Po trwającej 13,5 godziny operacji udało się w ubiegłym tygodniu przyszyć pobraną ze zwłok dłoń z przedramieniem 48-letniemu mężczyźnie, który stracił prawą rękę dziewięć lat temu. W ten sposób międzynarodowy zespół lekarzy ze szpitala im. Eduarda Herriota w Lyonie pod kierunkiem prof. Jean-Michela Dubernarda dokonał pierwszej na świecie transplantacji ręki.
Po trwającej 13,5 godziny operacji udało się w ubiegłym tygodniu przyszyć pobraną ze zwłok dłoń z przedramieniem 48-letniemu mężczyźnie, który stracił prawą rękę dziewięć lat temu. W ten sposób międzynarodowy zespół lekarzy ze szpitala im. Eduarda Herriota w Lyonie pod kierunkiem prof. Jean-Michela Dubernarda dokonał pierwszej na świecie transplantacji ręki. O tym, czy przeszczep się przyjął, będzie wiadomo dopiero za kilka miesięcy. Jeśli wszystko zakończy się sukcesem, miliony ludzi z wadami wrodzonymi oraz ofiary wojen i wypadków zyskają nadzieję na życie nie obciążone kalectwem.
Tylko we Francji zdarza się co roku prawie 1,5 mln wypadków kończących się rozmaitymi uszkodzeniami kończyn górnych - od utraty palca po utratę całej ręki. Spośród wielu kandydatów do przeszczepu wybór padł ostatecznie na Clinta Hallama, 48-letniego nowozelandzkiego biznesmena, ojca czworga dzieci, mieszkającego w Perth w Australii. Oprócz względów czysto medycznych o wyborze przesądziły także jego cechy psychiczne: silna motywacja wsparta wiedzą.
O dawcy przeszczepionej ręki wiadomo tylko, że zmarł we Francji. Zgodnie z tamtejszymi przepisami jego tożsamość nie zostanie nigdy ujawniona. Prawo francuskie przewiduje ponadto, że po pobraniu organów ciału dawcy należy przywrócić pierwotny wygląd zewnętrzny. Dlatego przygotowano specjalną protezę, którą założono zmarłemu po amputowaniu prawej ręki.
Prof. Dubernard kierował międzynarodową ekipą złożoną ze specjalistów mikrochirurgii, ortopedii i chirurgii transplantacyjnej z Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. Jednym z operujących był prof. Earl Owen z Sydney, uważany za ojca mikrochirurgii. Operacja nie była trudna z technicznego punktu widzenia. Przyszywanie utraconych palców i rąk jest już zabiegiem niemal rutynowym. We Francji wykonuje się 300-350 takich operacji rocznie. Istnieje nawet specjalna instytucja o nazwie "SOS ręce", która zajmuje się transportem do szpitala pacjentów i uciętych kończyn. Do tej pory jednak zawsze chodziło o własne narządy chorych, teraz przyszyto rękę cudzą. Wiąże się to z ryzykiem odrzucenia przeszczepu. Najbardziej "antygenną" częścią ręki jest skóra. Czynnikiem, który skłonił lekarzy do podjęcia ryzyka, było pojawienie się na rynku nowych substancji immunosupresyjnych, czyli ograniczających reakcję odpornościową organizmu na "obce ciało" w postaci przeszczepu. Są one skuteczne, a zarazem lepiej tolerowane przez organizm niż dotychczasowe. Między innymi dzięki nim z powodzeniem przeszczepiano kończyny zwierzętom. Dlatego zdecydowano się na zrobienie następnego kroku i podjęcie podobnej próby z człowiekiem.
Przeprowadzona we Francji transplantacja ręki najpewniej zapoczątkuje erę masowych
przeszczepów kończyn
Zespół prof. Dubernarda nie jest jedynym, który pracuje nad przeszczepami kończyn. Do wykonywania tego typu operacji przygotowuje się także zespół lekarzy pod kierownictwem dr. Warrena Breidenbacha ze szpitala we Frankfort w stanie Kentucky. Lekarze szukają ochotników, aby stworzyć bank pacjentów. W bazie danych gromadzone są nie tylko informacje o płci i wieku, ale także o barwie skóry, wielkości i kształcie dłoni oraz grupie krwi oczekującego na transplantację. Dopiero dysponując tymi informacjami, mogą poszukiwać dawców wśród ofiar wypadków i innych niedawno zmarłych osób.
Operacja przeszczepu zaczęła się od dostosowania długości ręki dawcy do potrzeb biorcy i od drobiazgowego zlokalizowania wszystkich naczyń krwionośnych, nerwów, mięśni i ścięgien, by przygotować je do zszycia. W pierwszym etapie połączono kości. Następnie przywrócono krążenie krwi w ręce dawcy, zszywając naczynia krwionośne. Dzięki temu zaczęła ona odzyskiwać normalny wygląd. Najdłużej trwało zszywanie nerwów i ścięgien. Na końcu połączono także skórę pacjenta ze skórą dawcy. Lekarze przewidują, że czucie w przyszytej kończynie pojawi się po kilku dniach. Na odzyskanie wszystkich jej funkcji pacjent będzie potrzebował około dwóch lat. Dopiero za kilka miesięcy będzie wiadomo, czy organizm nie odrzuci przeszczepu.
Aby przeszczep się przyjął, przed zabiegiem pacjent musiał dostać bardzo dużą dawkę leków obniżających sprawność systemu immunologicznego, a potem aż do końca życia będzie zmuszony przyjmować leki utrzymujące mechanizm obronny organizmu w stanie względnej równowagi. Środki te są nie tylko drogie, ale i nieobojętne dla organizmu. Przewodniczący Francuskiego Towarzystwa Chirurgii Ręki, prof. Michel Merle, uważa, że proponowanie obecnie w skali masowej przeszczepów rąk, które wiążą się z koniecznością przyjmowania środków immunosupresyjnych przez całe życie i rodzą ryzyko infekcji, a nawet raka, byłoby "etycznie nierozumne". Według niego, trzeba z tym poczekać, aż pojawią się terapie przeciwko odrzuceniu przeszczepu, nie powodujące rzeczywiście żadnych skutków ubocznych.
Tylko we Francji zdarza się co roku prawie 1,5 mln wypadków kończących się rozmaitymi uszkodzeniami kończyn górnych - od utraty palca po utratę całej ręki. Spośród wielu kandydatów do przeszczepu wybór padł ostatecznie na Clinta Hallama, 48-letniego nowozelandzkiego biznesmena, ojca czworga dzieci, mieszkającego w Perth w Australii. Oprócz względów czysto medycznych o wyborze przesądziły także jego cechy psychiczne: silna motywacja wsparta wiedzą.
O dawcy przeszczepionej ręki wiadomo tylko, że zmarł we Francji. Zgodnie z tamtejszymi przepisami jego tożsamość nie zostanie nigdy ujawniona. Prawo francuskie przewiduje ponadto, że po pobraniu organów ciału dawcy należy przywrócić pierwotny wygląd zewnętrzny. Dlatego przygotowano specjalną protezę, którą założono zmarłemu po amputowaniu prawej ręki.
Prof. Dubernard kierował międzynarodową ekipą złożoną ze specjalistów mikrochirurgii, ortopedii i chirurgii transplantacyjnej z Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. Jednym z operujących był prof. Earl Owen z Sydney, uważany za ojca mikrochirurgii. Operacja nie była trudna z technicznego punktu widzenia. Przyszywanie utraconych palców i rąk jest już zabiegiem niemal rutynowym. We Francji wykonuje się 300-350 takich operacji rocznie. Istnieje nawet specjalna instytucja o nazwie "SOS ręce", która zajmuje się transportem do szpitala pacjentów i uciętych kończyn. Do tej pory jednak zawsze chodziło o własne narządy chorych, teraz przyszyto rękę cudzą. Wiąże się to z ryzykiem odrzucenia przeszczepu. Najbardziej "antygenną" częścią ręki jest skóra. Czynnikiem, który skłonił lekarzy do podjęcia ryzyka, było pojawienie się na rynku nowych substancji immunosupresyjnych, czyli ograniczających reakcję odpornościową organizmu na "obce ciało" w postaci przeszczepu. Są one skuteczne, a zarazem lepiej tolerowane przez organizm niż dotychczasowe. Między innymi dzięki nim z powodzeniem przeszczepiano kończyny zwierzętom. Dlatego zdecydowano się na zrobienie następnego kroku i podjęcie podobnej próby z człowiekiem.
Przeprowadzona we Francji transplantacja ręki najpewniej zapoczątkuje erę masowych
przeszczepów kończyn
Zespół prof. Dubernarda nie jest jedynym, który pracuje nad przeszczepami kończyn. Do wykonywania tego typu operacji przygotowuje się także zespół lekarzy pod kierownictwem dr. Warrena Breidenbacha ze szpitala we Frankfort w stanie Kentucky. Lekarze szukają ochotników, aby stworzyć bank pacjentów. W bazie danych gromadzone są nie tylko informacje o płci i wieku, ale także o barwie skóry, wielkości i kształcie dłoni oraz grupie krwi oczekującego na transplantację. Dopiero dysponując tymi informacjami, mogą poszukiwać dawców wśród ofiar wypadków i innych niedawno zmarłych osób.
Operacja przeszczepu zaczęła się od dostosowania długości ręki dawcy do potrzeb biorcy i od drobiazgowego zlokalizowania wszystkich naczyń krwionośnych, nerwów, mięśni i ścięgien, by przygotować je do zszycia. W pierwszym etapie połączono kości. Następnie przywrócono krążenie krwi w ręce dawcy, zszywając naczynia krwionośne. Dzięki temu zaczęła ona odzyskiwać normalny wygląd. Najdłużej trwało zszywanie nerwów i ścięgien. Na końcu połączono także skórę pacjenta ze skórą dawcy. Lekarze przewidują, że czucie w przyszytej kończynie pojawi się po kilku dniach. Na odzyskanie wszystkich jej funkcji pacjent będzie potrzebował około dwóch lat. Dopiero za kilka miesięcy będzie wiadomo, czy organizm nie odrzuci przeszczepu.
Aby przeszczep się przyjął, przed zabiegiem pacjent musiał dostać bardzo dużą dawkę leków obniżających sprawność systemu immunologicznego, a potem aż do końca życia będzie zmuszony przyjmować leki utrzymujące mechanizm obronny organizmu w stanie względnej równowagi. Środki te są nie tylko drogie, ale i nieobojętne dla organizmu. Przewodniczący Francuskiego Towarzystwa Chirurgii Ręki, prof. Michel Merle, uważa, że proponowanie obecnie w skali masowej przeszczepów rąk, które wiążą się z koniecznością przyjmowania środków immunosupresyjnych przez całe życie i rodzą ryzyko infekcji, a nawet raka, byłoby "etycznie nierozumne". Według niego, trzeba z tym poczekać, aż pojawią się terapie przeciwko odrzuceniu przeszczepu, nie powodujące rzeczywiście żadnych skutków ubocznych.
Więcej możesz przeczytać w 40/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.