Włosi i Hiszpanie bronią się przed najazdem imigrantów
Niemal codziennie do wybrzeży Włoch i Hiszpanii przybijają łódki z imigrantami uciekającymi przed wojnami albo poszukującymi nadziei i sensu życia. Aby opłacić tę podróż, nierzadko sprzedają cały swój dobytek. Dla większości z nich bramy europejskiego raju są jednak zamknięte.
Włosi odpychają imigrantów albańskich, jak mogą. W Wielki Piątek 1997 r. posunęli się nawet do staranowania i zatopienia wypełnionego uchodźcami kutra "Kater Rades IV". Zginęło 89 osób, głównie kobiety i dzieci. Nie bacząc na los Albańczyków, przetartymi przez nich szlakami do Europy podążają Kurdowie, Tamilowie i Pakistańczycy, a ostatnio także uciekinierzy z Kosowa. Na desperacji można doskonale zarobić - dlatego powstał "przemysł" zajmujący się transportem tych nieszczęśników. Jego główne ośrodki to Turcja, Albania, Czarnogóra i - ostatnio - Chorwacja.
W Turcji grupa biznesmenów za 20-50 tys. USD kupuje przeznaczony na złom statek. Drugie tyle należy przeznaczyć na przekupienie celników oraz policji granicznej i opłacenie gotowej podjąć ryzyko pięcioosobowej załogi: kapitana, nawigatora i maszynistów. Na statek załadowuje się ok. 1000 pasażerów; każdy z nich płaci 1000 USD, więc czysty zysk z takiej operacji wynosi niemal 900 tys. USD. Na wysokości "obcasa włoskiego buta" załoga rozpędza statek, kierując dziób w stronę plaży, po czym przesiada się na motorówkę.
W Albanii i Czarnogórze włoski wywiad pilnuje większych portów, więc przerzutami "żywego towaru" steruje się z małych wiosek rybackich. Podróże odbywają się w nocy i trwają kilkadziesiąt minut. W takiej motorówce lub pontonie mieści się 15-25 osób, a "bilet" kosztuje 400-600 USD.
Coraz częściej włoska policja drogowa odkrywa w podwójnych dnach ciężarówek przyjeżdżających z Austrii i Słowenii kilkunastu, a niekiedy nawet kilkudziesięciu Rumunów. Wśród nich są kobiety i dzieci. Podróżują stłoczeni jak sardynki, leżąc po kilkanaście godzin w drewnianych trumnach z otworem na powietrze, bez wody i możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nie udało się jeszcze ustalić, kto i gdzie w Chorwacji organizuje takie przerzuty. Aresztowani kierowcy byli albo Austriakami, albo Słoweńcami.
Ostatnio nową trasą morską masowo podróżują do Włoch Maghrebczycy oraz mieszkańcy środkowo-wschodniej Afryki. Wiąże się to ze wzmocnieniem kontroli na morskich granicach Hiszpanii. Od lat el Estrecho, czyli Cieśnina Gibraltarska, jest tradycyjnym szlakiem przerzutowym Afrykańczyków. Jest on jednak niezwykle ryzykowny - często między Tarifą a Algeciras morze wyrzuca na brzeg zwłoki. Hiszpańska Guardia Civil zaczęła postępować z imigrantami niezwykle stanowczo, a rząd hiszpański zawarł z Marokiem porozumienie o readmisji. Przemytnicy uchodźców skierowali się więc ku Italii. Od początku lipca z tunezyjskiego portu Sfax wyrusza co noc flotylla łupin wypełnionych ludźmi nie tylko z Maroka, Tunezji. Wśród nich znajdują się bowiem uchodźcy z Sierra Leone, Liberii, Gwinei Bissau, Senegalu i Mauretanii - zanim dostaną się na brzeg morza, muszą przebyć 1500 km pustyni. Wielu z nich nie daje sobie rady i ginie.
Włosi aresztują przewoźników, zatem sternicy wysadzają swoich klientów dwie, trzy mile od brzegu, bo tam jest płytko. Mimo to na początku lipca wyłowiono zwłoki ośmiu Marokańczyków. Policja wyłapywała imigrantów i przewoziła ich na Sycylię, gdzie po identyfikacji otrzymywali akt wydalenia - Włochy musieli opuścić w ciągu siedmiu dni. To im wystarczało, by przejść przez zieloną granicę do Francji, Szwajcarii albo Austrii. Pod naciskiem partnerów z Schengen Włosi zaczęli jednak uszczelniać granice. Stworzono m.in. tzw. ośrodki pierwszej pomocy dla imigrantów i przestano wypuszczać ich na wolność po wręczeniu aktu wydalenia.
Te ośrodki - jak twierdzą imigranci oraz włoskie związki zawodowe - z pomocą mają jednak niewiele wspólnego i przypominają obozy koncentracyjne. Znajdują się w nich bowiem metalowe kontenery ustawione na słońcu i zasieki z drutu kolczastego. Prawie we wszystkich tych ośrodkach wybuchały rewolty i wszędzie zostały brutalnie stłumione. W co najmniej dwóch wypadkach karabinierzy użyli broni. O imigrantów nikt się nie upomina, bo prasa włoska od lat nieprzyjaźnie nastawia do nich opinię publiczną.
Włochy podpisały porozumienie o readmisji z Marokiem i Tunezją, ale przemyt nie ustał, również dlatego, że - jak twierdzą schronieni w Londynie dysydenci - na lukratywnym transporcie uciekinierów zarabia nie tylko tunezyjska policja, lecz także przedstawiciele rządu. Tak więc stolice europejskie z jednej strony, a afrykańskie i azjatyckie z drugiej spychają na siebie odpowiedzialność, w nieskończoność dyskutują, co robić, by nie przekształcić Europy w oblężoną przez nędzarzy twierdzę. Wszystko to odbija się na skórze kilku tysięcy nieszczęśników stłoczonych w haniebnych warunkach we współczesnych obozach koncentracyjnych na południu Włoch.
Włosi odpychają imigrantów albańskich, jak mogą. W Wielki Piątek 1997 r. posunęli się nawet do staranowania i zatopienia wypełnionego uchodźcami kutra "Kater Rades IV". Zginęło 89 osób, głównie kobiety i dzieci. Nie bacząc na los Albańczyków, przetartymi przez nich szlakami do Europy podążają Kurdowie, Tamilowie i Pakistańczycy, a ostatnio także uciekinierzy z Kosowa. Na desperacji można doskonale zarobić - dlatego powstał "przemysł" zajmujący się transportem tych nieszczęśników. Jego główne ośrodki to Turcja, Albania, Czarnogóra i - ostatnio - Chorwacja.
W Turcji grupa biznesmenów za 20-50 tys. USD kupuje przeznaczony na złom statek. Drugie tyle należy przeznaczyć na przekupienie celników oraz policji granicznej i opłacenie gotowej podjąć ryzyko pięcioosobowej załogi: kapitana, nawigatora i maszynistów. Na statek załadowuje się ok. 1000 pasażerów; każdy z nich płaci 1000 USD, więc czysty zysk z takiej operacji wynosi niemal 900 tys. USD. Na wysokości "obcasa włoskiego buta" załoga rozpędza statek, kierując dziób w stronę plaży, po czym przesiada się na motorówkę.
W Albanii i Czarnogórze włoski wywiad pilnuje większych portów, więc przerzutami "żywego towaru" steruje się z małych wiosek rybackich. Podróże odbywają się w nocy i trwają kilkadziesiąt minut. W takiej motorówce lub pontonie mieści się 15-25 osób, a "bilet" kosztuje 400-600 USD.
Coraz częściej włoska policja drogowa odkrywa w podwójnych dnach ciężarówek przyjeżdżających z Austrii i Słowenii kilkunastu, a niekiedy nawet kilkudziesięciu Rumunów. Wśród nich są kobiety i dzieci. Podróżują stłoczeni jak sardynki, leżąc po kilkanaście godzin w drewnianych trumnach z otworem na powietrze, bez wody i możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nie udało się jeszcze ustalić, kto i gdzie w Chorwacji organizuje takie przerzuty. Aresztowani kierowcy byli albo Austriakami, albo Słoweńcami.
Ostatnio nową trasą morską masowo podróżują do Włoch Maghrebczycy oraz mieszkańcy środkowo-wschodniej Afryki. Wiąże się to ze wzmocnieniem kontroli na morskich granicach Hiszpanii. Od lat el Estrecho, czyli Cieśnina Gibraltarska, jest tradycyjnym szlakiem przerzutowym Afrykańczyków. Jest on jednak niezwykle ryzykowny - często między Tarifą a Algeciras morze wyrzuca na brzeg zwłoki. Hiszpańska Guardia Civil zaczęła postępować z imigrantami niezwykle stanowczo, a rząd hiszpański zawarł z Marokiem porozumienie o readmisji. Przemytnicy uchodźców skierowali się więc ku Italii. Od początku lipca z tunezyjskiego portu Sfax wyrusza co noc flotylla łupin wypełnionych ludźmi nie tylko z Maroka, Tunezji. Wśród nich znajdują się bowiem uchodźcy z Sierra Leone, Liberii, Gwinei Bissau, Senegalu i Mauretanii - zanim dostaną się na brzeg morza, muszą przebyć 1500 km pustyni. Wielu z nich nie daje sobie rady i ginie.
Włosi aresztują przewoźników, zatem sternicy wysadzają swoich klientów dwie, trzy mile od brzegu, bo tam jest płytko. Mimo to na początku lipca wyłowiono zwłoki ośmiu Marokańczyków. Policja wyłapywała imigrantów i przewoziła ich na Sycylię, gdzie po identyfikacji otrzymywali akt wydalenia - Włochy musieli opuścić w ciągu siedmiu dni. To im wystarczało, by przejść przez zieloną granicę do Francji, Szwajcarii albo Austrii. Pod naciskiem partnerów z Schengen Włosi zaczęli jednak uszczelniać granice. Stworzono m.in. tzw. ośrodki pierwszej pomocy dla imigrantów i przestano wypuszczać ich na wolność po wręczeniu aktu wydalenia.
Te ośrodki - jak twierdzą imigranci oraz włoskie związki zawodowe - z pomocą mają jednak niewiele wspólnego i przypominają obozy koncentracyjne. Znajdują się w nich bowiem metalowe kontenery ustawione na słońcu i zasieki z drutu kolczastego. Prawie we wszystkich tych ośrodkach wybuchały rewolty i wszędzie zostały brutalnie stłumione. W co najmniej dwóch wypadkach karabinierzy użyli broni. O imigrantów nikt się nie upomina, bo prasa włoska od lat nieprzyjaźnie nastawia do nich opinię publiczną.
Włochy podpisały porozumienie o readmisji z Marokiem i Tunezją, ale przemyt nie ustał, również dlatego, że - jak twierdzą schronieni w Londynie dysydenci - na lukratywnym transporcie uciekinierów zarabia nie tylko tunezyjska policja, lecz także przedstawiciele rządu. Tak więc stolice europejskie z jednej strony, a afrykańskie i azjatyckie z drugiej spychają na siebie odpowiedzialność, w nieskończoność dyskutują, co robić, by nie przekształcić Europy w oblężoną przez nędzarzy twierdzę. Wszystko to odbija się na skórze kilku tysięcy nieszczęśników stłoczonych w haniebnych warunkach we współczesnych obozach koncentracyjnych na południu Włoch.
Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.