Według piłsudczyków, "cud nad Wisłą" świadczył o boskiej protekcji roztaczanej nad ich wodzem
Zbliżające się wybory samorządowe bez wątpienia odnowią pokusę wykorzystania w polityce uczuć religijnych i publicznego autorytetu Kościoła. Zjawisko to stało się już polską specjalnością, głęboko osadzoną jeszcze w czasach II Rzeczypospolitej. Zarówno wtedy, jak i dziś wielu polityków gotowych jest zrekompensować sobie własną słabość choćby aluzyjnym odwołaniem się do boskiej przychylności.
Zanim więc sztaby wyborcze poczną się zastanawiać, jak by tu za pomocą podobnych argumentów siebie upiększyć, a przeciwników pognębić, warto przypomnieć historyjkę przestrzegającą przed nadużywaniem boskiej opatrzności. Przydarzyła się ona czołowemu publicyście polskiej prawicy, Stanisławowi Strońskiemu, w najgorętszym momencie wojny z bolszewikami - w sierpniu 1920 r.
Stroński należał do najzagorzalszych przeciwników Józefa Piłsudskiego. Za grosz też nie miał zaufania do jego talentów wojskowych. Kiedy bolszewicy zbliżali się do Warszawy, opublikował 14 sierpnia 1920 r. w wydawanej przez siebie "Rzeczpospolitej" artykuł zatytułowany "O cud Wisły". Argumentował, że przy tak nieudolnym wodzu jak Piłsudski tylko cud może uratować Polskę. Podtrzymywał tę teorię także w następnych miesiącach, kiedy armia polska gromiła najeźdźców.
Tak perfidne pomniejszanie zasług marszałka bardzo denerwowało piłsudczyków. Przez pierwsze tygodnie i miesiące określenie "cud nad Wisłą" działało na nich jak płachta na byka. Walka z tym zwrotem okazała się jednak niemożliwa. Bardzo spodobał się on opinii publicznej i był coraz częściej stosowany. Radość Strońskiego z odebrania Piłsudskiemu wiktorii okazała się jednak przedwczesna. Widząc, że wojna z wymyślonym przez niego terminem jest beznadziejna, piłsudczycy radykalnie zmienili postępowanie. Poczęli ostentacyjnie używać pogardzanego dotychczas określenia, ale nadając mu własną interpretację. Według nich, "cud nad Wisłą" świadczył o boskiej protekcji roztaczanej nad Piłsudskim, wynoszącej go ponad zwykłych śmiertelników. Taka wykładnia łatwiej zresztą zapadła w ludzkie serca niż złośliwe rozumowanie Strońskiego. Nakładała się bowiem na dawny mit o Polsce - przedmurzu chrześcijaństwa, którego Piłsudski stawał się głównym obrońcą.
Jak w starym przysłowiu, okazało się, że Stroński wypalił z propagandowej armaty, ale sam Pan Bóg kulę poniósł i wycelował ją na chwałę ofiary. Któż zaręczy, że podobne przygody nie mogą się przydarzyć politycznym wnukom złośliwego redaktora "Rzeczpospolitej"?.
Zanim więc sztaby wyborcze poczną się zastanawiać, jak by tu za pomocą podobnych argumentów siebie upiększyć, a przeciwników pognębić, warto przypomnieć historyjkę przestrzegającą przed nadużywaniem boskiej opatrzności. Przydarzyła się ona czołowemu publicyście polskiej prawicy, Stanisławowi Strońskiemu, w najgorętszym momencie wojny z bolszewikami - w sierpniu 1920 r.
Stroński należał do najzagorzalszych przeciwników Józefa Piłsudskiego. Za grosz też nie miał zaufania do jego talentów wojskowych. Kiedy bolszewicy zbliżali się do Warszawy, opublikował 14 sierpnia 1920 r. w wydawanej przez siebie "Rzeczpospolitej" artykuł zatytułowany "O cud Wisły". Argumentował, że przy tak nieudolnym wodzu jak Piłsudski tylko cud może uratować Polskę. Podtrzymywał tę teorię także w następnych miesiącach, kiedy armia polska gromiła najeźdźców.
Tak perfidne pomniejszanie zasług marszałka bardzo denerwowało piłsudczyków. Przez pierwsze tygodnie i miesiące określenie "cud nad Wisłą" działało na nich jak płachta na byka. Walka z tym zwrotem okazała się jednak niemożliwa. Bardzo spodobał się on opinii publicznej i był coraz częściej stosowany. Radość Strońskiego z odebrania Piłsudskiemu wiktorii okazała się jednak przedwczesna. Widząc, że wojna z wymyślonym przez niego terminem jest beznadziejna, piłsudczycy radykalnie zmienili postępowanie. Poczęli ostentacyjnie używać pogardzanego dotychczas określenia, ale nadając mu własną interpretację. Według nich, "cud nad Wisłą" świadczył o boskiej protekcji roztaczanej nad Piłsudskim, wynoszącej go ponad zwykłych śmiertelników. Taka wykładnia łatwiej zresztą zapadła w ludzkie serca niż złośliwe rozumowanie Strońskiego. Nakładała się bowiem na dawny mit o Polsce - przedmurzu chrześcijaństwa, którego Piłsudski stawał się głównym obrońcą.
Jak w starym przysłowiu, okazało się, że Stroński wypalił z propagandowej armaty, ale sam Pan Bóg kulę poniósł i wycelował ją na chwałę ofiary. Któż zaręczy, że podobne przygody nie mogą się przydarzyć politycznym wnukom złośliwego redaktora "Rzeczpospolitej"?.
Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.