Gdy nie macie już wśród najbliższych autentycznych bohaterów dawnych zmagań, mianujcie nimi w duchu kogoś innego
Nasz letni domek stoi sobie w chłopskim lasku kilka kilometrów od Radzymina. Radzymin to w sierpniu sławna miejscowość. Jak co roku, piętnastego będzie tu wielka uroczystość i festyn ludowy. Wiadomo - kolejna, 78. rocznica bitwy z 1920 r.
Już dość dawno zauważyliśmy z Baśką, że teren w naszym lasku dziwnie pofałdowany i pełen dołów. Nie ma w nim (chyba?) niewybuchów, a jedynym militarnym znaleziskiem była dotychczas tylko zżarta do połowy przez rdzę karabinowa łuska. Ktoś więc tu kiedyś strzelał. Pewnie w 1920.
Radzymin, Warszawa, sierpień. Musi być patriotycznie. A jednak nie będę w tym roku pisał ani o słynnej bitwie, ani o powstaniu warszawskim. Nie jestem historykiem i nie mam żadnego osobistego tytułu, aby pisać o wydarzeniach, których nie byłem świadkiem i w których nie uczestniczyłem. Nie żyją już od prawie dwudziestu lat nasi ojcowie - powstańcy. Nie znam nikogo, kto pamiętałby bitwę pod Radzyminem.
Jako urodzony w Warszawie w 1942 r. należę do pokolenia, które nie zna wojny ani prawdziwego powstania. Dzisiaj wiem, że to wielkie szczęście i niezwykły wyjątek w polskiej historii. Kiedyś, gdy byłem młody i głupi, piekielnie zazdrościłem ojcu, że miał okazję powalczyć w Warszawie. Miałem do niego pretensje, że nigdy nic o tym nie mówił. Teraz już nie chciałbym z nim rozmawiać o powstaniu, gdyby żył. I czułem się ostatnio szczerze zażenowany, gdy jakiś starszy pan, przyjrzawszy mi się przez chwilę w korytarzu warszawskiego ratusza, podszedł do mnie i ze wzruszeniem opowiadał, że był żołnierzem mojego ojca. Było mi miło, ale po chwili pomyślałem sobie: Boże! A jaka w tym moja zasługa?
Otóż rzecz w tym, że żadnych zasług nie mam i nic na to już nie poradzę. Przez lata roiło mi się od czasu do czasu, jak by to było w Legii Akademickiej czy ojcowskim Ruczaju. Ale to przecież mrzonki. Człowiek jest tyle wart, na ile sobie zapracował. Głównie zresztą w czasie pokoju, a nie na wojnie czy w powstaniu. Kasuję już więc siebie w felietonie jako obiekt niegodny uwagi i rozglądam się za kimś lepszym. Myślicie, że znowu będzie o Baśce? Będzie, ale bardzo krótko, bo mnie skrzyczy i odmówi przepisania niniejszego tekstu. Otóż mówiłem jej wielokrotnie - nie wzbudzając zresztą szczególnego entuzjazmu - że pomyliła epoki, bo naprawdę powinna się urodzić gdzieś między końcem ubiegłego wieku a rokiem 1920. Bo ma wszystko w najlepszym przedwojennym stylu i powinna żyć w innym, lepszym świecie, a nie w PRL. Po prostu szkoda takiego człowieka na PRL, która zabrała jej kawał życia. Nie mówiąc już o tym, że z tego kawałka ja zabrałem ponad połowę.
Ale miało nie być o Baśce, tylko o kimś innym. I jest taki ktoś, kto w patriotycznym sierpniu nagle przyszedł mi do głowy. Ktoś tylko o tydzień ode mnie młodszy lub starszy - szczerze mówiąc już nie pamiętam. Słowem - mój rówieśnik i przyjaciel, nieżyjący już, niestety, od przeszło półtora roku Stasio Krukowski. Ściślej: doktor praw Stanisław Krukowski, fantastyczny historyk i niezwykle barwna postać Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
I Stasio też, niestety, pomylił epoki. Co robił w PRL prawy i szlachetny człowiek z duszą sienkiewiczowskiego rycerza, urodzony parlamentarzysta, świetny jurysta, jeszcze lepszy historyk i mówca znakomity? A gdyby urodził się - przypuśćmy - w 1900 r., to może byłby 20 lat później tu, pod Radzyminem? A może niedaleko stąd, w Ossowie, blisko księdza Skorupki? A może szedłby w słynnym nocnym wypadzie kapitana Pogonowskiego? I myślę, że miałby inny nekrolog, w którym byłyby odznaczenia bojowe i zasługi parlamentarne. Byłby też oczywiście ministrem, a może nawet i premierem.
Stasio nigdy nie był na wojnie, a w wolnej Polsce nie zdążył zasiąść w ławach poselskich. Wymyśliłem więc sobie dzisiaj, że będzie on dla mnie żołnierzem z 1920 r.
Gdy nie macie już wśród najbliższych autentycznych bohaterów dawnych zmagań, mianujcie nimi w duchu kogoś innego. Kogoś, kto najbardziej pasuje do waszych historycznych wyobrażeń. Wśród za późno urodzonych bez trudu znajdziecie i tych z dwudziestego, i z czterdziestego czwartego. Oni zawsze są wśród nas. Bo to Polska właśnie.
Już dość dawno zauważyliśmy z Baśką, że teren w naszym lasku dziwnie pofałdowany i pełen dołów. Nie ma w nim (chyba?) niewybuchów, a jedynym militarnym znaleziskiem była dotychczas tylko zżarta do połowy przez rdzę karabinowa łuska. Ktoś więc tu kiedyś strzelał. Pewnie w 1920.
Radzymin, Warszawa, sierpień. Musi być patriotycznie. A jednak nie będę w tym roku pisał ani o słynnej bitwie, ani o powstaniu warszawskim. Nie jestem historykiem i nie mam żadnego osobistego tytułu, aby pisać o wydarzeniach, których nie byłem świadkiem i w których nie uczestniczyłem. Nie żyją już od prawie dwudziestu lat nasi ojcowie - powstańcy. Nie znam nikogo, kto pamiętałby bitwę pod Radzyminem.
Jako urodzony w Warszawie w 1942 r. należę do pokolenia, które nie zna wojny ani prawdziwego powstania. Dzisiaj wiem, że to wielkie szczęście i niezwykły wyjątek w polskiej historii. Kiedyś, gdy byłem młody i głupi, piekielnie zazdrościłem ojcu, że miał okazję powalczyć w Warszawie. Miałem do niego pretensje, że nigdy nic o tym nie mówił. Teraz już nie chciałbym z nim rozmawiać o powstaniu, gdyby żył. I czułem się ostatnio szczerze zażenowany, gdy jakiś starszy pan, przyjrzawszy mi się przez chwilę w korytarzu warszawskiego ratusza, podszedł do mnie i ze wzruszeniem opowiadał, że był żołnierzem mojego ojca. Było mi miło, ale po chwili pomyślałem sobie: Boże! A jaka w tym moja zasługa?
Otóż rzecz w tym, że żadnych zasług nie mam i nic na to już nie poradzę. Przez lata roiło mi się od czasu do czasu, jak by to było w Legii Akademickiej czy ojcowskim Ruczaju. Ale to przecież mrzonki. Człowiek jest tyle wart, na ile sobie zapracował. Głównie zresztą w czasie pokoju, a nie na wojnie czy w powstaniu. Kasuję już więc siebie w felietonie jako obiekt niegodny uwagi i rozglądam się za kimś lepszym. Myślicie, że znowu będzie o Baśce? Będzie, ale bardzo krótko, bo mnie skrzyczy i odmówi przepisania niniejszego tekstu. Otóż mówiłem jej wielokrotnie - nie wzbudzając zresztą szczególnego entuzjazmu - że pomyliła epoki, bo naprawdę powinna się urodzić gdzieś między końcem ubiegłego wieku a rokiem 1920. Bo ma wszystko w najlepszym przedwojennym stylu i powinna żyć w innym, lepszym świecie, a nie w PRL. Po prostu szkoda takiego człowieka na PRL, która zabrała jej kawał życia. Nie mówiąc już o tym, że z tego kawałka ja zabrałem ponad połowę.
Ale miało nie być o Baśce, tylko o kimś innym. I jest taki ktoś, kto w patriotycznym sierpniu nagle przyszedł mi do głowy. Ktoś tylko o tydzień ode mnie młodszy lub starszy - szczerze mówiąc już nie pamiętam. Słowem - mój rówieśnik i przyjaciel, nieżyjący już, niestety, od przeszło półtora roku Stasio Krukowski. Ściślej: doktor praw Stanisław Krukowski, fantastyczny historyk i niezwykle barwna postać Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
I Stasio też, niestety, pomylił epoki. Co robił w PRL prawy i szlachetny człowiek z duszą sienkiewiczowskiego rycerza, urodzony parlamentarzysta, świetny jurysta, jeszcze lepszy historyk i mówca znakomity? A gdyby urodził się - przypuśćmy - w 1900 r., to może byłby 20 lat później tu, pod Radzyminem? A może niedaleko stąd, w Ossowie, blisko księdza Skorupki? A może szedłby w słynnym nocnym wypadzie kapitana Pogonowskiego? I myślę, że miałby inny nekrolog, w którym byłyby odznaczenia bojowe i zasługi parlamentarne. Byłby też oczywiście ministrem, a może nawet i premierem.
Stasio nigdy nie był na wojnie, a w wolnej Polsce nie zdążył zasiąść w ławach poselskich. Wymyśliłem więc sobie dzisiaj, że będzie on dla mnie żołnierzem z 1920 r.
Gdy nie macie już wśród najbliższych autentycznych bohaterów dawnych zmagań, mianujcie nimi w duchu kogoś innego. Kogoś, kto najbardziej pasuje do waszych historycznych wyobrażeń. Wśród za późno urodzonych bez trudu znajdziecie i tych z dwudziestego, i z czterdziestego czwartego. Oni zawsze są wśród nas. Bo to Polska właśnie.
Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.