Największą siłą filmu "Z archiwum X" jest to, że nigdy do końca nic nie zostaje wyjaśnione
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, porozmawiajmy dzisiaj o wyższości telewizji nad kinem. Na ekranach mamy film fabularny "Z archiwum X", odwołujący się do kultowego serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem. O ile jednak serial wydaje się fenomenem, bardzo zresztą charakterystycznym dla stanu ducha widzów końca lat 90., o tyle film kinowy niczym szczególnym się nie wyróżnia. Powtarza się kazus "miasteczka Twin Peaks"...
Zygmunt Kałużyński: - Najpierw trzeba więc zadać pytanie, skąd się wzięło tak szalone powodzenie tego cyklu w telewizji? Przecież nie jest on wcale wyjątkowy, na dodatek realizowany przy udziale raczej skromnych środków, wykonywany też nie popisowo. Rozgłos, jaki uzyskał, zaskoczył nawet jego autorów.
TR: - Panie Zygmuncie, magnesem jest to, że "Z archiwum X" ma wyjątkową aurę, wyjątkowych bohaterów - Danę Scully graną przez Gillian Anderson i Foxa Muldera granego przez Davida Duchovnego - wyrażających nowy, tworzący się pod koniec XX wieku, anty- rodzinny podział ról między mężczyzną i kobietą. Największą siłą jest jednak to, że nigdy do końca nic nie zostaje wyjaśnione.
ZK: - Tyle że przecież są inne seriale, mające te cechy, które pan wymienił, i nie stają się kultowe. Tutaj jest coś, czego nie ma gdzie indziej. Jeśli ten serial próbujemy określić za pomocą już istniejących definicji, okazuje się, że żadna z nich do niego nie pasuje. Nie jest to horror, bo horror ma wywołać uczucie grozy za pomocą silnego uderzenia, przerażenia. Nie jest to science fiction, która sprowadza się do fantazji naukowej, pełnej technicznych cudów, na temat przyszłości i podróży międzyplanetarnych. Za to mamy tu odwołanie się do poczucia tajemnicy. Metafizyczny niepokój, który wisi w powietrzu. Podobno jacyś kosmici coś robią na naszej planecie, ale to jest trudne do uchwycenia. Działa jakaś tajna organizacja...
TR: - Przy czym wyraźnie podbudowywana jest w nas nieufność do rządów sprawujących władzę. "Z archiwum X" sugeruje, że istnieją ważne tajemnice, związane z przyszłością, o których nawet najbardziej zaawansowane demokracje nie informują swoich obywateli. Sprawowana jest potężna władza alternatywna, w każdej chwili zdolna do zapanowania nad światem. Do końca też nie wiadomo, czy służy ona złej, czy dobrej sprawie.
ZK: - Zgoda, ale temat polityczny nie jest tutaj decydujący. Powiedziałbym, że "Z archiwum X" w sposób nie bezpośredni, okrężny, zaspokaja potrzebę religii w człowieku. Niepokój na temat tego, co jest niedostępne, a co bardzo chcielibyśmy, żeby się odezwało. Niedawno czytałem szalenie ciekawą książką profesora Junga na temat latających talerzy. Okazuje się, że jest to kompletna bujda! Naukowo stwierdzono, iż każdy organizm biologiczny, który by wykroczył poza zasięg promieniowania słonecznego, zostanie natychmiast zniszczony przez promienie gamma. Ani do nas nikt więc nie przyleci, ani my stąd nigdzie nie wyjedziemy! A jednak ludzie ciągle twierdzą, że widzieli znaki na niebie. Jung powiada, że ta tęsknota, żeby się coś objawiło, to potrzeba znaku od innych sił.
TR: - Rzeczywiście, czasem nawet na brudnych szybach w oknach małych miasteczek pojawiają się wizerunki Matki Boskiej. Może polega to na tym, że ludzie tak pragną coś zobaczyć, aż w końcu to widzą?
ZK: - Więcej, panie Tomaszu, oglądałem w telewizji reportaż o tych, którzy doznali takich właśnie niezwykłych spotkań. Gdy się patrzy na ich twarze, ma się poczucie, że opowiadający wierzą niezbicie, że im się to naprawdę przydarzyło. Na przykład widziałem rozmowę z magnetyzerem uzdrawiającym za pomocą dotknięcia. Miał w swoim ciele większy obieg magnetyczny niż kto inny. Mówił on, że pewnego dnia ze ściany wyszła osoba w świetlistej szacie o promiennym obliczu, zbliżyła się do niego, dotknęła, a on poczuł radość, która go przerasta. Potem ta postać weszła z powrotem do ściany. Nie wierzę! To niemożliwe, żeby taka osoba mogła naprawdę wyjść ze ściany, mimo to jest dla mnie pewne, że ten człowiek widział tę osobę.
TR: - Tyle że wyszła ona nie ze ściany, lecz z jego mózgu.
ZK: - Możliwe. Czytałem też życiorys wybitnego poety angielskiego, Blake?a, który był mistykiem. Umierał z radością, klaszcząc w ręce, że opuszcza ten świat. Widział w rogu pokoju czekające na niego anioły. Czy te anioły tam były, to ja bardzo wątpię, natomiast, że on je widział, to jest absolutnie pewne.
TR: - Panie Zygmuncie, to pasuje do "Z archiwum X". Tam też nikt niczego nie widzi dokładnie ani nie potrafi tego udowodnić. Każdy odcinek kończy się zawieszeniem: może to była prawda, a może nie. Czegoś się dowiedzieliśmy, ale nie bardzo wiemy, czego.
ZK: - Ale się działo.
TR: - Proszę jednak zwrócić uwagę na dwójkę głównych bohaterów. Duchovny stworzył postać bardzo inteligentnego mężczyzny-chłopca, który jest emocjonalnie nie całkiem dojrzały, choć obdarzony przenikliwym rozumem, wyjątkową intuicją i wrażliwością przy jednoczesnej prawie kompletnej atrofii odruchów seksualnych. Mulder nie potrafi wykonać właściwie żadnego z zadań, przed jakimi tradycyjnie staje mężczyzna. Taki futurystyczny Piotruś Pan. Jego partnerką jest kobieta silna, sceptyczna, wyedukowana, zasadnicza, dominująca, która również sferę seksualną (niczym nadczłowiek) odsuwa na bok. Oboje znakomicie się dopełniają. Silna kobieta ze słabym mężczyzną, któremu ostateczne dowództwo zapewnia nie siła, lecz fantazja i wyobraźnia. Jednocześnie zaprzeczają większości stereotypów kobiety i mężczyzny oraz "rodzinnej" wizji świata, do czego odwołuje się 99 proc. światowej produkcji telewizyjnej i filmowej.
ZK: - Tyle że, panie Tomaszu, obydwie te osoby stanowią jedną osobę i jest nią widz. Każdy z nas składa się z takich dwóch impulsów dynamicznych: niepokoju metafizycznego, potrzeby wiedzy o tajemnicy, która nas otacza, oraz rozumu, racjonalizmu, który próbuje w nas wytworzyć dystans. Tak więc Mulder i Scully stanowią symbole dwóch głównych motywów, dzięki którym "Z archiwum X" uzyskało takie powiedzenie.
TR: - Dlaczego jednak tego wszystkiego wystarczyło, by w telewizji serial okazał się kultowy, a w kinie film na ten sam temat, w dodatku wzmocniony popisowymi efektami, zamiera na naszych oczach?
ZK: - Właśnie dlatego, że odcinki telewizyjne zwracają się osobiście do widza siedzącego przed telewizorem i wywołują w nim niejasną, przesyconą tajemnicą emocję. Z chwilą, gdy przekształcono to w spektakl stojący niemal na granicy cyrkowej (niepotrzebne elementy zapożyczone z regularnych thrillerów i science fikszonów), sami autorzy zepsuli swój pomysł.
Zygmunt Kałużyński: - Najpierw trzeba więc zadać pytanie, skąd się wzięło tak szalone powodzenie tego cyklu w telewizji? Przecież nie jest on wcale wyjątkowy, na dodatek realizowany przy udziale raczej skromnych środków, wykonywany też nie popisowo. Rozgłos, jaki uzyskał, zaskoczył nawet jego autorów.
TR: - Panie Zygmuncie, magnesem jest to, że "Z archiwum X" ma wyjątkową aurę, wyjątkowych bohaterów - Danę Scully graną przez Gillian Anderson i Foxa Muldera granego przez Davida Duchovnego - wyrażających nowy, tworzący się pod koniec XX wieku, anty- rodzinny podział ról między mężczyzną i kobietą. Największą siłą jest jednak to, że nigdy do końca nic nie zostaje wyjaśnione.
ZK: - Tyle że przecież są inne seriale, mające te cechy, które pan wymienił, i nie stają się kultowe. Tutaj jest coś, czego nie ma gdzie indziej. Jeśli ten serial próbujemy określić za pomocą już istniejących definicji, okazuje się, że żadna z nich do niego nie pasuje. Nie jest to horror, bo horror ma wywołać uczucie grozy za pomocą silnego uderzenia, przerażenia. Nie jest to science fiction, która sprowadza się do fantazji naukowej, pełnej technicznych cudów, na temat przyszłości i podróży międzyplanetarnych. Za to mamy tu odwołanie się do poczucia tajemnicy. Metafizyczny niepokój, który wisi w powietrzu. Podobno jacyś kosmici coś robią na naszej planecie, ale to jest trudne do uchwycenia. Działa jakaś tajna organizacja...
TR: - Przy czym wyraźnie podbudowywana jest w nas nieufność do rządów sprawujących władzę. "Z archiwum X" sugeruje, że istnieją ważne tajemnice, związane z przyszłością, o których nawet najbardziej zaawansowane demokracje nie informują swoich obywateli. Sprawowana jest potężna władza alternatywna, w każdej chwili zdolna do zapanowania nad światem. Do końca też nie wiadomo, czy służy ona złej, czy dobrej sprawie.
ZK: - Zgoda, ale temat polityczny nie jest tutaj decydujący. Powiedziałbym, że "Z archiwum X" w sposób nie bezpośredni, okrężny, zaspokaja potrzebę religii w człowieku. Niepokój na temat tego, co jest niedostępne, a co bardzo chcielibyśmy, żeby się odezwało. Niedawno czytałem szalenie ciekawą książką profesora Junga na temat latających talerzy. Okazuje się, że jest to kompletna bujda! Naukowo stwierdzono, iż każdy organizm biologiczny, który by wykroczył poza zasięg promieniowania słonecznego, zostanie natychmiast zniszczony przez promienie gamma. Ani do nas nikt więc nie przyleci, ani my stąd nigdzie nie wyjedziemy! A jednak ludzie ciągle twierdzą, że widzieli znaki na niebie. Jung powiada, że ta tęsknota, żeby się coś objawiło, to potrzeba znaku od innych sił.
TR: - Rzeczywiście, czasem nawet na brudnych szybach w oknach małych miasteczek pojawiają się wizerunki Matki Boskiej. Może polega to na tym, że ludzie tak pragną coś zobaczyć, aż w końcu to widzą?
ZK: - Więcej, panie Tomaszu, oglądałem w telewizji reportaż o tych, którzy doznali takich właśnie niezwykłych spotkań. Gdy się patrzy na ich twarze, ma się poczucie, że opowiadający wierzą niezbicie, że im się to naprawdę przydarzyło. Na przykład widziałem rozmowę z magnetyzerem uzdrawiającym za pomocą dotknięcia. Miał w swoim ciele większy obieg magnetyczny niż kto inny. Mówił on, że pewnego dnia ze ściany wyszła osoba w świetlistej szacie o promiennym obliczu, zbliżyła się do niego, dotknęła, a on poczuł radość, która go przerasta. Potem ta postać weszła z powrotem do ściany. Nie wierzę! To niemożliwe, żeby taka osoba mogła naprawdę wyjść ze ściany, mimo to jest dla mnie pewne, że ten człowiek widział tę osobę.
TR: - Tyle że wyszła ona nie ze ściany, lecz z jego mózgu.
ZK: - Możliwe. Czytałem też życiorys wybitnego poety angielskiego, Blake?a, który był mistykiem. Umierał z radością, klaszcząc w ręce, że opuszcza ten świat. Widział w rogu pokoju czekające na niego anioły. Czy te anioły tam były, to ja bardzo wątpię, natomiast, że on je widział, to jest absolutnie pewne.
TR: - Panie Zygmuncie, to pasuje do "Z archiwum X". Tam też nikt niczego nie widzi dokładnie ani nie potrafi tego udowodnić. Każdy odcinek kończy się zawieszeniem: może to była prawda, a może nie. Czegoś się dowiedzieliśmy, ale nie bardzo wiemy, czego.
ZK: - Ale się działo.
TR: - Proszę jednak zwrócić uwagę na dwójkę głównych bohaterów. Duchovny stworzył postać bardzo inteligentnego mężczyzny-chłopca, który jest emocjonalnie nie całkiem dojrzały, choć obdarzony przenikliwym rozumem, wyjątkową intuicją i wrażliwością przy jednoczesnej prawie kompletnej atrofii odruchów seksualnych. Mulder nie potrafi wykonać właściwie żadnego z zadań, przed jakimi tradycyjnie staje mężczyzna. Taki futurystyczny Piotruś Pan. Jego partnerką jest kobieta silna, sceptyczna, wyedukowana, zasadnicza, dominująca, która również sferę seksualną (niczym nadczłowiek) odsuwa na bok. Oboje znakomicie się dopełniają. Silna kobieta ze słabym mężczyzną, któremu ostateczne dowództwo zapewnia nie siła, lecz fantazja i wyobraźnia. Jednocześnie zaprzeczają większości stereotypów kobiety i mężczyzny oraz "rodzinnej" wizji świata, do czego odwołuje się 99 proc. światowej produkcji telewizyjnej i filmowej.
ZK: - Tyle że, panie Tomaszu, obydwie te osoby stanowią jedną osobę i jest nią widz. Każdy z nas składa się z takich dwóch impulsów dynamicznych: niepokoju metafizycznego, potrzeby wiedzy o tajemnicy, która nas otacza, oraz rozumu, racjonalizmu, który próbuje w nas wytworzyć dystans. Tak więc Mulder i Scully stanowią symbole dwóch głównych motywów, dzięki którym "Z archiwum X" uzyskało takie powiedzenie.
TR: - Dlaczego jednak tego wszystkiego wystarczyło, by w telewizji serial okazał się kultowy, a w kinie film na ten sam temat, w dodatku wzmocniony popisowymi efektami, zamiera na naszych oczach?
ZK: - Właśnie dlatego, że odcinki telewizyjne zwracają się osobiście do widza siedzącego przed telewizorem i wywołują w nim niejasną, przesyconą tajemnicą emocję. Z chwilą, gdy przekształcono to w spektakl stojący niemal na granicy cyrkowej (niepotrzebne elementy zapożyczone z regularnych thrillerów i science fikszonów), sami autorzy zepsuli swój pomysł.
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.