Czy śmiertelnie chory człowiek powinien mieć prawo do skrócenia swego cierpienia?
Postęp medycyny sprawia, że lekarze i chorzy coraz częściej będą musieli dokonywać wyboru między sztucznym przedłużaniem życia a decyzją o jego skróceniu. Problem ten nie ominie stojącej w obliczu reform polskiej medycyny. Pomocne dla nas mogą się okazać rozwiązania przyjęte w Holandii, gdzie dyskusje na temat eutanazji rozpoczęły się już w 1973 r. Wówczas to wyszedł na jaw fakt, że lekarka podała nieuleczalnie chorej matce, na jej żądanie, śmiertelną dawkę leku. Mimo że od tego zdarzenia upłynęło wiele lat, eutanazja nie została w Holandii zalegalizowana i formalnie traktowana jest jako zbrodnia zabójstwa. Ministerstwo Sprawiedliwości i Królewskie Holenderskie Stowarzyszenie Medyczne zawarły jednak porozumienie, które przewiduje, że lekarz nie będzie ponosił odpowiedzialności prawnej za dokonanie eutanazji, jeśli zostaną spełnione warunki sformułowane przez Stowarzyszenie Medyczne w 1984 r. i potwierdzone orzeczeniami sądów. Zalicza się do nich dobrowolne i trwałe żądanie chorego, udzielenie pacjentowi wyczerpujących informacji na temat jego stanu zdrowia, nieznośne i beznadziejne cierpienie, brak alternatywnej metody przyniesienia ulgi, konsultację drugiego lekarza, przedstawienie władzom sądowym raportu z dokładnym opisem stanu zdrowia pacjenta. To ostatnie zalecenie spowodowane jest tym, że zgodnie z prawem należy zgłaszać prokuraturze każdy zgon z przyczyn nienaturalnych, a do takich, formalnie rzecz biorąc, należy eutanazja. Lekarze czasami omijają to ostatnie zalecenie, by uniknąć dochodzenia i z obawy przed represjami. Dlatego Stowarzyszenie Medyczne prowadzi kampanię na rzecz formalnej dekryminalizacji eutanazji. Praktyczni Holendrzy nie spieszą się jednak z wprowadzeniem zmian. Wolą poczekać i obserwować sytuację, poznać wszystkie dobre i złe strony nowej praktyki, by stworzyć prawo najlepiej służące ludziom. Dlatego rząd powołał komitet prawników i lekarzy, którego zadaniem było ustalenie liczby eutanazji w 1990 r. i 1995 r. Oceniono, że w 1990 r. na żądanie chorego i z zachowaniem formalnych wymogów przeprowadzono 2300 zabiegów, co stanowiło 1,8 proc. wszystkich zgonów (w Holandii zmarło wtedy ok. 130 tys. osób). W 0,8 proc. wypadków podano leki z intencją skrócenia życia bez zachowania wszystkich wymogów formalnych, szczególnie bez wyraźnego i trwałego żądania ze strony chorego, które nie mogło być wyrażone z powodu braku słownego kontaktu. W przeszło połowie tych ostatnich wypadków o eutanazji dyskutowano już z pacjentem lub we wcześniejszej fazie choroby wyrażał on życzenie przeprowadzenia takiego zabiegu, kiedy cierpienie stanie się nieznośne. W pozostałych sytuacjach, prawdopodobnie z kilkoma wyjątkami, pacjenci byli bliscy śmierci i przeżywali ciężkie cierpienia. Szacowany czas skrócenia życia wynosił kilka godzin lub dni. Decyzja o przyspieszeniu śmierci zostawała podjęta po konsultacjach z rodziną, pielęgniarkami i jednym lub kilkoma lekarzami. Do 1,8 proc. zgonów przyspieszonych eutanazją na życzenie pacjenta należy dodać 0,3 proc. (ok. 400 chorych) zgonów na skutek tzw. wspomaganego samobójstwa. To postępowanie różni się od eutanazji tym, że chory sam zadaje sobie śmierć, a lekarz tylko służy mu fachową pomocą. Wspólnym elementem wspomaganego samobójstwa i eutanazji jest wyrażenie żądania przez chorego i dlatego lekarze pomagający w samobójstwie podlegają takim samym wymogom, jakie są stawiane przy eutanazji.
W 1990 r. w Holandii lekarze skrócili życie i cierpienie, stosując eutanazję lub wspomagane samobójstwo, ok. 2700 chorym (na ich wyraźne życzenie). Skąd więc biorą się alarmistyczne liczby kilkudziesięciu tysięcy eutanazji rocznie, podawane przez przeciwników zalegalizowania eutanazji w Polsce? Z pewnego, niezbyt czystego chwytu polemicznego. W Holandii dopuszczalność (de facto, nie de iure) dotyczy eutanazji w węższym zakresie tego słowa - na żądanie chorego - natomiast krytycy stosują termin w zakresie szerszym. Wspomniany komitet, by uniknąć pomieszania terminologicznego, eutanazję w szerszym znaczeniu tego terminu nazwał decyzjami lekarskimi dotyczącymi zakończenia życia (medical decisions concerning the end of life - MDEL). Do MDEL, oprócz eutanazji i wspomaganego samobójstwa, zalicza się też zaniechanie leczenia (nontreatment decisions - NTD) oraz leczenie bólu i innych objawów (alleviation of pain and symptoms - APS) tak wysokimi dawkami leków znieczulających, że mogą one skrócić życie pacjenta. NTD i APS tym się różnią od eutanazji i wspomaganego samobójstwa, że nie jest wymagane żądanie chorego (choć się go nie wyklucza). Szacuje się, że w 1990 r. każda z tych form MDEL była przyczyną 17,5 proc. zgonów, czyli zmarło w ten sposób 45 500 osób. Problem polega na tym, że dopuszczalność eutanazji w Holandii nie ma nic wspólnego z NDT i APS. Są to praktyki lekarskie stosowane w każdym kraju, także w Polsce. Przykładem NTD jest m.in. wyłączenie respiratora, zaniechanie reanimacji, przerwanie dializy, wyłączenie odżywiania pozajelitowego czy powstrzymanie się od większych zabiegów chirurgicznych u ludzi nieuleczalnie chorych i znajdujących się w stanie nieznośnego cierpienia, jeśli te procedury mogą przedłużyć życie, ale nie są w stanie poprawić jego jakości. O różnicy między eutanazją a NDT może świadczyć także fakt, że Kościół rzymskokatolicki potępia bezwzględnie eutanazję, a dopuszcza powstrzymanie się od przedłużania życia pacjenta za wszelką cenę, czyli właśnie NDT i APS. Niewątpliwie oba te postępowania lekarskie częściej stosowane są w Holandii niż w Polsce. Nie wynika to bynajmniej z niższego poziomu moralnego lekarzy holenderskich, tylko ze znacznie większej zasobności i nowoczesności oraz lepszej organizacji medycyny holenderskiej. Badania dotyczące eutanazji i innych form MDEL powtórzono w Holandii w 1995 r. Wyniki były następujące: eutanazja - 2,4 proc. wszystkich zgonów, wspomagane samobójstwo - 0,3 proc., zakończenie życia chorego przez lekarza bez wyraźnego żądania - 0,7 proc., NDT - 20 proc., APS - 19 proc. Wyniki z obydwu lat są więc podobne, choć eutanazję przeprowadzano częściej wskutek większej wiedzy na jej temat w społeczeństwie.
Porównania wyników z 1990 r. i 1995 r. wskazują, że dopuszczalność eutanazji nie wywołuje zjawiska "śliskiego zbocza". Według przeciwników legalizacji eutanazji, miałoby ono polegać na tym, że lekarze swobodniej będą stosowali wskazania do tej praktyki, przez co jej częstość wzrośnie znacząco, a pacjenci zaczną odczuwać strach przed lekarzami. Nic takiego nie nastąpiło. Aby scharakteryzować stan ochrony zdrowia w Holandii, warto zaznaczyć, że 97 proc. obywateli posiada ubezpieczenia zdrowotne, ale chory nie ubezpieczony też ma zagwarantowaną opiekę medyczną. Względy finansowe nie odgrywają żadnej roli w decyzjach dotyczących leczenia. Doskonale funkcjonuje system domów opieki, w których jest więcej łóżek niż w szpitalach. Przy okazji można nadmienić, że w Holandii wykonuje się najmniej na świecie zabiegów przerywania ciąży, a przyczyną tego jest liberalne ustawodawstwo, oświata seksualna i dostępność środków antykoncepcyjnych (wszystko to, co tak namiętnie i z uporem zwalczane jest w Polsce). Nie ma nie chcianych dzieci, a co za tym idzie - domów dziecka. Jeżeli małżeństwo holenderskie pragnie adoptować dziecko, musi szukać go w krajach zacofanych, również w naszym. Holendrzy często adoptują dzieci kalekie. W Holandii narkotyki stanowią mniejszy problem niż w innych krajach, dzięki liberalnym regulacjom prawnym. Tak naprawdę wygląda holenderska "cywilizacja śmierci". Czyż nie należałoby sobie życzyć, żeby w Polsce zapanowała podobna?
W 1990 r. w Holandii lekarze skrócili życie i cierpienie, stosując eutanazję lub wspomagane samobójstwo, ok. 2700 chorym (na ich wyraźne życzenie). Skąd więc biorą się alarmistyczne liczby kilkudziesięciu tysięcy eutanazji rocznie, podawane przez przeciwników zalegalizowania eutanazji w Polsce? Z pewnego, niezbyt czystego chwytu polemicznego. W Holandii dopuszczalność (de facto, nie de iure) dotyczy eutanazji w węższym zakresie tego słowa - na żądanie chorego - natomiast krytycy stosują termin w zakresie szerszym. Wspomniany komitet, by uniknąć pomieszania terminologicznego, eutanazję w szerszym znaczeniu tego terminu nazwał decyzjami lekarskimi dotyczącymi zakończenia życia (medical decisions concerning the end of life - MDEL). Do MDEL, oprócz eutanazji i wspomaganego samobójstwa, zalicza się też zaniechanie leczenia (nontreatment decisions - NTD) oraz leczenie bólu i innych objawów (alleviation of pain and symptoms - APS) tak wysokimi dawkami leków znieczulających, że mogą one skrócić życie pacjenta. NTD i APS tym się różnią od eutanazji i wspomaganego samobójstwa, że nie jest wymagane żądanie chorego (choć się go nie wyklucza). Szacuje się, że w 1990 r. każda z tych form MDEL była przyczyną 17,5 proc. zgonów, czyli zmarło w ten sposób 45 500 osób. Problem polega na tym, że dopuszczalność eutanazji w Holandii nie ma nic wspólnego z NDT i APS. Są to praktyki lekarskie stosowane w każdym kraju, także w Polsce. Przykładem NTD jest m.in. wyłączenie respiratora, zaniechanie reanimacji, przerwanie dializy, wyłączenie odżywiania pozajelitowego czy powstrzymanie się od większych zabiegów chirurgicznych u ludzi nieuleczalnie chorych i znajdujących się w stanie nieznośnego cierpienia, jeśli te procedury mogą przedłużyć życie, ale nie są w stanie poprawić jego jakości. O różnicy między eutanazją a NDT może świadczyć także fakt, że Kościół rzymskokatolicki potępia bezwzględnie eutanazję, a dopuszcza powstrzymanie się od przedłużania życia pacjenta za wszelką cenę, czyli właśnie NDT i APS. Niewątpliwie oba te postępowania lekarskie częściej stosowane są w Holandii niż w Polsce. Nie wynika to bynajmniej z niższego poziomu moralnego lekarzy holenderskich, tylko ze znacznie większej zasobności i nowoczesności oraz lepszej organizacji medycyny holenderskiej. Badania dotyczące eutanazji i innych form MDEL powtórzono w Holandii w 1995 r. Wyniki były następujące: eutanazja - 2,4 proc. wszystkich zgonów, wspomagane samobójstwo - 0,3 proc., zakończenie życia chorego przez lekarza bez wyraźnego żądania - 0,7 proc., NDT - 20 proc., APS - 19 proc. Wyniki z obydwu lat są więc podobne, choć eutanazję przeprowadzano częściej wskutek większej wiedzy na jej temat w społeczeństwie.
Porównania wyników z 1990 r. i 1995 r. wskazują, że dopuszczalność eutanazji nie wywołuje zjawiska "śliskiego zbocza". Według przeciwników legalizacji eutanazji, miałoby ono polegać na tym, że lekarze swobodniej będą stosowali wskazania do tej praktyki, przez co jej częstość wzrośnie znacząco, a pacjenci zaczną odczuwać strach przed lekarzami. Nic takiego nie nastąpiło. Aby scharakteryzować stan ochrony zdrowia w Holandii, warto zaznaczyć, że 97 proc. obywateli posiada ubezpieczenia zdrowotne, ale chory nie ubezpieczony też ma zagwarantowaną opiekę medyczną. Względy finansowe nie odgrywają żadnej roli w decyzjach dotyczących leczenia. Doskonale funkcjonuje system domów opieki, w których jest więcej łóżek niż w szpitalach. Przy okazji można nadmienić, że w Holandii wykonuje się najmniej na świecie zabiegów przerywania ciąży, a przyczyną tego jest liberalne ustawodawstwo, oświata seksualna i dostępność środków antykoncepcyjnych (wszystko to, co tak namiętnie i z uporem zwalczane jest w Polsce). Nie ma nie chcianych dzieci, a co za tym idzie - domów dziecka. Jeżeli małżeństwo holenderskie pragnie adoptować dziecko, musi szukać go w krajach zacofanych, również w naszym. Holendrzy często adoptują dzieci kalekie. W Holandii narkotyki stanowią mniejszy problem niż w innych krajach, dzięki liberalnym regulacjom prawnym. Tak naprawdę wygląda holenderska "cywilizacja śmierci". Czyż nie należałoby sobie życzyć, żeby w Polsce zapanowała podobna?
Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.