"Wielki Joe" wzrusza, bo odwołuje się do najprostszych uczuć, nie skażonych wyrachowaniem i oczekiwaniem na zapłatę
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, poszedłem do kina na "Wielkiego Joe", historię miłości między piękną dziewczyną a... gorylem. I muszę się panu przyznać - choć trochę ze wstydem - że po raz pierwszy od wielu miesięcy wzruszyłem się na filmie: nawet poczułem na policzkach łzy, gdy tytułowy bohater uległ ciężkiemu wypadkowi.
Zygmunt Kałużyński: - Jest to wydarzenie w historii naszych rozmów wyjątkowe, żeby pan - wymagający krytyk, który szuka w filmach treści intelektualnych, co uważam zresztą za pana posłannictwo - wzruszył się filmem przeznaczonym dla młodzieży i nakręconym przez wytwórnię Disneya właśnie dla takiej publiczności. Tłumaczę to sobie tym, że pan kocha zwierzęta, bo wiem dobrze, że ma pan w domu dwa pieski (Miecię i Śnieżkę) oraz kotka i obdarza je pan sercem, na co nawet patrzę z niejaką zazdrością. To jest jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, kiedy słucham pana wypowiedzi.
TR: - To prawda, panie Zygmuncie, sam mam wrażenie, że dałem się zmanipulować emocjonalnie wytwórni Disneya. Autorzy filmu zagrali na moich uczuciach tak, jak chcieli, ale ja - o dziwo - poddałem się temu z przyjemnością. Dlaczego? Bo ten film oprócz tego, że opowiada o przyjaźni człowieka ze zwierzęciem, odwołuje się do znajdujących się ostatnio w zapomnieniu najprostszych uczuć, nie skażonych wyrachowaniem i oczekiwaniem na zapłatę. Krótko mówiąc - wzruszenie, jakie przeżywamy oglądając ten film, jest też trochę tęsknotą za takimi uczuciami w życiu codziennym.
ZK: - A ja ze wzruszeniem odkrywam tę emocjonalną część pana wnętrza duchowego.
TR: - Dlaczego pan ironizuje, panie Zygmuncie? Przecież zwykle to pan bronił produktów wytwórni Disneya!
ZK: - Mam inny stosunek do tego filmu nie tylko dlatego, że jestem egoistą znacznie bardziej zaawansowanym od pana i nie mam w domu żadnego źwierzątka (tak brzmi to słowo w ustach ZK! - przyp. TR), ale również z tego względu, że ten film jest dla mnie dalszym ciągiem tematu, który w kinie pojawia się nie po raz pierwszy i mam z nim związane wspomnienia, odczucia i ocenę. Do "Wielkiego Joe" odnoszę się więc z większym sceptycyzmem niż pan. Pan określił go jako historię uczucia dziewczyny do goryla, którym ona się opiekuje w sposób serdeczny.
TR: - Ma powody, żeby się nim serdecznie zajmować. Jej matka była naukowcem i pracowała z dzikimi zwierzętami w Afryce. Któregoś dnia w zasadzce przygotowanej przez kłusowników została śmiertelnie raniona. W tych samych okolicznościach zginęła stara gorylica, która osierociła małego Joe. Nasza bohaterka obiecała umierającej matce, że się nim zaopiekuje. Pod jej okiem wyrósł na wielkiego, wspaniałego Joe.
ZK: - Jakkolwiek by było, owa dziewczyna symbolizuje stosunek widzów do natury i natury do nas. Ten film jest dalekim naśladownictwem, echem imitacyjnym pozycji, która w historii kina jest jedną z najważniejszych, jeśli idzie o posłanie.
TR: - Niech zgadnę - myśli pan o "King Kongu"?
ZK: - Zgadł pan, ale nie musiał pan zrobić szalonego wysiłku, żeby dojść do tego wniosku. Dlaczego film, którego treścią jest historia kolosalnej małpy, jakoby pochodzącej z prehistorii, przywiezionej do Nowego Jorku, tam wyzwalającej się z więzów, niszczącej miasto i wreszcie zgładzonej, miał takie echo? W gruncie rzeczy jest to przecież biologiczna science fiction, jakich tysiące. A jednak ten film, mimo że minęło już prawie 80 lat od jego premiery, ciągle powraca. W swoim czasie - mogę to potwierdzić jako świadek jego premiery - był filmem uderzeniowym.
TR: - Dlaczego?
ZK: - Z dwóch powodów. Po pierwsze - powstał w czasach wielkiego kryzysu, który wstrząsnął światem; w chwili ogólnoświatowego przygnębienia, które doprowadziło wreszcie do takiej katastrofy jak II wojna światowa. Ten film miał w sobie coś, co było symbolem tej przygnębiającej sytuacji. Owa kolosalna małpa to byli ci, którzy stali się przedmiotem wyzysku, którzy czuli się ofiarami zbiorowego nieszczęścia.
TR: - Ale dlaczego miałaby ich symbolizować wielka małpa?
ZK: - To zwierzę wyrażało generalną emocję społeczno-biologiczną. Bo była tu jeszcze sprawa stosunku człowieka do przyrody. Do natury, którą wówczas traktowano jak wroga; jako siłę, z którą człowiek musi walczyć, by ją przezwyciężyć. Ja na przykład zostałem przyzwyczajony do podobnego sposobu myślenia i nie mogę się pozbyć tamtych wątpliwości, mimo że w naszych latach nastąpiło coś kompletnie odwrotnego, czego właśnie ulubiony pana film jest przykładem...
TR: - Poprawność ekologiczna...
ZK: - Właśnie - zrozumienie, pomoc, ratowanie, czułość, wzruszenie, sentymentalizm.
TR: - Dlaczego pan mówi o tym z przekąsem? Jest pan przeciwko?
ZK: - Nie mogę się pozbyć moich przyzwyczajeń, tym bardziej że moje życie zostało wplecione w ten sposób myślenia, a miał on ogromny wpływ na cywilizację. Człowiek z początku XX wieku postanowił opanować naturę. Wtedy w kulturze była pod tym względem jednoznaczna, potężna presja. Nawet jeśli idzie o filmy, książki, kulturę dla młodzieży. Bohaterami zostawali zdobywcy, którzy wyprawiali się na biegun czy też pustynię.
TR: - Dobrze, dobrze, panie Zygmuncie, w tym samym czasie powstała książka Karen Blixen "Pożegnanie z Afryką", która idealnie pasuje do współczesnego sposobu patrzenia na naturę. Może więc nie tylko chodzi o "czasy", ale także o indywidualne podejście do tego tematu. Tak jak w "Wielkim Joe", pokazującym zarówno bezwzględnych kłusowników zabijających zwierzęta dla wzbogacenia się, jak i tych, którzy czują się przyjaciółmi zwierząt, zdając sobie sprawę, że wiele możemy się od nich nauczyć.
ZK: - Przytoczona przez pana Karen Blixen to jest pana siostrzyczka, jeśli idzie o sentymentalizm. To was łączy, choć ona rzeczywiście nieco wcześniej, kiedy jeszcze owa moda nie panowała, trochę przebąkiwała na ten temat.
TR: - Zatem oglądając "Wielkiego Joe", porównywał go pan z "King Kongiem" i oceniał, który robi większe wrażenie?
ZK: - Nie mam wątpliwości - "King Kong" to było naprawdę przeżycie. Na dodatek ten film był znakomicie zrealizowany. Miał w sobie zdumiewającą czarną poezję i dwuznaczne, rozmaite treści. Z jednej strony, King Kong to był wróg (natura, która nam zagraża), a z drugiej - my sami, zbuntowani, protestujący przeciwko cywilizacji.
Zygmunt Kałużyński: - Jest to wydarzenie w historii naszych rozmów wyjątkowe, żeby pan - wymagający krytyk, który szuka w filmach treści intelektualnych, co uważam zresztą za pana posłannictwo - wzruszył się filmem przeznaczonym dla młodzieży i nakręconym przez wytwórnię Disneya właśnie dla takiej publiczności. Tłumaczę to sobie tym, że pan kocha zwierzęta, bo wiem dobrze, że ma pan w domu dwa pieski (Miecię i Śnieżkę) oraz kotka i obdarza je pan sercem, na co nawet patrzę z niejaką zazdrością. To jest jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, kiedy słucham pana wypowiedzi.
TR: - To prawda, panie Zygmuncie, sam mam wrażenie, że dałem się zmanipulować emocjonalnie wytwórni Disneya. Autorzy filmu zagrali na moich uczuciach tak, jak chcieli, ale ja - o dziwo - poddałem się temu z przyjemnością. Dlaczego? Bo ten film oprócz tego, że opowiada o przyjaźni człowieka ze zwierzęciem, odwołuje się do znajdujących się ostatnio w zapomnieniu najprostszych uczuć, nie skażonych wyrachowaniem i oczekiwaniem na zapłatę. Krótko mówiąc - wzruszenie, jakie przeżywamy oglądając ten film, jest też trochę tęsknotą za takimi uczuciami w życiu codziennym.
ZK: - A ja ze wzruszeniem odkrywam tę emocjonalną część pana wnętrza duchowego.
TR: - Dlaczego pan ironizuje, panie Zygmuncie? Przecież zwykle to pan bronił produktów wytwórni Disneya!
ZK: - Mam inny stosunek do tego filmu nie tylko dlatego, że jestem egoistą znacznie bardziej zaawansowanym od pana i nie mam w domu żadnego źwierzątka (tak brzmi to słowo w ustach ZK! - przyp. TR), ale również z tego względu, że ten film jest dla mnie dalszym ciągiem tematu, który w kinie pojawia się nie po raz pierwszy i mam z nim związane wspomnienia, odczucia i ocenę. Do "Wielkiego Joe" odnoszę się więc z większym sceptycyzmem niż pan. Pan określił go jako historię uczucia dziewczyny do goryla, którym ona się opiekuje w sposób serdeczny.
TR: - Ma powody, żeby się nim serdecznie zajmować. Jej matka była naukowcem i pracowała z dzikimi zwierzętami w Afryce. Któregoś dnia w zasadzce przygotowanej przez kłusowników została śmiertelnie raniona. W tych samych okolicznościach zginęła stara gorylica, która osierociła małego Joe. Nasza bohaterka obiecała umierającej matce, że się nim zaopiekuje. Pod jej okiem wyrósł na wielkiego, wspaniałego Joe.
ZK: - Jakkolwiek by było, owa dziewczyna symbolizuje stosunek widzów do natury i natury do nas. Ten film jest dalekim naśladownictwem, echem imitacyjnym pozycji, która w historii kina jest jedną z najważniejszych, jeśli idzie o posłanie.
TR: - Niech zgadnę - myśli pan o "King Kongu"?
ZK: - Zgadł pan, ale nie musiał pan zrobić szalonego wysiłku, żeby dojść do tego wniosku. Dlaczego film, którego treścią jest historia kolosalnej małpy, jakoby pochodzącej z prehistorii, przywiezionej do Nowego Jorku, tam wyzwalającej się z więzów, niszczącej miasto i wreszcie zgładzonej, miał takie echo? W gruncie rzeczy jest to przecież biologiczna science fiction, jakich tysiące. A jednak ten film, mimo że minęło już prawie 80 lat od jego premiery, ciągle powraca. W swoim czasie - mogę to potwierdzić jako świadek jego premiery - był filmem uderzeniowym.
TR: - Dlaczego?
ZK: - Z dwóch powodów. Po pierwsze - powstał w czasach wielkiego kryzysu, który wstrząsnął światem; w chwili ogólnoświatowego przygnębienia, które doprowadziło wreszcie do takiej katastrofy jak II wojna światowa. Ten film miał w sobie coś, co było symbolem tej przygnębiającej sytuacji. Owa kolosalna małpa to byli ci, którzy stali się przedmiotem wyzysku, którzy czuli się ofiarami zbiorowego nieszczęścia.
TR: - Ale dlaczego miałaby ich symbolizować wielka małpa?
ZK: - To zwierzę wyrażało generalną emocję społeczno-biologiczną. Bo była tu jeszcze sprawa stosunku człowieka do przyrody. Do natury, którą wówczas traktowano jak wroga; jako siłę, z którą człowiek musi walczyć, by ją przezwyciężyć. Ja na przykład zostałem przyzwyczajony do podobnego sposobu myślenia i nie mogę się pozbyć tamtych wątpliwości, mimo że w naszych latach nastąpiło coś kompletnie odwrotnego, czego właśnie ulubiony pana film jest przykładem...
TR: - Poprawność ekologiczna...
ZK: - Właśnie - zrozumienie, pomoc, ratowanie, czułość, wzruszenie, sentymentalizm.
TR: - Dlaczego pan mówi o tym z przekąsem? Jest pan przeciwko?
ZK: - Nie mogę się pozbyć moich przyzwyczajeń, tym bardziej że moje życie zostało wplecione w ten sposób myślenia, a miał on ogromny wpływ na cywilizację. Człowiek z początku XX wieku postanowił opanować naturę. Wtedy w kulturze była pod tym względem jednoznaczna, potężna presja. Nawet jeśli idzie o filmy, książki, kulturę dla młodzieży. Bohaterami zostawali zdobywcy, którzy wyprawiali się na biegun czy też pustynię.
TR: - Dobrze, dobrze, panie Zygmuncie, w tym samym czasie powstała książka Karen Blixen "Pożegnanie z Afryką", która idealnie pasuje do współczesnego sposobu patrzenia na naturę. Może więc nie tylko chodzi o "czasy", ale także o indywidualne podejście do tego tematu. Tak jak w "Wielkim Joe", pokazującym zarówno bezwzględnych kłusowników zabijających zwierzęta dla wzbogacenia się, jak i tych, którzy czują się przyjaciółmi zwierząt, zdając sobie sprawę, że wiele możemy się od nich nauczyć.
ZK: - Przytoczona przez pana Karen Blixen to jest pana siostrzyczka, jeśli idzie o sentymentalizm. To was łączy, choć ona rzeczywiście nieco wcześniej, kiedy jeszcze owa moda nie panowała, trochę przebąkiwała na ten temat.
TR: - Zatem oglądając "Wielkiego Joe", porównywał go pan z "King Kongiem" i oceniał, który robi większe wrażenie?
ZK: - Nie mam wątpliwości - "King Kong" to było naprawdę przeżycie. Na dodatek ten film był znakomicie zrealizowany. Miał w sobie zdumiewającą czarną poezję i dwuznaczne, rozmaite treści. Z jednej strony, King Kong to był wróg (natura, która nam zagraża), a z drugiej - my sami, zbuntowani, protestujący przeciwko cywilizacji.
Więcej możesz przeczytać w 33/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.