W niektórych polskich szpitalach nadal przy znieczulaniu używa się aparatów, które wyprodukowano ponad dwadzieścia lat temu. Mogą być one dla pacjenta niebezpieczne - alarmowali uczestnicy konferencji naukowej "Jakość i bezpieczeństwo znieczulenia. Mierki '98", którą już po raz siódmy z dużym rozmachem zorganizował jeden z krajowych prywatnych potentatów na rynku dystrybucji sprzętu medycznego.
Na konferencji zaprezentowano sprzęt renomowanych firm Arrow, Kendall i Abbott oraz nową generację aparatów do znieczulania, które wprowadzili na polski rynek światowi giganci w tej dziedzinie - koncerny Datex i Ohmeda (kilkanaście dni wcześniej doszło do ich fuzji). Te urządzenia należą bez wątpienia do najnowocześniejszych produktów techniki medycznej. Mają budowę kompaktową, zajmują niewiele miejsca na sali operacyjnej, ale przede wszystkim można za ich pomocą szybko uśpić pacjenta, utrzymać go w tym stanie przez czas trwania operacji, monitorować najważniejsze funkcje organizmu i przebieg znieczulenia. Każdy błąd popełniony przez anestezjologa przy nastawianiu parametrów aparatu rejestrowany jest w pamięci maszyny (która zapisuje ok. 400 obrazów). W krajach europejskich zdarza się - jak podają publikacje fachowe - przeciętnie jedno powikłanie na 10 tys. znieczuleń. W Polsce nikt nie prowadzi wiarygodnej statystyki, zainteresowani twierdzą jednak, że wskaźnik ten jest na pewno znacznie wyższy.
Wśród anestezjologów panuje opinia, że strajki odegrały pozytywną rolę przy wprowadzaniu zmian w lecznictwie. Przyczyniły się do opracowania przez resort zdrowia programu modernizacji wyposażenia anestezjologicznego. Oceniono, że do wymiany kwalifikuje się ok. 3,5 tys. starych aparatów i do tej pory dużą część programu udało się zrealizować. - Strajki anestezjologów doprowadziły także do przyjęcia tzw. standardów bezpiecznego znieczulania. Dzięki rozporządzeniu, które wiosną tego roku podpisał minister zdrowia, przyjęliśmy europejskie normy w dziedzinie anestezjologii. W miarę rozwoju indywidualnych praktyk lekarskich jest to na tyle istotne, że określono warunki, które muszą spełnić lekarz i gabinet oferujący pacjentowi znieczulanie - twierdzi prof. Andrzej Kübler, specjalista krajowy w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii.
Zgodnie z przyjętymi standardami, aparaturę anestezjologiczną powinno się wymieniać przynajmniej co dziesięć lat. Jeśli dyrektor szpitala nie przygotuje się do tego wcześniej, jeśli nie zgromadzi niezbędnych środków, odpowiada - przynajmniej częściowo - za każdy wypadek powikłania, do którego doszło przy znieczulaniu w jego placówce. W utrwaleniu się nowych standardów może przeszkodzić tendencja do przechodzenia anestezjo- logów do pracy w systemie kontraktowym. Prof. Kübler twierdzi, że jeśli będą oni pracować "na akord", odbije się to na jakości ich usług, a więc może zagrozić życiu pacjentów.
- Kontrakty anestezjo- logiczne korzystnie wpłynęły na pracę naszego zespołu - twierdzi z kolei Dariusz Maciejewski, wojewódzki specjalista ds. anestezjologii i intensywnej terapii w Bielsku-Białej. Szpital wojewódzki został tam podzielony na trzy samodzielne jednostki. W każdej zawiązała się spółka cywilna świadcząca pełen zakres usług. Zajmuje się ona nie tylko znieczulaniem do zabiegów, ale również opieką okołoporodową, prowadzi serwis przeciwbólowy i serwis żywienia pozajelitowego. - Nie mam teraz żadnych problemów z lekarzami, zostają w pracy tak długo, jak potrzeba - mówi Maciejewski, ordynator i zarazem szef spółki.
- W naszym szpitalu wprowadzenie kontraktów nie zmieniło praktycznie niczego. Anestezjolodzy, którzy pozakładali własne firmy, zarabiają wprawdzie o 100 proc. więcej niż dotychczas, ale pracują na sprzęcie szpitalnym, nie mają gwarancji stałej płacy ani pewności, jak wszystko będzie funkcjonować po nowym roku - twierdzi dla odmiany dr Grzegorz Saładajczyk, specjalista w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii z Kalisza. Kontrakty obowiązujące do końca tego roku, są - jak twierdzą ich przeciwnicy - jedynie "skokiem na kasę" ministerstwa, które jeszcze dysponuje środkami.
- Najważniejsze w systemie kontraktowym jest to, że wymusza on powstawanie spółek - nowych struktur organizacyjnych, które od nowego roku mogą być partnerami w rozmowach z kasami chorych - replikuje dr Maciejewski. Musi się też zmienić powszechna opinia, że anestezjolodzy zarabiają mało, bo mają do czynienia głównie z nieprzytomnym lub śpiącym pacjentem, a lekarze innych specjalności - z "przytomną" rodziną chorego. Anestezjolodzy, jak określił to jeden z byłych ministrów zdrowia, są osią, na której obraca się koło szpitala. I chcą być "osią, która jest odpowiednio smarowana".
Wśród anestezjologów panuje opinia, że strajki odegrały pozytywną rolę przy wprowadzaniu zmian w lecznictwie. Przyczyniły się do opracowania przez resort zdrowia programu modernizacji wyposażenia anestezjologicznego. Oceniono, że do wymiany kwalifikuje się ok. 3,5 tys. starych aparatów i do tej pory dużą część programu udało się zrealizować. - Strajki anestezjologów doprowadziły także do przyjęcia tzw. standardów bezpiecznego znieczulania. Dzięki rozporządzeniu, które wiosną tego roku podpisał minister zdrowia, przyjęliśmy europejskie normy w dziedzinie anestezjologii. W miarę rozwoju indywidualnych praktyk lekarskich jest to na tyle istotne, że określono warunki, które muszą spełnić lekarz i gabinet oferujący pacjentowi znieczulanie - twierdzi prof. Andrzej Kübler, specjalista krajowy w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii.
Zgodnie z przyjętymi standardami, aparaturę anestezjologiczną powinno się wymieniać przynajmniej co dziesięć lat. Jeśli dyrektor szpitala nie przygotuje się do tego wcześniej, jeśli nie zgromadzi niezbędnych środków, odpowiada - przynajmniej częściowo - za każdy wypadek powikłania, do którego doszło przy znieczulaniu w jego placówce. W utrwaleniu się nowych standardów może przeszkodzić tendencja do przechodzenia anestezjo- logów do pracy w systemie kontraktowym. Prof. Kübler twierdzi, że jeśli będą oni pracować "na akord", odbije się to na jakości ich usług, a więc może zagrozić życiu pacjentów.
- Kontrakty anestezjo- logiczne korzystnie wpłynęły na pracę naszego zespołu - twierdzi z kolei Dariusz Maciejewski, wojewódzki specjalista ds. anestezjologii i intensywnej terapii w Bielsku-Białej. Szpital wojewódzki został tam podzielony na trzy samodzielne jednostki. W każdej zawiązała się spółka cywilna świadcząca pełen zakres usług. Zajmuje się ona nie tylko znieczulaniem do zabiegów, ale również opieką okołoporodową, prowadzi serwis przeciwbólowy i serwis żywienia pozajelitowego. - Nie mam teraz żadnych problemów z lekarzami, zostają w pracy tak długo, jak potrzeba - mówi Maciejewski, ordynator i zarazem szef spółki.
- W naszym szpitalu wprowadzenie kontraktów nie zmieniło praktycznie niczego. Anestezjolodzy, którzy pozakładali własne firmy, zarabiają wprawdzie o 100 proc. więcej niż dotychczas, ale pracują na sprzęcie szpitalnym, nie mają gwarancji stałej płacy ani pewności, jak wszystko będzie funkcjonować po nowym roku - twierdzi dla odmiany dr Grzegorz Saładajczyk, specjalista w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii z Kalisza. Kontrakty obowiązujące do końca tego roku, są - jak twierdzą ich przeciwnicy - jedynie "skokiem na kasę" ministerstwa, które jeszcze dysponuje środkami.
- Najważniejsze w systemie kontraktowym jest to, że wymusza on powstawanie spółek - nowych struktur organizacyjnych, które od nowego roku mogą być partnerami w rozmowach z kasami chorych - replikuje dr Maciejewski. Musi się też zmienić powszechna opinia, że anestezjolodzy zarabiają mało, bo mają do czynienia głównie z nieprzytomnym lub śpiącym pacjentem, a lekarze innych specjalności - z "przytomną" rodziną chorego. Anestezjolodzy, jak określił to jeden z byłych ministrów zdrowia, są osią, na której obraca się koło szpitala. I chcą być "osią, która jest odpowiednio smarowana".
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.