Dzinnikarze "Wprost" pracowali w Kopenhadze jako gastabeiterzy
Ile chcecie zarabiać za godzinę pracy dla mnie? - zapytał Otto Olsen, właściciel kopenhaskiej firmy malarsko-remontowej.
- 50 koron - odpowiedzieliśmy.
- Za dużo. Mogę zapłacić najwyżej 45 koron - zaproponował.
- Macie doświadczenie? - Oczywiście. Malowaliśmy mieszkania i biura w Londynie, Paryżu, Barcelonie...
- A kto wam powiedział, że u mnie jest praca dla Polaków? Znacie kogoś, kto u mnie pracował? - zaniepokoił się.
- Tak, znamy Roberta, Staszka i Cypriana. To oni dali nam numer pańskiego telefonu.
Olsen wyraęnie się uspokoił. Zastrzegł jednak, że sprawdzi, czy mówimy prawdę. Trudno powiedzieć, czy sprawdził, w każdym razie pracę nam zapewnił. Poznani potem Polacy mówili, że mieliśmy dużo szczęścia - bez polecenia, układów i znajomości szanse na znalezienie zajęcia w stolicy Danii są małe. Wyruszając promem ze Świnoujścia, nie mieliśmy żadnych gwarancji zatrudnienia. Przecież przez kilka miesięcy bezskutecznie usiłowaliśmy nawiązać w Polsce kontakt z kimś, kto mógłby być pośrednikiem. Zamieściliśmy ogłoszenia w największych polskich gazetach, wysłaliśmy listy do pośredników oferujących pracę na zachodzie Europy, korzystaliśmy z ofert w Internecie. Wszystko na nic. Kiedy byliśmy już przekonani, że nasze przedsięwzięcie się nie uda, zadzwonił Paweł, z którym kilka lat temu spotkaliśmy się przypadkowo w Warszawie. Od dawna mieszkał w Kopenhadze. Wprawdzie pracował legalnie, ale znał Polaków, którzy w Danii zatrudnili się na czarno. Przekroczenie duńskiej granicy nie jest dla Polaków przypływających promem formalnością. Kontrolujący paszporty policjanci są bardzo dociekliwi, zadają mnóstwo pytań. Chcieli wiedzieć, po co przyjechaliśmy, do kogo, gdzie będziemy mieszkać, ile mamy pieniędzy. Powiedzieliśmy, że chcemy zwiedzić Danię. Ten argument nie przekonał policjanta. Dopiero kiedy pokazaliśmy mu karty kredytowe, zdecydował się przepuścić nas przez granicę. Kolejnym problemem było znalezienie dachu nad głową. I to mimo ,,kontaktów" przekazanych nam przez Pawła. Jeden z rozmówców zaproponował wynajęcie dwupokojowego mieszkania za 3 tys. koron miesięcznie. Zgodziliśmy się, płacąc z góry. Kiedy jednak otworzyliśmy drzwi, okazało się, że w mieszkaniu ktoś jest: dwóch mężczyzn leżało na łóżkach. - Mieszkamy tutaj - zakomunikowali i odwrócili się na drugi bok. Mieszkanie było straszną, brudną norą. Zdecydowaliśmy się zostać tylko dlatego, że zapadały ciemności. Współmieszkańcy ,,oświecili" nas, że klucze do mieszkania ma jeszcze kilka osób. Co ciekawe, każda z nich na własną rękę wynajmowała je Polakom. Właścicielem mieszkania był nasz rodak mający prawo stałego pobytu w Danii. Od dłuższego czasu przebywał jednak w Polsce, gdyż w Danii był ścigany przez policję (za drobne kradzieże). W pokoju, w którym zamieszkaliśmy, była tylko stara, znaleziona na śmietniku kanapa. Współlokatorzy nie chcieli otworzyć okien. Cały czas zasłonięte były też wszystkie żaluzje. - To w obawie przed policją - wyjaśnił Marek, jeden ze współlokatorów, od kilku lat pracujący na czarno. Dla pracujących nielegalnie Polaków Dania wydaje się państwem, w którym roi się od policjantów. Siedząc w domu, pracując, chodząc po ulicach, rozglądają się czujnie, czy jakiś funkcjonariusz nie zechce ich wylegitymować. Nie noszą przy sobie żadnych roboczych ubrań, omijają mało uczęszczane ulice. Przekleństwem dla nich jest praca w willowej dzielnicy. Marek radził nam, żeby zachowywać spokój, kiedy zobaczymy policjantów. Opowiadał, jak przez zwykłą głupotę wpadła grupa kilku Polaków pracujących w Hellerup. Stali na rusztowaniach przy budynku usytuowanym przy samej ulicy. Nagle zobaczyli jadący radiowóz. Policjanci po prostu patrolowali okolice i nawet do głowy im nie przyszło, by kontrolować robotników. Polacy wpadli jednak w panikę i zaczęli zbiegać po rusztowaniach. Funkcjonariusze natychmiast zareagowali - skoro uciekają, to znaczy, że trzeba ich gonić. Wyłapali wszystkich i odwieęli na prom do Świnoujścia. Taka wpadka jest dla wielu Polaków prawdziwym dramatem. Dzięki pracy w Danii mogą utrzymać pozostawione w Polsce rodziny. Po odliczeniu kosztów utrzymania mogą odłożyć 7-8 tys. koron miesięcznie. Pracując w tym samym czasie w Polsce - jako malarze czy murarze - mogliby zarobić najwyżej 1,5-2 tys. koron. Większość opracowała szczegółową strategię unikania kontaktów z policją: mówią szeptem, rzadko odzywają się po polsku, zmieniają trasy dojazdu do pracy, nie utrzymują kontaktów z sąsiadami. Wszyscy starają się tu maksymalnie dużo zaoszczędzić, więc sami przygotowują posiłki. Najczęściej jadają jajecznicę i kotlety wieprzowe z przecenionego mięsa. W sklepach wyszukują najtańsze placki ziemniaczane bądę naleśniki. Najważniejsze było jednak szybkie znalezienie pracy. Paweł dał nam numer telefonu Polaka mającego ,,dojście" do firmy Otto Olsena. Zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na spotkanie w dzielnicy Noerebro. Przyjechał Polak, który zawiózł nas do miejscowości Vaedbek pod Kopenhagą. Po drodze tłumaczył, że mamy pomalować kilka pokojów w jednej z tamtejszych willi. Powiedział też, że Olsen jest bardzo ostrożny i na razie nie chce się z nami spotykać osobiście. Pytał o różne rzeczy, a kiedy uznał, że nadajemy się do pracy, przekazał nam sprzęt malarski i ubrania. Na próbę mieliśmy pomalować jeden z pokojów. Zaczęliśmy w niezbyt imponującym stylu: z wałków i pędzli obficie spływała nam farba, a na ścianach widać było smugi. Następnego dnia było już lepiej, a po czterech dniach wykonaliśmy zadanie - całkiem solidnie. - Nie jest ęle. Solidna robota. Zajęło wam to trochę czasu. Chyba za często robiliście sobie przerwy - żartował współpracownik Olsena, kiedy przyjechał sprawdzić efekty pracy. Liczyliśmy na to, że pochlebne opinie ułatwią nam dotarcie do Olsena. Poprosiliśmy o numer jego telefonu, tłumacząc, że chcemy negocjować warunki pracy. - Panowie, po co ten pośpiech? Jeśli szef zdecyduje się z wami spotkać, dam wam znać. Czekajcie na telefon - odpowiedział. Nie czekaliśmy. Zaczęliśmy szukać innego zajęcia. Polacy radzili, by się skontaktować z człowiekiem prowadzącym nieduży hotel w Kopenhadze. Był Polakiem i od wielu lat mieszkał w stolicy Danii. Na początku był nieufny: chciał wiedzieć, w jaki sposób do niego dotarliśmy. Gdy tylko uznał nasze odpowiedzi za zadowalające, zaproponował pomalowanie kilku hotelowych pokojów. Wynegocjowaliśmy zapłatę w wysokości 40 koron za godzinę. Polak, który skierował nas do hotelu, również miał dla nas propozycję. - Możemy ,,zwinąć" hotelową pościel. Wiem, gdzie jest schowana - stwierdził. Udaliśmy zainteresowanie ,,przekrętem", a jednocześnie tłumaczyliśmy, że nie możemy ryzykować, gdyż dopiero się zainstalowaliśmy, a przecież chcemy trochę zarobić. Póęniej okazało się, że planu i tak nie udałoby się zrealizować. W środku nocy obudził nas Marek i przestrzegł, byśmy pod żadnym pozorem nie pojawiali się w hotelu. Kilka godzin po naszej rozmowie o pracy w hotelu doszło do strzelaniny. Ofiarami były kobiety: jedną zastrzelono, drugą - raniono. Nazajutrz zadzwonił współpracownik Olsena i powiedział, że szef chce z nami porozmawiać. Osobiście. Podał numer telefonu Olsena i kazał zadzwonić. Olsen zadawał mnóstwo pytań. Chciał się koniecznie dowiedzieć, czy znamy kogoś, kto dla niego pracuje. Opowiedzieliśmy mu wcześniej przygotowaną historię. Nie był przekonany. Zaproponował odłożenie decydującej rozmowy do czasu sprawdzenia naszej opowieści. Gdy skontaktowaliśmy się z nim następnego dnia wieczorem, powiedział, że jest gotów przyjąć jednego z nas na próbę - do pracy przy odnawianiu i malowaniu werandy. O pół do ósmej rano jeden z nas czekał w umówionym miejscu. Po 15 minutach pod stację podjechał samochód. Prowadził Olsen. W czasie jazdy wytłumaczył, na czym ma polegać praca. Na miejscu, w willi położonej w dzielnicy Fredriksberg czekał już ubrany w kombinezon Polak. Olsen uzgodnił coś z właścicielami budynku i zapowiedział, że wróci po południu, by sprawdzić postęp prac. Pojechał skontrolować innych pracujących na czarno Polaków. Jego firma nie ogłasza się w prasie. Nowe kontrakty zdobywa dzięki klientom polecającym jego usługi znajomym. Wśród zleceń zdarzają się remonty dużych hoteli czy hal fabrycznych. Od Polaków dowiedzieliśmy się, że o zapłatę nie należy prosić Olsena przy osobach trzecich, na przykład właścicielach remontowanego mieszkania. Pieniądze wyjmował dopiero w samochodzie lub w ustronnym miejscu. Praca przy werandzie nie była łatwa - trzeba było wyszlifować drewnianą konstrukcję i pomalować ją. Zabrało to trzy dni. Następnego dnia trzeba było poprawić ,,niedoróbki" w pokojach hotelowych, które wcześniej malowali inni pracownicy Olsena. W hotelu tym dawniej mieścił się ośrodek dla uchodęców, a obecnie na jednym z pięter mieszkali duńscy żołnierze. Malowaliśmy windy, rury kanalizacyjne, część okien, parapetów i drzwi. Po zakończeniu pracy Olsen oznajmił, że otrzymał nowe zlecenie: trzeba było odnowić stolarkę okienną w mieszkaniu położonym w dzielnicy Hellerup. Zapowiadało się na dwutygodniowe zajęcie. Tak długo nie zamierzaliśmy jednak w Danii pozostać. Zdążyliśmy odnowić tylko kilka okien. Żeby nasze zniknięcie nie wyglądało podejrzanie, w remontowanej willi zostawiliśmy swoje robocze ubrania. Gdy nazajutrz pakowaliśmy swoje rzeczy i przygotowywaliśmy się do opuszczenia mieszkania, niespodziewanie w jego drzwiach stanął właściciel. Przypłynął właśnie z Polski. Gdy nas zobaczył zaczął krzyczeć. - Co wy tu, k... odpierdalacie na mojej chacie. Kto wy jesteście i kto was tu nasłał? Zaraz dzwonię na policję! - groził. Szybko skończyliśmy pakowanie i wybiegliśmy z mieszkania. Kopenhascy znajomi uprzedzili nas, że już wcześniej stosował ,,numer" z policją. Brał od Polaków po 3 tys. koron za miesiąc z góry i drugie tyle jako depozyt. Po chwili opuszczał mieszkanie, wstępował do pierwszego z brzegu sklepu i kradł jakiś niedrogi przedmiot. Robił to tylko po to, by schwytała go policja. Funkcjonariusze odbierali mu skradziony towar i przewozili delikwenta do jego mieszkania, by sprawdzić, czy nie ukrywa tam innych ,,fantów". Gdy wchodzili do środka, natykali się na mieszkających tam Polaków. Właściciel zaczynał krzyczeć i tłumaczyć policjantom, że nie zna tych ludzi, że na pewno właśnie włamali się do jego mieszkania. Policjanci zatrzymywali Polaków, a kilka godzin póęniej odwozili na przystań promu płynącego do Świnoujścia. Wcześniej do paszportów wbijali im wizy administracyjne z zakazem wjazdu do Danii przez trzy lata. Właścicielowi mieszkania wymierzano zaś symboliczną karę za kradzież. Zyskiwał podwójnie: mógł przyjąć nowych lokatorów, a po poprzednich zachowywał komorne i depozyt. Wielu naszych rodaków mieszkających w Kopenhadze opowiadało, że sami dla siebie jesteśmy największymi wrogami. Przestrzegano nas, byśmy pod żadnym pozorem nie szukali zajęcia u polskich pracodawców. Większość z nich bowiem robi wszystko, by oszukać rodaków. Chcieliśmy, by nasze nagłe zniknięcie nie zaniepokoiło Olsena, zadzwoniliśmy więc do zatrudnionego u niego Polaka, z którym pracowaliśmy w Hellerup. Oznajmiliśmy mu, że ważne sprawy zmuszają nas do natychmiastowego wyjazdu do Polski. Na nasze miejsce poleciliśmy przypadkowo spotkanego kilka dni wcześniej wrocławianina, który akurat szukał zajęcia. Został przyjęty. Kilka dni pracy dla Olsena wystarczyło, żeby ten nabrał do nas zaufania. Kiedy przyjechaliśmy do Danii, sami musieliśmy szukać protekcji. Gdy wracaliśmy do Polski, mogliśmy już polecać do pracy innych rodaków. Do końca udało nam się ukryć, że jesteśmy dziennikarzami. Na pokładzie promu spotkaliśmy duńskich policjantów, którzy przywieęli tam pięciu Polaków, ubranych w zabrudzone robocze stroje. Widać było, że nie dano im nawet czasu na spakowanie się. Schwytano ich na budowie
Zdjęcia: Jerry Bergman
Wyjazd dziennikarzy-gastarbeiterów ,,Wprost" do Danii był wspólnym przedsięwzięciem tygodnika ,,Wprost" i duńskiego pisma ,,Fagbladet". Zdjęcia dokumentujące pobyt i pracę w Danii wykonał Jerry Bergman, fotoreporter prasowy, współpracujący z gazetami i agencjami w Danii, Polsce, Francji i USA. W ubiegłotygodniowym wydaniu ,,Fagbladet" ukazał się artykuł Piotra Kudzi i Grzegorza Pawelczyka pod identycznym tytułem ,,Czarna robota", rozmowa z naszymi dziennikarzami oraz artykuł Torbena Kragha o nielegalnie pracujących w Danii przybyszach z środkowo-wschodniej Europy.
- 50 koron - odpowiedzieliśmy.
- Za dużo. Mogę zapłacić najwyżej 45 koron - zaproponował.
- Macie doświadczenie? - Oczywiście. Malowaliśmy mieszkania i biura w Londynie, Paryżu, Barcelonie...
- A kto wam powiedział, że u mnie jest praca dla Polaków? Znacie kogoś, kto u mnie pracował? - zaniepokoił się.
- Tak, znamy Roberta, Staszka i Cypriana. To oni dali nam numer pańskiego telefonu.
Olsen wyraęnie się uspokoił. Zastrzegł jednak, że sprawdzi, czy mówimy prawdę. Trudno powiedzieć, czy sprawdził, w każdym razie pracę nam zapewnił. Poznani potem Polacy mówili, że mieliśmy dużo szczęścia - bez polecenia, układów i znajomości szanse na znalezienie zajęcia w stolicy Danii są małe. Wyruszając promem ze Świnoujścia, nie mieliśmy żadnych gwarancji zatrudnienia. Przecież przez kilka miesięcy bezskutecznie usiłowaliśmy nawiązać w Polsce kontakt z kimś, kto mógłby być pośrednikiem. Zamieściliśmy ogłoszenia w największych polskich gazetach, wysłaliśmy listy do pośredników oferujących pracę na zachodzie Europy, korzystaliśmy z ofert w Internecie. Wszystko na nic. Kiedy byliśmy już przekonani, że nasze przedsięwzięcie się nie uda, zadzwonił Paweł, z którym kilka lat temu spotkaliśmy się przypadkowo w Warszawie. Od dawna mieszkał w Kopenhadze. Wprawdzie pracował legalnie, ale znał Polaków, którzy w Danii zatrudnili się na czarno. Przekroczenie duńskiej granicy nie jest dla Polaków przypływających promem formalnością. Kontrolujący paszporty policjanci są bardzo dociekliwi, zadają mnóstwo pytań. Chcieli wiedzieć, po co przyjechaliśmy, do kogo, gdzie będziemy mieszkać, ile mamy pieniędzy. Powiedzieliśmy, że chcemy zwiedzić Danię. Ten argument nie przekonał policjanta. Dopiero kiedy pokazaliśmy mu karty kredytowe, zdecydował się przepuścić nas przez granicę. Kolejnym problemem było znalezienie dachu nad głową. I to mimo ,,kontaktów" przekazanych nam przez Pawła. Jeden z rozmówców zaproponował wynajęcie dwupokojowego mieszkania za 3 tys. koron miesięcznie. Zgodziliśmy się, płacąc z góry. Kiedy jednak otworzyliśmy drzwi, okazało się, że w mieszkaniu ktoś jest: dwóch mężczyzn leżało na łóżkach. - Mieszkamy tutaj - zakomunikowali i odwrócili się na drugi bok. Mieszkanie było straszną, brudną norą. Zdecydowaliśmy się zostać tylko dlatego, że zapadały ciemności. Współmieszkańcy ,,oświecili" nas, że klucze do mieszkania ma jeszcze kilka osób. Co ciekawe, każda z nich na własną rękę wynajmowała je Polakom. Właścicielem mieszkania był nasz rodak mający prawo stałego pobytu w Danii. Od dłuższego czasu przebywał jednak w Polsce, gdyż w Danii był ścigany przez policję (za drobne kradzieże). W pokoju, w którym zamieszkaliśmy, była tylko stara, znaleziona na śmietniku kanapa. Współlokatorzy nie chcieli otworzyć okien. Cały czas zasłonięte były też wszystkie żaluzje. - To w obawie przed policją - wyjaśnił Marek, jeden ze współlokatorów, od kilku lat pracujący na czarno. Dla pracujących nielegalnie Polaków Dania wydaje się państwem, w którym roi się od policjantów. Siedząc w domu, pracując, chodząc po ulicach, rozglądają się czujnie, czy jakiś funkcjonariusz nie zechce ich wylegitymować. Nie noszą przy sobie żadnych roboczych ubrań, omijają mało uczęszczane ulice. Przekleństwem dla nich jest praca w willowej dzielnicy. Marek radził nam, żeby zachowywać spokój, kiedy zobaczymy policjantów. Opowiadał, jak przez zwykłą głupotę wpadła grupa kilku Polaków pracujących w Hellerup. Stali na rusztowaniach przy budynku usytuowanym przy samej ulicy. Nagle zobaczyli jadący radiowóz. Policjanci po prostu patrolowali okolice i nawet do głowy im nie przyszło, by kontrolować robotników. Polacy wpadli jednak w panikę i zaczęli zbiegać po rusztowaniach. Funkcjonariusze natychmiast zareagowali - skoro uciekają, to znaczy, że trzeba ich gonić. Wyłapali wszystkich i odwieęli na prom do Świnoujścia. Taka wpadka jest dla wielu Polaków prawdziwym dramatem. Dzięki pracy w Danii mogą utrzymać pozostawione w Polsce rodziny. Po odliczeniu kosztów utrzymania mogą odłożyć 7-8 tys. koron miesięcznie. Pracując w tym samym czasie w Polsce - jako malarze czy murarze - mogliby zarobić najwyżej 1,5-2 tys. koron. Większość opracowała szczegółową strategię unikania kontaktów z policją: mówią szeptem, rzadko odzywają się po polsku, zmieniają trasy dojazdu do pracy, nie utrzymują kontaktów z sąsiadami. Wszyscy starają się tu maksymalnie dużo zaoszczędzić, więc sami przygotowują posiłki. Najczęściej jadają jajecznicę i kotlety wieprzowe z przecenionego mięsa. W sklepach wyszukują najtańsze placki ziemniaczane bądę naleśniki. Najważniejsze było jednak szybkie znalezienie pracy. Paweł dał nam numer telefonu Polaka mającego ,,dojście" do firmy Otto Olsena. Zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na spotkanie w dzielnicy Noerebro. Przyjechał Polak, który zawiózł nas do miejscowości Vaedbek pod Kopenhagą. Po drodze tłumaczył, że mamy pomalować kilka pokojów w jednej z tamtejszych willi. Powiedział też, że Olsen jest bardzo ostrożny i na razie nie chce się z nami spotykać osobiście. Pytał o różne rzeczy, a kiedy uznał, że nadajemy się do pracy, przekazał nam sprzęt malarski i ubrania. Na próbę mieliśmy pomalować jeden z pokojów. Zaczęliśmy w niezbyt imponującym stylu: z wałków i pędzli obficie spływała nam farba, a na ścianach widać było smugi. Następnego dnia było już lepiej, a po czterech dniach wykonaliśmy zadanie - całkiem solidnie. - Nie jest ęle. Solidna robota. Zajęło wam to trochę czasu. Chyba za często robiliście sobie przerwy - żartował współpracownik Olsena, kiedy przyjechał sprawdzić efekty pracy. Liczyliśmy na to, że pochlebne opinie ułatwią nam dotarcie do Olsena. Poprosiliśmy o numer jego telefonu, tłumacząc, że chcemy negocjować warunki pracy. - Panowie, po co ten pośpiech? Jeśli szef zdecyduje się z wami spotkać, dam wam znać. Czekajcie na telefon - odpowiedział. Nie czekaliśmy. Zaczęliśmy szukać innego zajęcia. Polacy radzili, by się skontaktować z człowiekiem prowadzącym nieduży hotel w Kopenhadze. Był Polakiem i od wielu lat mieszkał w stolicy Danii. Na początku był nieufny: chciał wiedzieć, w jaki sposób do niego dotarliśmy. Gdy tylko uznał nasze odpowiedzi za zadowalające, zaproponował pomalowanie kilku hotelowych pokojów. Wynegocjowaliśmy zapłatę w wysokości 40 koron za godzinę. Polak, który skierował nas do hotelu, również miał dla nas propozycję. - Możemy ,,zwinąć" hotelową pościel. Wiem, gdzie jest schowana - stwierdził. Udaliśmy zainteresowanie ,,przekrętem", a jednocześnie tłumaczyliśmy, że nie możemy ryzykować, gdyż dopiero się zainstalowaliśmy, a przecież chcemy trochę zarobić. Póęniej okazało się, że planu i tak nie udałoby się zrealizować. W środku nocy obudził nas Marek i przestrzegł, byśmy pod żadnym pozorem nie pojawiali się w hotelu. Kilka godzin po naszej rozmowie o pracy w hotelu doszło do strzelaniny. Ofiarami były kobiety: jedną zastrzelono, drugą - raniono. Nazajutrz zadzwonił współpracownik Olsena i powiedział, że szef chce z nami porozmawiać. Osobiście. Podał numer telefonu Olsena i kazał zadzwonić. Olsen zadawał mnóstwo pytań. Chciał się koniecznie dowiedzieć, czy znamy kogoś, kto dla niego pracuje. Opowiedzieliśmy mu wcześniej przygotowaną historię. Nie był przekonany. Zaproponował odłożenie decydującej rozmowy do czasu sprawdzenia naszej opowieści. Gdy skontaktowaliśmy się z nim następnego dnia wieczorem, powiedział, że jest gotów przyjąć jednego z nas na próbę - do pracy przy odnawianiu i malowaniu werandy. O pół do ósmej rano jeden z nas czekał w umówionym miejscu. Po 15 minutach pod stację podjechał samochód. Prowadził Olsen. W czasie jazdy wytłumaczył, na czym ma polegać praca. Na miejscu, w willi położonej w dzielnicy Fredriksberg czekał już ubrany w kombinezon Polak. Olsen uzgodnił coś z właścicielami budynku i zapowiedział, że wróci po południu, by sprawdzić postęp prac. Pojechał skontrolować innych pracujących na czarno Polaków. Jego firma nie ogłasza się w prasie. Nowe kontrakty zdobywa dzięki klientom polecającym jego usługi znajomym. Wśród zleceń zdarzają się remonty dużych hoteli czy hal fabrycznych. Od Polaków dowiedzieliśmy się, że o zapłatę nie należy prosić Olsena przy osobach trzecich, na przykład właścicielach remontowanego mieszkania. Pieniądze wyjmował dopiero w samochodzie lub w ustronnym miejscu. Praca przy werandzie nie była łatwa - trzeba było wyszlifować drewnianą konstrukcję i pomalować ją. Zabrało to trzy dni. Następnego dnia trzeba było poprawić ,,niedoróbki" w pokojach hotelowych, które wcześniej malowali inni pracownicy Olsena. W hotelu tym dawniej mieścił się ośrodek dla uchodęców, a obecnie na jednym z pięter mieszkali duńscy żołnierze. Malowaliśmy windy, rury kanalizacyjne, część okien, parapetów i drzwi. Po zakończeniu pracy Olsen oznajmił, że otrzymał nowe zlecenie: trzeba było odnowić stolarkę okienną w mieszkaniu położonym w dzielnicy Hellerup. Zapowiadało się na dwutygodniowe zajęcie. Tak długo nie zamierzaliśmy jednak w Danii pozostać. Zdążyliśmy odnowić tylko kilka okien. Żeby nasze zniknięcie nie wyglądało podejrzanie, w remontowanej willi zostawiliśmy swoje robocze ubrania. Gdy nazajutrz pakowaliśmy swoje rzeczy i przygotowywaliśmy się do opuszczenia mieszkania, niespodziewanie w jego drzwiach stanął właściciel. Przypłynął właśnie z Polski. Gdy nas zobaczył zaczął krzyczeć. - Co wy tu, k... odpierdalacie na mojej chacie. Kto wy jesteście i kto was tu nasłał? Zaraz dzwonię na policję! - groził. Szybko skończyliśmy pakowanie i wybiegliśmy z mieszkania. Kopenhascy znajomi uprzedzili nas, że już wcześniej stosował ,,numer" z policją. Brał od Polaków po 3 tys. koron za miesiąc z góry i drugie tyle jako depozyt. Po chwili opuszczał mieszkanie, wstępował do pierwszego z brzegu sklepu i kradł jakiś niedrogi przedmiot. Robił to tylko po to, by schwytała go policja. Funkcjonariusze odbierali mu skradziony towar i przewozili delikwenta do jego mieszkania, by sprawdzić, czy nie ukrywa tam innych ,,fantów". Gdy wchodzili do środka, natykali się na mieszkających tam Polaków. Właściciel zaczynał krzyczeć i tłumaczyć policjantom, że nie zna tych ludzi, że na pewno właśnie włamali się do jego mieszkania. Policjanci zatrzymywali Polaków, a kilka godzin póęniej odwozili na przystań promu płynącego do Świnoujścia. Wcześniej do paszportów wbijali im wizy administracyjne z zakazem wjazdu do Danii przez trzy lata. Właścicielowi mieszkania wymierzano zaś symboliczną karę za kradzież. Zyskiwał podwójnie: mógł przyjąć nowych lokatorów, a po poprzednich zachowywał komorne i depozyt. Wielu naszych rodaków mieszkających w Kopenhadze opowiadało, że sami dla siebie jesteśmy największymi wrogami. Przestrzegano nas, byśmy pod żadnym pozorem nie szukali zajęcia u polskich pracodawców. Większość z nich bowiem robi wszystko, by oszukać rodaków. Chcieliśmy, by nasze nagłe zniknięcie nie zaniepokoiło Olsena, zadzwoniliśmy więc do zatrudnionego u niego Polaka, z którym pracowaliśmy w Hellerup. Oznajmiliśmy mu, że ważne sprawy zmuszają nas do natychmiastowego wyjazdu do Polski. Na nasze miejsce poleciliśmy przypadkowo spotkanego kilka dni wcześniej wrocławianina, który akurat szukał zajęcia. Został przyjęty. Kilka dni pracy dla Olsena wystarczyło, żeby ten nabrał do nas zaufania. Kiedy przyjechaliśmy do Danii, sami musieliśmy szukać protekcji. Gdy wracaliśmy do Polski, mogliśmy już polecać do pracy innych rodaków. Do końca udało nam się ukryć, że jesteśmy dziennikarzami. Na pokładzie promu spotkaliśmy duńskich policjantów, którzy przywieęli tam pięciu Polaków, ubranych w zabrudzone robocze stroje. Widać było, że nie dano im nawet czasu na spakowanie się. Schwytano ich na budowie
Zdjęcia: Jerry Bergman
Wyjazd dziennikarzy-gastarbeiterów ,,Wprost" do Danii był wspólnym przedsięwzięciem tygodnika ,,Wprost" i duńskiego pisma ,,Fagbladet". Zdjęcia dokumentujące pobyt i pracę w Danii wykonał Jerry Bergman, fotoreporter prasowy, współpracujący z gazetami i agencjami w Danii, Polsce, Francji i USA. W ubiegłotygodniowym wydaniu ,,Fagbladet" ukazał się artykuł Piotra Kudzi i Grzegorza Pawelczyka pod identycznym tytułem ,,Czarna robota", rozmowa z naszymi dziennikarzami oraz artykuł Torbena Kragha o nielegalnie pracujących w Danii przybyszach z środkowo-wschodniej Europy.
Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.