksusu - zaczyna mieć kłopoty na rynku.
Największą śródlądową flotą do wynajęcia szczyci się spółka Tiga, która na sto swoich jachtów wydała już ponad siedem milionów złotych. Firma kupiła też port w Sztynorcie na Mazurach, słynną tawernę Zęza i popadający w ruinę zabytkowy pałac. - Chcemy zarażać żeglarstwem. Organizujemy regaty przeznaczone wyłącznie dla amatorów, z pulą nagród o wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Budujemy nowe jachty, turystom bez żeglarskich umiejętności proponujemy wynajęcie sternika za 80 zł na dobę - mówi Piotr Gostomski z Tigi.
Żeglarze tęskniący za morzem czarterują łodzie w Grecji, Chorwacji, nawet na Karaibach i w Tajlandii. W kraju działa kilka firm współpracujących z zachodnimi agencjami, przeważnie oferują te same ceny co ich partnerzy w Atenach czy na wyspie Rodos. Stali klienci polują na zniżki dochodzące niekiedy do 50 proc. By wynająć jacht na południu Europy, wystarczy skompletować załogę, podpisać umowę w Polsce, wpłacić pieniądze, dojechać do wybranej mariny i odebrać łódź od pracownika czekającego na kei. Czasem nie trzeba się nawet legitymować żeglarskimi prawami jazdy, wystarczy nieco morskiej praktyki i umiejętność prowadzenia dużego jachtu. - Polscy żeglarze zadziwiają niekiedy swoimi umiejętnościami - mówi Joanna Rafalska-Nadolna z Otago Yacht Agency, najstarszej firmy czarterowej w kraju. - Pływają lepiej od Niemców czy Austriaków, więcej czasu spędzają na morzu niż w porcie, częściej podróżują pod żaglami niż na silniku, stają się szanowanymi klientami.
Z zagranicznych czarterów korzystają pracownicy wolnych zawodów, biznesmeni, którzy mają spore możliwości finansowe i zazwyczaj mało czasu na urlop, młodzi żeglarze oraz studenci wyruszający najczęściej w maju, wrześniu i listopadzie. W tym sezonie znaleźć można kilka cenowych hitów. Wynajęcie na tydzień sześcioosobowej bavarii oferowano ze zniżką za 1,4 tys. DM. Ośmioosobowy gib sea, stacjonujący na Rodos, kosztował 2 tys. DM, a dziewięciometrowy jacht dla sześciu osób można zamówić na wrzesień za 1,5 tys. DM (za siedem dni). Co roku liczba klientów krajowych firm czarterowych rośnie o sto procent. Żeglarze pytają też o coraz nowsze i coraz wygodniejsze konstrukcje.
Polskie żeglarstwo funkcjonuje nieźle, ale od lat nie może sobie poradzić z fiskusem, który traktuje ten sport jak luksus dla elit i obciąża sprzęt jachtowy największym podatkiem VAT i wysoką akcyzą. Związek żeglarski, sprowadzając finna dla mistrza olimpijskiego Mateusza Kusznierewicza, płaci takie same stawki jak importer stołów bilardowych i ruletek dla salonów gry. Popularna, turystyczna sportina 680 produkowana jest w Olecku; cztery koje, grot o powierzchni 12 m2, spinaker, sportowa sylwetka. Cena netto: ponad 45 tys. zł. By jednak stać się właścicielem tej łódki, armator musi zapłacić dodatkowo 8 tys. zł akcyzy i 11,8 tys. zł podatku VAT. Taka sytuacja prowadzi do chorego podziału rynku. Duże, legalne stocznie jachtowe utrzymują się głównie z eksportu. Krajowy rynek zdominowali piraci, którzy produkują łódki w garażach, często nie szanując środowiska, przeważnie nie dbając o jakość, łamiąc prawa autorskie konstruktorów (powinni oni zarobić na każdym zwodowanym jachcie, tak samo jak Maryla Rodowicz na każdej sprzedanej płycie). Szacuje się, że w samym Giżycku "garażowcy" produkują rocznie ponad 70 łódek. Ale to głównie małe warsztaty dostarczają mazurskim żeglarzom nieco tańszy sprzęt.
Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.