Rozmowa z ESMATEM ABDELEM MEGUIDEM, sekretarzem generalnym Ligi Państw Arabskich
Henryk Suchar: - Czy po ponad pół wieku od czasu utworzenia Ligi Państw Arabskich istnieje problem w równym stopniu istotny dla wszystkich państw arabskich?
Esmat Abdel Meguid: - Dziś najważniejszym problemem jest zastój blisko-
wschodniego procesu pokojowego, który znalazł się w krytycznej fazie. Sprawa ta jest ostatnio żywo dyskutowana przez zainteresowane strony i być może znowu posuniemy się do przodu. Trzeba powiedzieć, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku od 1991 r. Wtedy wspólne działania ówczesnego Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych przyczyniły się do bezpośredniego spotkania delegacji Izraela, Jordanii, Libanu, Syrii i Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Mój kraj, Egipt, brał w tych obradach udział w charakterze obserwatora. Następnym stadium uruchomionego już procesu były tajne palestyńsko-izraelskie rokowania odbywające się w Oslo. Dzięki nim OWP i Izrael wzajemnie uznały się w 1993 r. Było to epokowe wydarzenie. Kolejnym milowym krokiem były waszyngtońskie porozumienia (zawarte 13 września 1993 r. - przyp. H.S.) przewidujące utworzenie Palestyńskiej Autonomii najpierw w Strefie Gazy i Jerychu. Ale dwa lata później Icchak Rabin i Jaser Arafat wynegocjowali układ o autonomii na całym Zachodnim Brzegu Jordanu.
- Wydawało się, że ostateczne porozumienie palestyńsko-izraelskie jest w zasięgu ręki.
- Tak, ale do władzy doszedł wówczas premier Benjamin Netaniahu i wszystko zaczęło się psuć. Motto przyświecające rokowaniom pokojowym - "ziemia za pokój" - zmienił on na "bezpieczeństwo za pokój". W związku z tym od ponad dwóch lat rozmawia się bardzo ciężko.
- Czy mimo wszystko można sobie wyobrazić przełom?
- Premier Netaniahu ma nieznaczną większość głosów w Knesecie i jest zbyt uzależniony m.in. od małych ugrupowań religijnych. Nie może im się zatem narażać, sięgając po rozwiązania nie będące po ich myśli. Cała nadzieja w tym, że wielu Izraelczyków pragnie pokoju. Więc może ich naciski odniosą pozytywny skutek. Chcę jednoznacznie powiedzieć, że my, Arabowie, dążymy do sprawiedliwego, powszechnego pokoju, którego potrzebujemy głównie po to, aby móc rozwijać naszą gospodarkę. Nie muszę też dodawać, że bliskowschodnie tereny są ze strategicznego punktu widzenia niezmiernie ważnym punktem na kuli ziemskiej.
- Co jeszcze może zagrozić stabilizacji w tamtym regionie? Coraz większym problemem staje się podział zasobów wodnych.
- To coraz bardziej palące zagadnienie, ale nie stanowi na razie źródła konfliktów. Myślę, że uporamy się z tą sprawą w ramach Ligi Państw Arabskich.
- W jakim stopniu na stosunkach między państwami arabskimi ciążą skutki irackiej inwazji na Kuwejt? Wojna w Zatoce Perskiej pokazała, że nie tylko Izrael może być nieprzyjacielem. Ujawniła, że mogą istnieć także inni wrogowie...
- No, może nie od razu wrogowie, ale faktem jest, że jeden kraj arabski napadł na drugi. Nie da się ukryć, że było to poważne pogwałcenie norm międzynarodowych. Irak już za to zapłacił. Ostatnio jednak, kiedy Stany Zjednoczone zamierzały uderzyć na Irak w związku z nieporozumieniami dotyczącymi instalacji jądrowych, państwa arabskie nie chciały się dać wciągnąć w kolejną antyiracką akcję. Uświadamialiśmy Amerykanom, że taka interwencja odbędzie się wbrew woli narodu arabskiego. Waszyngton na szczęście wycofał się z tych planów.
- Uważa pan zatem, że należałoby już znieść międzynarodowe sankcje wobec Iraku?
- Oczywiście. Uważam, że są one nadużywane. A winą za utrzymywanie sankcji częściowo obarczam Richarda Butlera, szefa inspektorów ONZ. Podczas inspekcji nie zachowywał się jak wysłannik Narodów Zjednoczonych, ale jak reprezentant interesów USA. Sankcje już niczemu nie służą. Jako prawnik dobrze wiem, że prawo stanowi fundament, lecz jego podstawową zasadą jest domniemanie niewinności.
- Przecież Saddam Husajn wywołał wojnę, która spowodowała ogromne zniszczenia.
- Rzeczywiście tak było, ale od tamtego czasu minęło wiele lat. Poza tym nie zapominajmy również o Libii. Amerykanie i Brytyjczycy założyli, że dwóch Libijczyków dokonało zamachu bombowego na samolot PanAmu. Mało tego, wprowadzili embargo na stosunki z Trypolisem. Tymczasem winy tej dwójki nigdy nie dowiedziono. Mamy tu zatem do czynienia z podwójną moralnością. Inaczej traktuje się Irakijczyków, a inaczej Izraelczyków. Izrael przecież nie wcielił w życie żadnych rezolucji Rady Bezpieczeństwa.
- Broni pan stanowiska Iraku. Czy oznacza to, że nadrzędna jest dla pana idea arabskiej solidarności, która legła u podstaw powstania i funkcjonowania LPA?
Liga Państw Arabskich ze zmiennym szczęściem funkcjonuje od 53 lat. Ta skupiająca państwa arabskie międzynarodowa organizacja opiera swą działalność na ustaleniach Paktu LPA przyjętego w Kairze w marcu 1945 r. Statut podpisało wtedy siedem państw: Arabia Saudyjska, Egipt, Irak, Jemen, Jordania, Liban i Syria. Później do organizacji wstąpiły Algieria, Bahrajn, Dżibuti, Jemen Południowy, Katar, Komory, Kuwejt, Libia, Maroko, Mauretania, Oman, Somalia, Sudan, Tunezja i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W LPA są także Palestyńczycy.
Liga działa na rzecz obrony niepodległości i suwerenności swych członków. W tym zakresie jej kompetencje są ogromne. Przewidują m.in. wspólne akcje w celu odparcia agresora, nawet jeśli jest nim inny kraj arabski. Stało się to szczególnie ważne w 1990 r., kiedy po raz pierwszy jedno państwo arabskie napadło na drugie. Inwazja Iraku na Kuwejt nie tylko głęboko podzieliła świat arabski, ale też postawiła na porządku dziennym pytanie o sens dalszego istnienia ligi.
Od początku zawiązania LPA do 1979 r. jej siedzibą był Kair. Gdy jednak Egipt porozumiał się z Izraelem w Camp David, wykluczono go z ligi. Na pewien czas arabską metropolią został Tunis, lecz od 1990 r. jest nią ponownie Kair. 75-letni Egipcjanin Esmat Abdel Meguid piastuje stanowisko sekretarza generalnego LPA od 1991 r.; wcześniej był szefem egipskiej dyplomacji.
- To zależy od sytuacji, ale gdy dochodzi do poważnego kryzysu, nie cierpimy na "deficyt" solidarności.
- Czy kraje arabskie zaczniemy kiedyś nazywać gospodarczymi tygrysami?
- Marzę o tym. Mamy wszelkie warunki do tego, aby żyć w dobrobycie. Proszę nie zapominać, że posiadamy olbrzymie złoża rozmaitych surowców, w tym ropy naftowej, oraz kolosalny potencjał - 240 mln ludzi. Myślimy o powołaniu wolnej strefy ekonomicznej. Taryfy celne powinny zniknąć w 2007 r.
Niektóre kraje członkowskie LPA mają dobrze rozwiniętą kulturę rolną, inne zaś znajdują się na pustyni, ale za to posiadają nieprzebrane pokłady ropy. Charakterystycznym przykładem mocarstwa, które nie może rozwinąć swoich możliwości, jest właśnie Irak. Ma on bowiem nie tylko naftę i bogate zasoby wodne, ale również wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą.
- Podziela pan opinie niektórych naukowców, którzy twierdzą, że fundamentalizm islamski jest przeszkodą na drodze do gospodarczej prosperity?
- Nie. Odrzucam takie tezy. Jeśli Serbowie dokonują etnicznych czystek i mordują inne mniejszości, to czy wówczas mówicie o prawosławnym fundamentalizmie?
- Mówimy raczej o serbskim nacjonalizmie...
- No właśnie. Dlaczego więc mamy obstawać przy islamskim fundamentalizmie? My jesteśmy muzułmanami, ale dokonujący mordów na przykład w Algierii to pospolici zbrodniarze. Cóż to za muzułmanie? To szaleńcy!
- Co zatem sądzi pan o teoriach mówiących, że dawne komunistyczne - czyli "czerwone" - zagrożenie zastąpi islamskie - "zielone"?
- Takie poglądy lansują ludzie silący się na oryginalność, ale nie mają one niczego wspólnego z rzeczywistością. To są chwytliwe, lecz obraźliwe hasełka. Zna pan francuskiego filozofa i pisarza Rogera Garaudy'ego?
- Tak, to raczej kontrowersyjna postać, zdeklarowany antysemita.
- To wybitny myśliciel, który przeszedł na islam, co napawa go dumą. Czy to znaczy, że jest on wariatem albo kimś niespełna rozumu? Garaudy doszedł do nawrócenia dzięki studiom i badaniom nad islamem. On po prostu ceni islamskie wartości i uznał, że to najlepsza z religii. A dlaczego się nawrócił? Nie znam prawdziwej przyczyny. Nie sądzę jednak, by był to płytki powód.
- Nie jest to jednak postać, z której można byłoby być dumnym.
- To pańskie zdanie.
- Wolę piosenkarza Cata Stevensa, który też przeszedł na islam.
- Pamięta pan, co mówiono, kiedy Pakistan przeprowadził próbę atomową? Że eksplodowała bomba islamska. A co ma piernik do wiatraka? Swoje ładunki nuklearne testował przecież Pakistan, a nie społeczność islamska.
Esmat Abdel Meguid: - Dziś najważniejszym problemem jest zastój blisko-
wschodniego procesu pokojowego, który znalazł się w krytycznej fazie. Sprawa ta jest ostatnio żywo dyskutowana przez zainteresowane strony i być może znowu posuniemy się do przodu. Trzeba powiedzieć, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku od 1991 r. Wtedy wspólne działania ówczesnego Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych przyczyniły się do bezpośredniego spotkania delegacji Izraela, Jordanii, Libanu, Syrii i Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Mój kraj, Egipt, brał w tych obradach udział w charakterze obserwatora. Następnym stadium uruchomionego już procesu były tajne palestyńsko-izraelskie rokowania odbywające się w Oslo. Dzięki nim OWP i Izrael wzajemnie uznały się w 1993 r. Było to epokowe wydarzenie. Kolejnym milowym krokiem były waszyngtońskie porozumienia (zawarte 13 września 1993 r. - przyp. H.S.) przewidujące utworzenie Palestyńskiej Autonomii najpierw w Strefie Gazy i Jerychu. Ale dwa lata później Icchak Rabin i Jaser Arafat wynegocjowali układ o autonomii na całym Zachodnim Brzegu Jordanu.
- Wydawało się, że ostateczne porozumienie palestyńsko-izraelskie jest w zasięgu ręki.
- Tak, ale do władzy doszedł wówczas premier Benjamin Netaniahu i wszystko zaczęło się psuć. Motto przyświecające rokowaniom pokojowym - "ziemia za pokój" - zmienił on na "bezpieczeństwo za pokój". W związku z tym od ponad dwóch lat rozmawia się bardzo ciężko.
- Czy mimo wszystko można sobie wyobrazić przełom?
- Premier Netaniahu ma nieznaczną większość głosów w Knesecie i jest zbyt uzależniony m.in. od małych ugrupowań religijnych. Nie może im się zatem narażać, sięgając po rozwiązania nie będące po ich myśli. Cała nadzieja w tym, że wielu Izraelczyków pragnie pokoju. Więc może ich naciski odniosą pozytywny skutek. Chcę jednoznacznie powiedzieć, że my, Arabowie, dążymy do sprawiedliwego, powszechnego pokoju, którego potrzebujemy głównie po to, aby móc rozwijać naszą gospodarkę. Nie muszę też dodawać, że bliskowschodnie tereny są ze strategicznego punktu widzenia niezmiernie ważnym punktem na kuli ziemskiej.
- Co jeszcze może zagrozić stabilizacji w tamtym regionie? Coraz większym problemem staje się podział zasobów wodnych.
- To coraz bardziej palące zagadnienie, ale nie stanowi na razie źródła konfliktów. Myślę, że uporamy się z tą sprawą w ramach Ligi Państw Arabskich.
- W jakim stopniu na stosunkach między państwami arabskimi ciążą skutki irackiej inwazji na Kuwejt? Wojna w Zatoce Perskiej pokazała, że nie tylko Izrael może być nieprzyjacielem. Ujawniła, że mogą istnieć także inni wrogowie...
- No, może nie od razu wrogowie, ale faktem jest, że jeden kraj arabski napadł na drugi. Nie da się ukryć, że było to poważne pogwałcenie norm międzynarodowych. Irak już za to zapłacił. Ostatnio jednak, kiedy Stany Zjednoczone zamierzały uderzyć na Irak w związku z nieporozumieniami dotyczącymi instalacji jądrowych, państwa arabskie nie chciały się dać wciągnąć w kolejną antyiracką akcję. Uświadamialiśmy Amerykanom, że taka interwencja odbędzie się wbrew woli narodu arabskiego. Waszyngton na szczęście wycofał się z tych planów.
- Uważa pan zatem, że należałoby już znieść międzynarodowe sankcje wobec Iraku?
- Oczywiście. Uważam, że są one nadużywane. A winą za utrzymywanie sankcji częściowo obarczam Richarda Butlera, szefa inspektorów ONZ. Podczas inspekcji nie zachowywał się jak wysłannik Narodów Zjednoczonych, ale jak reprezentant interesów USA. Sankcje już niczemu nie służą. Jako prawnik dobrze wiem, że prawo stanowi fundament, lecz jego podstawową zasadą jest domniemanie niewinności.
- Przecież Saddam Husajn wywołał wojnę, która spowodowała ogromne zniszczenia.
- Rzeczywiście tak było, ale od tamtego czasu minęło wiele lat. Poza tym nie zapominajmy również o Libii. Amerykanie i Brytyjczycy założyli, że dwóch Libijczyków dokonało zamachu bombowego na samolot PanAmu. Mało tego, wprowadzili embargo na stosunki z Trypolisem. Tymczasem winy tej dwójki nigdy nie dowiedziono. Mamy tu zatem do czynienia z podwójną moralnością. Inaczej traktuje się Irakijczyków, a inaczej Izraelczyków. Izrael przecież nie wcielił w życie żadnych rezolucji Rady Bezpieczeństwa.
- Broni pan stanowiska Iraku. Czy oznacza to, że nadrzędna jest dla pana idea arabskiej solidarności, która legła u podstaw powstania i funkcjonowania LPA?
Liga Państw Arabskich ze zmiennym szczęściem funkcjonuje od 53 lat. Ta skupiająca państwa arabskie międzynarodowa organizacja opiera swą działalność na ustaleniach Paktu LPA przyjętego w Kairze w marcu 1945 r. Statut podpisało wtedy siedem państw: Arabia Saudyjska, Egipt, Irak, Jemen, Jordania, Liban i Syria. Później do organizacji wstąpiły Algieria, Bahrajn, Dżibuti, Jemen Południowy, Katar, Komory, Kuwejt, Libia, Maroko, Mauretania, Oman, Somalia, Sudan, Tunezja i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W LPA są także Palestyńczycy.
Liga działa na rzecz obrony niepodległości i suwerenności swych członków. W tym zakresie jej kompetencje są ogromne. Przewidują m.in. wspólne akcje w celu odparcia agresora, nawet jeśli jest nim inny kraj arabski. Stało się to szczególnie ważne w 1990 r., kiedy po raz pierwszy jedno państwo arabskie napadło na drugie. Inwazja Iraku na Kuwejt nie tylko głęboko podzieliła świat arabski, ale też postawiła na porządku dziennym pytanie o sens dalszego istnienia ligi.
Od początku zawiązania LPA do 1979 r. jej siedzibą był Kair. Gdy jednak Egipt porozumiał się z Izraelem w Camp David, wykluczono go z ligi. Na pewien czas arabską metropolią został Tunis, lecz od 1990 r. jest nią ponownie Kair. 75-letni Egipcjanin Esmat Abdel Meguid piastuje stanowisko sekretarza generalnego LPA od 1991 r.; wcześniej był szefem egipskiej dyplomacji.
- To zależy od sytuacji, ale gdy dochodzi do poważnego kryzysu, nie cierpimy na "deficyt" solidarności.
- Czy kraje arabskie zaczniemy kiedyś nazywać gospodarczymi tygrysami?
- Marzę o tym. Mamy wszelkie warunki do tego, aby żyć w dobrobycie. Proszę nie zapominać, że posiadamy olbrzymie złoża rozmaitych surowców, w tym ropy naftowej, oraz kolosalny potencjał - 240 mln ludzi. Myślimy o powołaniu wolnej strefy ekonomicznej. Taryfy celne powinny zniknąć w 2007 r.
Niektóre kraje członkowskie LPA mają dobrze rozwiniętą kulturę rolną, inne zaś znajdują się na pustyni, ale za to posiadają nieprzebrane pokłady ropy. Charakterystycznym przykładem mocarstwa, które nie może rozwinąć swoich możliwości, jest właśnie Irak. Ma on bowiem nie tylko naftę i bogate zasoby wodne, ale również wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą.
- Podziela pan opinie niektórych naukowców, którzy twierdzą, że fundamentalizm islamski jest przeszkodą na drodze do gospodarczej prosperity?
- Nie. Odrzucam takie tezy. Jeśli Serbowie dokonują etnicznych czystek i mordują inne mniejszości, to czy wówczas mówicie o prawosławnym fundamentalizmie?
- Mówimy raczej o serbskim nacjonalizmie...
- No właśnie. Dlaczego więc mamy obstawać przy islamskim fundamentalizmie? My jesteśmy muzułmanami, ale dokonujący mordów na przykład w Algierii to pospolici zbrodniarze. Cóż to za muzułmanie? To szaleńcy!
- Co zatem sądzi pan o teoriach mówiących, że dawne komunistyczne - czyli "czerwone" - zagrożenie zastąpi islamskie - "zielone"?
- Takie poglądy lansują ludzie silący się na oryginalność, ale nie mają one niczego wspólnego z rzeczywistością. To są chwytliwe, lecz obraźliwe hasełka. Zna pan francuskiego filozofa i pisarza Rogera Garaudy'ego?
- Tak, to raczej kontrowersyjna postać, zdeklarowany antysemita.
- To wybitny myśliciel, który przeszedł na islam, co napawa go dumą. Czy to znaczy, że jest on wariatem albo kimś niespełna rozumu? Garaudy doszedł do nawrócenia dzięki studiom i badaniom nad islamem. On po prostu ceni islamskie wartości i uznał, że to najlepsza z religii. A dlaczego się nawrócił? Nie znam prawdziwej przyczyny. Nie sądzę jednak, by był to płytki powód.
- Nie jest to jednak postać, z której można byłoby być dumnym.
- To pańskie zdanie.
- Wolę piosenkarza Cata Stevensa, który też przeszedł na islam.
- Pamięta pan, co mówiono, kiedy Pakistan przeprowadził próbę atomową? Że eksplodowała bomba islamska. A co ma piernik do wiatraka? Swoje ładunki nuklearne testował przecież Pakistan, a nie społeczność islamska.
Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.