Kultura, zagranica, środowisko - co nas to obchodzi. Ważna jest kasa, micha, lekka robota i zdrowie do gorzały
W ubiegłym tygodniu media szczególnie intensywnie pomagały w rekonstrukcji rządu. Spłynęła na nas lawina diagnoz i komentarzy, wśród których wyróżnić należy poczet ministrów ułożony przez ?Rzeczpospolitą? według sondażu przeprowadzonego 11 i 12 września na liczącej 1026 osób grupie reprezentatywnej dla dorosłej ludności kraju.
Główki ministrów umieszczone w kolorowych tabelach zachęcały do głębszej analizy, a to, co przedstawiła jako komentarz Rzeczpospolita z 21 września, było dość płytkie. Dotyczy to - niestety - również rozmowy z renomowanym socjologiem prof. Edmundem Wnukiem-Lipińskim, któremu najwyraęniej trochę zabrakło konceptu. Spróbujmy więc sami pogrzebać w naszym ministerialnym zestawie, całkiem subiektywnie i prywatnie. W końcu nieczęsto zdarza się taka okazja.
Zacznę od gratulacji mojemu wspaniałemu przyjacielowi Andrzejowi Zakrzewskiemu. To człowiek, który jak mało kto pasuje do urzędu ministra kultury i sztuki. Ciekaw jestem, w jaki sposób zdołała to dostrzec opinia publiczna. Sporo ludzi jeszcze Andrzeja nie zna (36 proc.), ale wśród tych, którzy go kojarzą, ma on czterokrotnie więcej zwolenników niż przeciwników. Profesor Geremek jest wprawdzie bardziej znany (tylko 25 proc. nie potrafi go ocenić), lecz nie ma tak dobrej proporcji głosów za i przeciw. Lepszą ma tylko minister Szyszko, ale jest z kolei mniej znany od Andrzeja Zakrzewskiego. Widzicie więc, że wystarczy trochę poobracać ministrami, aby udowodnić, iż najlepszy jest ten, którego najbardziej kochamy i cenimy. Brawo, Andrzejku!
Wydaje mi się, że sporo szczęścia miał w sondażu minister Pałubicki. Opinii o nim zasięgano, zanim zadarł z generałem Petelickim i jego komandosami, a sprawa ta chyba odebrała ministrowi sporo punktów. Przedgromowe notowania były moderato cantabile: aż 47 proc. rodaków nie miało o nim opinii, mimo że rzucał się w oczy z racji swetra i traktorów. Wśród tych, którzy go znali, 33 proc. było za, a 20 proc. ?przeciw?. Obawiam się, że znaczna część ludu bożego, który słuchał i oglądał w telewizji gen. Petelickiego, zaczęła ęle oceniać ministra. Generał w pięknym mundurze mógł się kojarzyć z samym Stanisławem Sosabowskim, prawdziwym lub granym przez Gene'a Hackmana w słynnym filmie. Nawiązując do jego tytułu, można by powiedzieć Panu Ministrowi ?O jeden krok za daleko?.
Gra w ministerialne kości byłaby nieważna bez Leszka Balcerowicza. Wedle wyroku opinii publicznej, biedny wicepremier jest socjologiczną odwrotnością ministra Geremka. Niechęć społeczeństwa wobec Leszka Balcerowicza jest monstrualna i wynosi 59 proc., przewyższając aż o 5 punktów najwyższy wskaęnik poparcia, którym obdarowuje ono jego starszego partyjnego kolegę od spraw zagranicznych. Popiera Balcerowicza 21 proc. respondentów, dokładnie tyle samo, ilu nie lubi Geremka. Ma wszakże wicepremier i minister finansów jedną poważną zaletę: jest niewątpliwie najbardziej znanym i wyrazistym członkiem rządu, bo nie ma o nim zdania zaledwie 20 proc. rodaków. Wygląda na to, że nie kochamy Leszka Balcerowicza i to jest całkowicie normalne. Ţeby miłować poborcę podatkowego, trzeba być albo jego rodziną, albo masochistą. W końcu groęnego, czarnego, chudego psa wymyślił kiedyś niejaki pan Doberman, z zawodu poborca podatkowy, otoczony - jak można się domyślać - wielką sympatią i życzliwością okolicznego ludu.
Z całego tego zabawnego sondażu można wyciągnąć następujący wniosek naukowy: ministrów spraw zagranicznych, kultury i środowiska mogłaby wyłaniać u nas opinia publiczna w wyborach powszechnych, a ministrów finansów, gospodarki, pracy, edukacji, zdrowia i sprawiedliwości sami wybierać nie powinniśmy. Denerwują nas do tego stopnia, że bardzo ich nie lubimy i nie jesteśmy w stosunku do nich obiektywni. Kultura, zagranica, środowisko - co to nas w końcu obchodzi. Ważna jest kasa, micha, lekka robota, łatwa szkoła i zdrowie do gorzały. No i sprawiedliwość, rzecz jasna, musi być! Ciężko jest rządzić w Polsce, a mimo to ciągle mamy tylu amatorów. Czas już przejść na zawodowstwo.
Główki ministrów umieszczone w kolorowych tabelach zachęcały do głębszej analizy, a to, co przedstawiła jako komentarz Rzeczpospolita z 21 września, było dość płytkie. Dotyczy to - niestety - również rozmowy z renomowanym socjologiem prof. Edmundem Wnukiem-Lipińskim, któremu najwyraęniej trochę zabrakło konceptu. Spróbujmy więc sami pogrzebać w naszym ministerialnym zestawie, całkiem subiektywnie i prywatnie. W końcu nieczęsto zdarza się taka okazja.
Zacznę od gratulacji mojemu wspaniałemu przyjacielowi Andrzejowi Zakrzewskiemu. To człowiek, który jak mało kto pasuje do urzędu ministra kultury i sztuki. Ciekaw jestem, w jaki sposób zdołała to dostrzec opinia publiczna. Sporo ludzi jeszcze Andrzeja nie zna (36 proc.), ale wśród tych, którzy go kojarzą, ma on czterokrotnie więcej zwolenników niż przeciwników. Profesor Geremek jest wprawdzie bardziej znany (tylko 25 proc. nie potrafi go ocenić), lecz nie ma tak dobrej proporcji głosów za i przeciw. Lepszą ma tylko minister Szyszko, ale jest z kolei mniej znany od Andrzeja Zakrzewskiego. Widzicie więc, że wystarczy trochę poobracać ministrami, aby udowodnić, iż najlepszy jest ten, którego najbardziej kochamy i cenimy. Brawo, Andrzejku!
Wydaje mi się, że sporo szczęścia miał w sondażu minister Pałubicki. Opinii o nim zasięgano, zanim zadarł z generałem Petelickim i jego komandosami, a sprawa ta chyba odebrała ministrowi sporo punktów. Przedgromowe notowania były moderato cantabile: aż 47 proc. rodaków nie miało o nim opinii, mimo że rzucał się w oczy z racji swetra i traktorów. Wśród tych, którzy go znali, 33 proc. było za, a 20 proc. ?przeciw?. Obawiam się, że znaczna część ludu bożego, który słuchał i oglądał w telewizji gen. Petelickiego, zaczęła ęle oceniać ministra. Generał w pięknym mundurze mógł się kojarzyć z samym Stanisławem Sosabowskim, prawdziwym lub granym przez Gene'a Hackmana w słynnym filmie. Nawiązując do jego tytułu, można by powiedzieć Panu Ministrowi ?O jeden krok za daleko?.
Gra w ministerialne kości byłaby nieważna bez Leszka Balcerowicza. Wedle wyroku opinii publicznej, biedny wicepremier jest socjologiczną odwrotnością ministra Geremka. Niechęć społeczeństwa wobec Leszka Balcerowicza jest monstrualna i wynosi 59 proc., przewyższając aż o 5 punktów najwyższy wskaęnik poparcia, którym obdarowuje ono jego starszego partyjnego kolegę od spraw zagranicznych. Popiera Balcerowicza 21 proc. respondentów, dokładnie tyle samo, ilu nie lubi Geremka. Ma wszakże wicepremier i minister finansów jedną poważną zaletę: jest niewątpliwie najbardziej znanym i wyrazistym członkiem rządu, bo nie ma o nim zdania zaledwie 20 proc. rodaków. Wygląda na to, że nie kochamy Leszka Balcerowicza i to jest całkowicie normalne. Ţeby miłować poborcę podatkowego, trzeba być albo jego rodziną, albo masochistą. W końcu groęnego, czarnego, chudego psa wymyślił kiedyś niejaki pan Doberman, z zawodu poborca podatkowy, otoczony - jak można się domyślać - wielką sympatią i życzliwością okolicznego ludu.
Z całego tego zabawnego sondażu można wyciągnąć następujący wniosek naukowy: ministrów spraw zagranicznych, kultury i środowiska mogłaby wyłaniać u nas opinia publiczna w wyborach powszechnych, a ministrów finansów, gospodarki, pracy, edukacji, zdrowia i sprawiedliwości sami wybierać nie powinniśmy. Denerwują nas do tego stopnia, że bardzo ich nie lubimy i nie jesteśmy w stosunku do nich obiektywni. Kultura, zagranica, środowisko - co to nas w końcu obchodzi. Ważna jest kasa, micha, lekka robota, łatwa szkoła i zdrowie do gorzały. No i sprawiedliwość, rzecz jasna, musi być! Ciężko jest rządzić w Polsce, a mimo to ciągle mamy tylu amatorów. Czas już przejść na zawodowstwo.
Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.