William Jefferson Clinton i jego małżonka Hillary Rodham Clinton jeszcze do niedawna nie mieli nawet własnej willi, w której mogliby wypoczywać podczas wakacji
Pensja prezydenta USA sięga 200 tys. USD, a długi rodziny przekroczyły 5,2 mln USD. Nie oznacza to jednak, że Clintonów nie stać było na kupno domu za ponad 1,7 mln USD.
O tym, że będą szukali domu w pobliżu Nowego Jorku, wiadomo już było od maja tego roku, gdy Hillary oznajmiła, iż zamierza kandydować do Senatu właśnie z tego okręgu wyborczego. Ponieważ przepisy stanowią, że starający się o nominację musi mieszkać w swoim okręgu, oczywiste było, iż pani prezydentowa będzie się starała znaleźć coś, co z jednej strony sprosta temu wymogowi, a z drugiej będzie wygodne zarówno dla niej, jak i dla męża, kończącego w styczniu 2001 r. prezydencką kadencję. Wybór padł na stuletni dom w stylu kolonialnym przy 15 Old House Lane w Chappaqua (prowincja Westchester), 56 km na północ od Nowego Jorku. Znajduje się w nim jedenaście pokoi, w tym pięć sypialni; są tam także cztery łazienki, dwa kominki, pomieszczenie do ćwiczeń, basen, garaż na dwa samochody i wspaniałe przejście z salonu do biblioteki. Opinie są jednak zgodne - pierwsza posiadłość prezydenta najpotężniejszego państwa świata prezentuje się mało imponująco. "Podjazd do domu jest krótki i żwirowy, dom wyraźnie widać z ulicy. Za coś takiego Clintonowe zapłacili 1,7 mln USD?" - dziwią się ciekawscy, przejeżdżający przed domem z napisem "No tresppasing".
Nieco inaczej patrzą na tę inwestycję specjaliści od handlu nieruchomościami. Załóżmy, że Hillary Rodham Clinton upatrzyłaby sobie nie Nowy Jork, ale popularną Kalifornię jako miejsce prezydenckiego odpoczynku. Wówczas "za 1,7 mln USD para prezydencka mogłaby co najwyżej liczyć na apartament w luksusowym wieżowcu w San Francisco" - mówi Olivia Hsu Decker z firmy zajmującej się sprzedażą luksusowych posiadłości na terenie stanu. Gdyby Clintonowie wyłożyli dodatkowe 89 500 USD, mogliby się wprowadzić do małego domu na modnym wśród yuppie Rosyjskim Pagórku. Byłby on wprawdzie przytulny, ale wciąż nie dorównywałby klasą i prestiżem takim miejscom, jak Nob, Hill czy Presidio Heights. Chcąc kupić tam dom porównywalny pod względem standardu i powierzchni temu w Chappaqua, Hillary i Bill musieliby zapłacić przynajmniej 4 mln USD. Gdyby zaś zdecydowali się na posiadłość oddaloną o 70 km od centrum San Francisco - powiedzmy w Morgan Hill - "mogliby za 1,7 mln kupić dom, przy którym ich nabytek w Chappaqua wyglądałby jak chatka dla służby" - argumentuje Carole Rodoni, prezydent firmy handlującej nieruchomościami w Saratodze. "Dom położony na działce o powierzchni przynajmniej trzech akrów byłby zbudowany z marmuru i granitu. Znajdowałyby się tam sala kinowa, piwniczka na wina, dwa baseny, kort tenisowy i mała stajnia dla koni".
Większość mieszkańców Chappaqua jest zadowolona z tego, że będzie sąsiadować z prezydentem USA
Chappaqua liczy ponad jedenaście tysięcy mieszkańców, a przeciętne ich zarobki nieznacznie przekraczają 228 tys. USD. Kupując dom, Clintonowie zdecydowali się na pięcioletnią pożyczkę oprocentowaną na 5,52 proc. rocznie, miesięczne płatności wynosić więc będą 8550 USD. Nie jest to wiele, biorąc pod uwagę, że tylko podatek od nieruchomości za dom wartości 1,7 mln USD w tym rejonie Nowego Jorku sięgnie ok. 26 tys. rocznie. Para prezydencka zapłaci do 1 listopada tego roku 350 tys. USD, czyli niewiele ponad 20 proc. wartości domu, z tzw. blind trust (wycenianego na ponad milion dolarów funduszu prezydenckiego). Resztę - 1,35 mln USD - pożyczy z Bankers Trust Company, korzystając z poręczenia szefa funduszu wyborczego Partii Demokratycznej i jednego z najlepszych przyjaciół Billa - Terry?ego McAuliffe?a. Nazwisko osoby gwarantującej pożyczkę wzbudziło początkowo spore kontrowersje, ale sprawa ucichła, gdy oświadczenie złożył Jim Kennedy, rzecznik prasowy Biura Etyki Rządowej, stwierdzając, iż "udzielona przez McAuliffe?a gwarancja absolutnie nie jest prezentem dla prezydenta".
Mieszkający w Chappaqua głosowali w ostatnich wyborach na Clintona i nawet małżonkowie, od których zakupiono dom, przyznawali, że są "zawziętymi demokratami". Większość mieszkańców cichej uliczki, gdzie znajduje się nowy dom Clintonów, jest zadowolona z tego, że będzie sąsiadować z prezydentem. Nie brakuje jednak głosów sceptycznych. "Z jednej strony się cieszymy, bo zapewni to znakomitą ochronę. Z drugiej zaś nie wiadomo, ilu zacznie tu krążyć szaleńców" - twierdzi Catherine Schulz, mieszkająca kilkaset metrów od Billa i Hillary. "Czy gdy Clinton będzie chciał udać się na poranną przebieżkę, Secret Service zamknie ulicę? Czy będę mogła wypić kawę w pobliskiej kawiarni, gdy wejdzie tam prezydent Stanów Zjednoczonych?" - pyta nie bez racji jego sąsiadka Phillis Farrara.
Jak Clintonowie podołają płatnościom przekraczającym 102 tys. USD rocznie? Po zakończeniu kadencji prezydent może liczyć na emeryturę sięgającą 151 700 USD rocznie, a Hillary - jeśli uzyska nominację senacką - na pensję w wysokości 136 700 USD. Jest to jednak niewiele w porównaniu z tym, co prezydent może zarobić, pisząc wspomnienia czy występując jako mówca na bankietach wielkich korporacji bądź uniwersytetów. Zdaniem specjalistów, wspomnienia Billa Clintona warte są przynajmniej 4-6 mln USD, a za prelekcje może on zebrać w ciągu roku 6-10 mln USD. Ronald Reagan po zakończeniu swojej kadencji prezydenckiej tylko za jedno wystąpienie z odczytem otrzymał 12 mln USD w akcjach, natomiast przeciętne honorarium George?a Busha przekraczało 3 mln USD.
O tym, że będą szukali domu w pobliżu Nowego Jorku, wiadomo już było od maja tego roku, gdy Hillary oznajmiła, iż zamierza kandydować do Senatu właśnie z tego okręgu wyborczego. Ponieważ przepisy stanowią, że starający się o nominację musi mieszkać w swoim okręgu, oczywiste było, iż pani prezydentowa będzie się starała znaleźć coś, co z jednej strony sprosta temu wymogowi, a z drugiej będzie wygodne zarówno dla niej, jak i dla męża, kończącego w styczniu 2001 r. prezydencką kadencję. Wybór padł na stuletni dom w stylu kolonialnym przy 15 Old House Lane w Chappaqua (prowincja Westchester), 56 km na północ od Nowego Jorku. Znajduje się w nim jedenaście pokoi, w tym pięć sypialni; są tam także cztery łazienki, dwa kominki, pomieszczenie do ćwiczeń, basen, garaż na dwa samochody i wspaniałe przejście z salonu do biblioteki. Opinie są jednak zgodne - pierwsza posiadłość prezydenta najpotężniejszego państwa świata prezentuje się mało imponująco. "Podjazd do domu jest krótki i żwirowy, dom wyraźnie widać z ulicy. Za coś takiego Clintonowe zapłacili 1,7 mln USD?" - dziwią się ciekawscy, przejeżdżający przed domem z napisem "No tresppasing".
Nieco inaczej patrzą na tę inwestycję specjaliści od handlu nieruchomościami. Załóżmy, że Hillary Rodham Clinton upatrzyłaby sobie nie Nowy Jork, ale popularną Kalifornię jako miejsce prezydenckiego odpoczynku. Wówczas "za 1,7 mln USD para prezydencka mogłaby co najwyżej liczyć na apartament w luksusowym wieżowcu w San Francisco" - mówi Olivia Hsu Decker z firmy zajmującej się sprzedażą luksusowych posiadłości na terenie stanu. Gdyby Clintonowie wyłożyli dodatkowe 89 500 USD, mogliby się wprowadzić do małego domu na modnym wśród yuppie Rosyjskim Pagórku. Byłby on wprawdzie przytulny, ale wciąż nie dorównywałby klasą i prestiżem takim miejscom, jak Nob, Hill czy Presidio Heights. Chcąc kupić tam dom porównywalny pod względem standardu i powierzchni temu w Chappaqua, Hillary i Bill musieliby zapłacić przynajmniej 4 mln USD. Gdyby zaś zdecydowali się na posiadłość oddaloną o 70 km od centrum San Francisco - powiedzmy w Morgan Hill - "mogliby za 1,7 mln kupić dom, przy którym ich nabytek w Chappaqua wyglądałby jak chatka dla służby" - argumentuje Carole Rodoni, prezydent firmy handlującej nieruchomościami w Saratodze. "Dom położony na działce o powierzchni przynajmniej trzech akrów byłby zbudowany z marmuru i granitu. Znajdowałyby się tam sala kinowa, piwniczka na wina, dwa baseny, kort tenisowy i mała stajnia dla koni".
Większość mieszkańców Chappaqua jest zadowolona z tego, że będzie sąsiadować z prezydentem USA
Chappaqua liczy ponad jedenaście tysięcy mieszkańców, a przeciętne ich zarobki nieznacznie przekraczają 228 tys. USD. Kupując dom, Clintonowie zdecydowali się na pięcioletnią pożyczkę oprocentowaną na 5,52 proc. rocznie, miesięczne płatności wynosić więc będą 8550 USD. Nie jest to wiele, biorąc pod uwagę, że tylko podatek od nieruchomości za dom wartości 1,7 mln USD w tym rejonie Nowego Jorku sięgnie ok. 26 tys. rocznie. Para prezydencka zapłaci do 1 listopada tego roku 350 tys. USD, czyli niewiele ponad 20 proc. wartości domu, z tzw. blind trust (wycenianego na ponad milion dolarów funduszu prezydenckiego). Resztę - 1,35 mln USD - pożyczy z Bankers Trust Company, korzystając z poręczenia szefa funduszu wyborczego Partii Demokratycznej i jednego z najlepszych przyjaciół Billa - Terry?ego McAuliffe?a. Nazwisko osoby gwarantującej pożyczkę wzbudziło początkowo spore kontrowersje, ale sprawa ucichła, gdy oświadczenie złożył Jim Kennedy, rzecznik prasowy Biura Etyki Rządowej, stwierdzając, iż "udzielona przez McAuliffe?a gwarancja absolutnie nie jest prezentem dla prezydenta".
Mieszkający w Chappaqua głosowali w ostatnich wyborach na Clintona i nawet małżonkowie, od których zakupiono dom, przyznawali, że są "zawziętymi demokratami". Większość mieszkańców cichej uliczki, gdzie znajduje się nowy dom Clintonów, jest zadowolona z tego, że będzie sąsiadować z prezydentem. Nie brakuje jednak głosów sceptycznych. "Z jednej strony się cieszymy, bo zapewni to znakomitą ochronę. Z drugiej zaś nie wiadomo, ilu zacznie tu krążyć szaleńców" - twierdzi Catherine Schulz, mieszkająca kilkaset metrów od Billa i Hillary. "Czy gdy Clinton będzie chciał udać się na poranną przebieżkę, Secret Service zamknie ulicę? Czy będę mogła wypić kawę w pobliskiej kawiarni, gdy wejdzie tam prezydent Stanów Zjednoczonych?" - pyta nie bez racji jego sąsiadka Phillis Farrara.
Jak Clintonowie podołają płatnościom przekraczającym 102 tys. USD rocznie? Po zakończeniu kadencji prezydent może liczyć na emeryturę sięgającą 151 700 USD rocznie, a Hillary - jeśli uzyska nominację senacką - na pensję w wysokości 136 700 USD. Jest to jednak niewiele w porównaniu z tym, co prezydent może zarobić, pisząc wspomnienia czy występując jako mówca na bankietach wielkich korporacji bądź uniwersytetów. Zdaniem specjalistów, wspomnienia Billa Clintona warte są przynajmniej 4-6 mln USD, a za prelekcje może on zebrać w ciągu roku 6-10 mln USD. Ronald Reagan po zakończeniu swojej kadencji prezydenckiej tylko za jedno wystąpienie z odczytem otrzymał 12 mln USD w akcjach, natomiast przeciętne honorarium George?a Busha przekraczało 3 mln USD.
Więcej możesz przeczytać w 38/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.