Już w chwili zaprzysiężenia nowego czeskiego rządu wielu komentatorów politycznych zwracało uwagę na to, że pojawienie się w otoczeniu lubiącego zgryźliwe repliki premiera Milos'a Zemana ministra spraw zagranicznych Jana Kavana, znanego z chłodnego stosunku do USA, i wicepremiera Egona Lansky?ego, reprezentującego antysemickie poglądy (notabene, byłego więźnia obozu koncentracyjnego), może doprowadzić do powstania swoistej mieszanki wybuchowej w polityce zagranicznej Czech.
Już w chwili zaprzysiężenia nowego czeskiego rządu wielu komentatorów politycznych zwracało uwagę na to, że pojawienie się w otoczeniu lubiącego zgryźliwe repliki premiera Milos'a Zemana ministra spraw zagranicznych Jana Kavana, znanego z chłodnego stosunku do USA, i wicepremiera Egona Lansky?ego, reprezentującego antysemickie poglądy (notabene, byłego więźnia obozu koncentracyjnego), może doprowadzić do powstania swoistej mieszanki wybuchowej w polityce zagranicznej Czech. Nikt jednak nie przypuszczał, że ta przepowiednia tak szybko się spełni. Gabinet Zemana, będący dopiero na półmetku swoich stu dni, ma już bowiem na koncie ochłodzenie stosunków z Niemcami, a awanturę z Amerykanami o Radio Wolna Europa rozpętał do takich rozmiarów, że były minister spraw zagranicznych Josef Zieleniec uznał ją za "zupełną katastrofę".
Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Czeska Partia Socjaldemokratyczna, od lipca sprawująca ster rządów, nie wysłała swojego delegata na inauguracyjne posiedzenie Rady Koordynacyjnej Czesko-Niemieckiego Forum Dyskusyjnego, instytucji mającej nadzorować funkcjonowanie podpisanej przed rokiem czesko-niemieckiej deklaracji. Meritum tego oświadczenia głosi, że Czesi biorą na siebie moralną, choć nie prawną odpowiedzialność za wypędzenie Niemców z Czechosłowacji po drugiej wojnie światowej, w zamian za co Niemcy zobowiązują się do wypłacenia finansowej rekompensaty czeskim ofiarom nazizmu.
Jak należało oczekiwać, bojkot Rady Koordynacyjnej spotkał się w Niemczech z falą krytyki. Niemcy bowiem nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego działalność tej organizacji nie przeszkadza na przykład czeskim ofiarom nazizmu, o czym świadczy to, że należy do niej delegat Federacji Gmin Żydowskich czy Związku Byłych Więźniów Politycznych, natomiast dla sprawujących rządy socjaldemokratów przynależność do niej jest nie do przyjęcia. Podstawowy argument socjaldemokratów, że nie ma sensu doglądać, jak przestrzegane są ustalenia poczynionych z kimś (czytaj: Związkiem Niemców Sudeckich), kto wcześniej wzywał w Bundestagu do odrzucenia deklaracji, niemieckiej strony nie przekonał. Bonn stanęło na stanowisku, że samym wejściem do Rady Koordynacyjnej sudeccy Niemcy de facto podpisują się pod jej treścią, ponieważ powołanie tej instytucji jest w końcu realizacją jednego z głównych punktów zawartego przed rokiem porozumienia.
Innego zdania był premier Zeman, który w reakcji na falę napływającej z Niemiec krytyki przyrównał najpierw Związek Niemców Sudeckich do ekstremistów, takich jak komuniści czy neofaszyści, zaś po słowach Helmuta Kohla wyrażających oburzenie takim porównaniem dodatkowo wyjaśnił, że wystąpieniem kanclerza Niemiec nie należy się przejmować, ponieważ CDU-CSU przegra nadchodzące wybory parlamentarne. Szef CDU nie kazał długo czekać na odpowiedź. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Kohl uznał postępowanie Milos?a Zemana za "bezprecedensowe mieszanie się premiera innego państwa w wewnętrzne sprawy Republiki Federalnej". W efekcie czeskiemu ministrowi spraw zagranicznych nie pozostało nic innego, niż wydać komunikat, w którym stwierdzono lakonicznie, że "ostatnie wydarzenia zaowocowały pogorszeniem stosunków czesko-niemieckich". Zwięzłość komunikatu wynikała być może z tego, że w tym samym czasie urzędnicy ministerstwa mieli już inny kłopot na głowie.
Wówczas również okazało się, że wcześniejsze publiczne wypowiedzi Jana Kavana o założeniach polityki zagranicznej nowego rządu, zwłaszcza uwagi w stylu: "Polityka zagraniczna poprzedniego, prawicowego rządu wychodziła z niewłaściwych ideowo założeń", czy upatrywanie jej dotychczasowego znaczenia w odgrywaniu roli "trojańskiego konia Stanów Zjednoczonych w Europie", wcale nie są tylko czystą retoryką. Wicepremier Lansky w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Pravo" w połowie sierpnia uznał bowiem, że powzięty przez amerykański Kongres oraz prezydenta Clintona projekt rozbudowy Radia Wolna Europa (od 1995 r. działającego w Pradze) o sekcję irańską oraz iracką jest "ryzykowny i niemożliwy do przyjęcia". Powodem ma być rzekomy wzrost zagrożenia zamachami terrorystycznymi fundamentalistów muzułmańskich i - co się z tym wiąże - to, że rząd nie może wziąć na siebie odpowiedzialności za ochronę obiektów RWE.
Rząd Zemana rozpoczął działalność dyplomatyczną od serii goli do własnej bramki
Problem polega na tym, że kiedy cztery lata temu RWE przyjęło od czeskiego rządu ofertę przeprowadzki z Monachium do Pragi, miało to być - jak wyraził się prezydent Vaclav Havel - "potwierdzenie wiary Stanów Zjednoczonych w Republikę Czeską" czy też - jak określił to ówczesny szef dyplomacji Josef Zieleniec - "możliwość dania innym narodom tego, z czego sami czerpaliśmy w okresie komunizmu". Na pewno nie było to więc porozumienie obwarowane jakimiś warunkami. Z prawnego punktu widzenia sytuacja jest więc jasna: dopóki kierownictwu RWE nie udowodni się, że łamie prawo obowiązujące w Republice Czeskiej, dopóty rząd w Pradze nie ma żadnej możliwości wywarcia wpływu na pracę radia.
Gdy rząd uświadomił sobie tę zależność, jego stanowisko uległo pewnej modyfikacji. W ostatnich dniach sierpnia czeski gabinet potwierdził, że plan rozpoczęcia nadawania programu do Iranu jest "wewnętrzną zależnością" RWE. Jednocześnie premier Zeman zamówił u swoich ministrów analizę programów emitowanych przez nową sekcję RWE, ich potencjalnego wpływu na gospodarkę oraz bezpieczeństwo Republiki Czeskiej, obiecując, że o efektach tych badań do końca roku "poinformuje rząd USA oraz Iranu". Premier oświadczył również, że z powodu uchybień formalnych wniosku w sprawie sekcji irackiej RWE nie można traktować jako oficjalnego stanowiska rządu USA, tak więc kwestia ta będzie omawiana dopiero po sformułowaniu tegoż przez Amerykanów.
"Nowe priorytety" rządu Zemana doczekały się ostrej krytyki ze strony większości czeskich mediów oraz wszystkich liczących się polityków prawicy, w tym głównego architekta polityki zagranicznej Czech w latach 90., długoletniego szefa czeskiego MSZ - Josefa Zielenca. Wkrótce zaległa cisza. O tym, co będzie się działo dalej, nikt woli nie myśleć. Odsunięcie w nadchodzących wyborach od rządowego steru Niemiec partii CDU-CSU, których przywódcy zdecydowanie domagają się oficjalnych przeprosin ze strony premiera Zemana, wcale nie jest takie pewne. A tylko taki rozwój wydarzeń stwarzałby jakąś szansę na wyjście z twarzą z - używając języka dyplomacji - "ostatnich wydarzeń" na linii Praga-Bonn.
Natomiast RWE "z powodów technicznych" nie zaczęła nadawać 1 września audycji do Iranu i Iraku. Może to oznaczać gest dobrej woli, chęć polubownego załatwienia sprawy ze strony Waszyngtonu, ale wcale tak być nie musi. W końcu na biurku Madeleine Albright leży w tej chwili list grupy amerykańskich senatorów kończący się słowami: "Byłoby rzeczą zahaczającą o groteskę, gdyby nowy sojusznik NATO przykładał większą wagę do interesów państw terrorystów w rodzaju Iranu niż do stanowiska Stanów Zjednoczonych". Dodać należy, że podpisali go tak wpływowi senatorzy, jak szef komisji spraw zagranicznych Jesse Helms, "postrach" zaplątanych w aferę z żydowskim złotem szwajcarskich banków D?Amato czy lider republikańskiej większości w Senacie Trent Lott.
Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Czeska Partia Socjaldemokratyczna, od lipca sprawująca ster rządów, nie wysłała swojego delegata na inauguracyjne posiedzenie Rady Koordynacyjnej Czesko-Niemieckiego Forum Dyskusyjnego, instytucji mającej nadzorować funkcjonowanie podpisanej przed rokiem czesko-niemieckiej deklaracji. Meritum tego oświadczenia głosi, że Czesi biorą na siebie moralną, choć nie prawną odpowiedzialność za wypędzenie Niemców z Czechosłowacji po drugiej wojnie światowej, w zamian za co Niemcy zobowiązują się do wypłacenia finansowej rekompensaty czeskim ofiarom nazizmu.
Jak należało oczekiwać, bojkot Rady Koordynacyjnej spotkał się w Niemczech z falą krytyki. Niemcy bowiem nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego działalność tej organizacji nie przeszkadza na przykład czeskim ofiarom nazizmu, o czym świadczy to, że należy do niej delegat Federacji Gmin Żydowskich czy Związku Byłych Więźniów Politycznych, natomiast dla sprawujących rządy socjaldemokratów przynależność do niej jest nie do przyjęcia. Podstawowy argument socjaldemokratów, że nie ma sensu doglądać, jak przestrzegane są ustalenia poczynionych z kimś (czytaj: Związkiem Niemców Sudeckich), kto wcześniej wzywał w Bundestagu do odrzucenia deklaracji, niemieckiej strony nie przekonał. Bonn stanęło na stanowisku, że samym wejściem do Rady Koordynacyjnej sudeccy Niemcy de facto podpisują się pod jej treścią, ponieważ powołanie tej instytucji jest w końcu realizacją jednego z głównych punktów zawartego przed rokiem porozumienia.
Innego zdania był premier Zeman, który w reakcji na falę napływającej z Niemiec krytyki przyrównał najpierw Związek Niemców Sudeckich do ekstremistów, takich jak komuniści czy neofaszyści, zaś po słowach Helmuta Kohla wyrażających oburzenie takim porównaniem dodatkowo wyjaśnił, że wystąpieniem kanclerza Niemiec nie należy się przejmować, ponieważ CDU-CSU przegra nadchodzące wybory parlamentarne. Szef CDU nie kazał długo czekać na odpowiedź. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Kohl uznał postępowanie Milos?a Zemana za "bezprecedensowe mieszanie się premiera innego państwa w wewnętrzne sprawy Republiki Federalnej". W efekcie czeskiemu ministrowi spraw zagranicznych nie pozostało nic innego, niż wydać komunikat, w którym stwierdzono lakonicznie, że "ostatnie wydarzenia zaowocowały pogorszeniem stosunków czesko-niemieckich". Zwięzłość komunikatu wynikała być może z tego, że w tym samym czasie urzędnicy ministerstwa mieli już inny kłopot na głowie.
Wówczas również okazało się, że wcześniejsze publiczne wypowiedzi Jana Kavana o założeniach polityki zagranicznej nowego rządu, zwłaszcza uwagi w stylu: "Polityka zagraniczna poprzedniego, prawicowego rządu wychodziła z niewłaściwych ideowo założeń", czy upatrywanie jej dotychczasowego znaczenia w odgrywaniu roli "trojańskiego konia Stanów Zjednoczonych w Europie", wcale nie są tylko czystą retoryką. Wicepremier Lansky w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Pravo" w połowie sierpnia uznał bowiem, że powzięty przez amerykański Kongres oraz prezydenta Clintona projekt rozbudowy Radia Wolna Europa (od 1995 r. działającego w Pradze) o sekcję irańską oraz iracką jest "ryzykowny i niemożliwy do przyjęcia". Powodem ma być rzekomy wzrost zagrożenia zamachami terrorystycznymi fundamentalistów muzułmańskich i - co się z tym wiąże - to, że rząd nie może wziąć na siebie odpowiedzialności za ochronę obiektów RWE.
Rząd Zemana rozpoczął działalność dyplomatyczną od serii goli do własnej bramki
Problem polega na tym, że kiedy cztery lata temu RWE przyjęło od czeskiego rządu ofertę przeprowadzki z Monachium do Pragi, miało to być - jak wyraził się prezydent Vaclav Havel - "potwierdzenie wiary Stanów Zjednoczonych w Republikę Czeską" czy też - jak określił to ówczesny szef dyplomacji Josef Zieleniec - "możliwość dania innym narodom tego, z czego sami czerpaliśmy w okresie komunizmu". Na pewno nie było to więc porozumienie obwarowane jakimiś warunkami. Z prawnego punktu widzenia sytuacja jest więc jasna: dopóki kierownictwu RWE nie udowodni się, że łamie prawo obowiązujące w Republice Czeskiej, dopóty rząd w Pradze nie ma żadnej możliwości wywarcia wpływu na pracę radia.
Gdy rząd uświadomił sobie tę zależność, jego stanowisko uległo pewnej modyfikacji. W ostatnich dniach sierpnia czeski gabinet potwierdził, że plan rozpoczęcia nadawania programu do Iranu jest "wewnętrzną zależnością" RWE. Jednocześnie premier Zeman zamówił u swoich ministrów analizę programów emitowanych przez nową sekcję RWE, ich potencjalnego wpływu na gospodarkę oraz bezpieczeństwo Republiki Czeskiej, obiecując, że o efektach tych badań do końca roku "poinformuje rząd USA oraz Iranu". Premier oświadczył również, że z powodu uchybień formalnych wniosku w sprawie sekcji irackiej RWE nie można traktować jako oficjalnego stanowiska rządu USA, tak więc kwestia ta będzie omawiana dopiero po sformułowaniu tegoż przez Amerykanów.
"Nowe priorytety" rządu Zemana doczekały się ostrej krytyki ze strony większości czeskich mediów oraz wszystkich liczących się polityków prawicy, w tym głównego architekta polityki zagranicznej Czech w latach 90., długoletniego szefa czeskiego MSZ - Josefa Zielenca. Wkrótce zaległa cisza. O tym, co będzie się działo dalej, nikt woli nie myśleć. Odsunięcie w nadchodzących wyborach od rządowego steru Niemiec partii CDU-CSU, których przywódcy zdecydowanie domagają się oficjalnych przeprosin ze strony premiera Zemana, wcale nie jest takie pewne. A tylko taki rozwój wydarzeń stwarzałby jakąś szansę na wyjście z twarzą z - używając języka dyplomacji - "ostatnich wydarzeń" na linii Praga-Bonn.
Natomiast RWE "z powodów technicznych" nie zaczęła nadawać 1 września audycji do Iranu i Iraku. Może to oznaczać gest dobrej woli, chęć polubownego załatwienia sprawy ze strony Waszyngtonu, ale wcale tak być nie musi. W końcu na biurku Madeleine Albright leży w tej chwili list grupy amerykańskich senatorów kończący się słowami: "Byłoby rzeczą zahaczającą o groteskę, gdyby nowy sojusznik NATO przykładał większą wagę do interesów państw terrorystów w rodzaju Iranu niż do stanowiska Stanów Zjednoczonych". Dodać należy, że podpisali go tak wpływowi senatorzy, jak szef komisji spraw zagranicznych Jesse Helms, "postrach" zaplątanych w aferę z żydowskim złotem szwajcarskich banków D?Amato czy lider republikańskiej większości w Senacie Trent Lott.
Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.