Testament tyranów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Internowanie w londyńskim szpitalu generała Augusto Pinocheta wywołało znacznie więcej problemów, niż mogli się zapewne spodziewać żądający ekstradycji byłego chilijskiego dyktatora hiszpańscy prokuratorzy. Czy były samowładca, a obecny dożywotni senator dysponujący immunitetem dyplomatycznym suwerennego państwa, może być sądzony za granicą za zbrodnie popełnione we własnym kraju? Czy w odniesieniu do niego może znaleźć zastosowanie prawo międzynarodowe, tak jak w wypadku serbskich przestępców wojennych?
Sprawa Pinocheta stała się też okazją do rozważań na temat istoty i charakteru tyranii politycznej oraz jej wpływu na warunki życia społeczeństw kierowanych przez "wodzów narodu" przebranych w wojskowe mundury i lamparcie skóry. Demonstrujący przed kliniką w Londynie chilijscy uchodźcy polityczni żądali przykładnego ukarania generała, w którym widzą tylko kata swego narodu. Jego rządy spowodowały śmierć lub zaginięcie ok. 3 tys. osób. W tym samym czasie manifestanci w Santiago domagali się postawienia władz brytyjskich przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. Zatrzymanie generała uznali za "bezprecedensowy akt terroryzmu politycznego".
Zwolennicy kontrowersyjnego przywódcy zwracali uwagę, że zapobiegł on przeniesieniu do Chile komunistycznej infekcji z Kuby, choć jego reżim był wyjątkowo brutalny nawet jak na Amerykę Łacińską. Akcentowali również fakt, że to dzięki Pinochetowi udało się zawrócić państwo z drogi prowadzącej do ekonomicznej katastrofy. Podczas zaledwie trzyletnich rządów Salvadora Allende, latynoski kraj znalazł się na krawędzi totalnego chaosu. Następował systematyczny odpływ kapitału, bo wielki biznes bojkotował Chile, a na dodatek, na świecie trwało załamanie wywołane pamiętnym szokiem naftowym.
Bolesna terapia, podjęta przez juntę chilijską w ponurych okolicznościach stanu wojennego, przyniosła widoczne efekty. Od połowy lat 80. kraj notuje najwyższe tempo rozwoju w Ameryce Łacińskiej. Wydaje się, że niewiele już lat dzieli Chile od uzyskania statusu państwa rozwiniętego, jedynego na tamtym obszarze. Chilijskie rozwiązania w dziedzinie ubezpieczeń społecznych są modelowe. Naśladują je inne kraje, poszukujące bezpiecznego wyjścia z rozdętej ponad miarę sfery opieki społecznej. Jako wzorowe oceniono przywrócenie demokracji w 1990 r. Przejęcie steru rządów przez władze cywilne odbyło się bez wystrzału, za całkowitym przyzwoleniem autora zamachu stanu z 1973 r. Augusto Pinochet praktycznie wycofał się ze sceny politycznej, choć jeszcze do 1996 r. był szefem sztabu sił zbrojnych. Gdy ustąpił, przyznano mu dożywotni tytuł senatora, co miało dawnemu "krwawemu Augusto" zapewnić spokój do końca życia.
Pinochet nie jest jedynym dyktatorem, który w ostatnich latach rozstał się ze szczytami władzy, jednak krajobraz, jaki pozostawili po sobie inni, nie przypomina chilijskiego eldorado ekonomicznego. O szczęściu może mówić generał Alfredo Stroessner, przez 35 lat w sposób bezwzględny dzierżący ster rządów w Paragwaju (jednym z najuboższych państw Ameryki Południowej). Gdy w 1989 r. puczyści wypędzili go z pałacu prezydenckiego w Asuncion, Stroessner mógł jednak liczyć na to, że nie uczynią mu krzywdy. Gwarancją nietykalności paragwajskiego "męża opatrznościowego" była bowiem rozległa sieć wzajemnych powiązań i uwikłań, a także tajemna wiedza dyktatora o karierach i fortunach robionych przez współrządzący z nim korpus oficerski. Epoka pochodzącego z Niemiec Stroessnera była okresem wyjątkowego rozkwitu korupcji i budowy latynoskiej "republiki kolesiów". Jeszcze teraz 75 proc. ziemi uprawnej jest w rękach niewielkiej grupy miejscowych latyfundystów i zagranicznych obszarników, a wszelkie reformy pozostają w sferze deklaracji.
Do gospodarki nie miał dobrej ręki także generał Juan Domingo Peron. Z przerwami, ale za to bez skrępowania, rządził on w Argentynie od 1943 r. do 1974 r. Popierał idee syndykalizmu, czym zjednał sobie związkowców. Jedną z przyczyn klęski ekonomicznej, jaka dotknęła kraj, było właśnie nadmierne uprzywilejowanie związków zawodowych. Ich samowola i wpływy oligarchii doprowadziły do kryzysu. Z jego skutkami Argentyna musiała się borykać nieomal do dnia dzisiejszego. Populizm Perona sprawił, że zmarnował on olbrzymią osobistą charyzmę, która mogła być obrócona na korzyść narodu. Jego długie panowanie historiografowie uważają dziś za lata całkowicie stracone dla Argentyńczyków, choć to oni ponoszą część winy za zaistniałą sytuację - zauroczenie generałem nie pozwoliło im bowiem dostrzec jego błędów, prowadzących kraj na krawędź przepaści. Sytuację pogorszyli generałowie, którzy przejęli władzę po Peronie. W odróżnieniu od Pinocheta argentyńscy wojskowi doprowadzili kraj na skraj ruiny gospodarczej, skupiając się przede wszystkim na likwidacji przeciwników politycznych. Z tego też względu po obaleniu junty gen. Jorge Rafael Videla stanął przed argentyńskim sądem.
W latach 70. wydawało się, że receptę na szybki rozwój ekonomiczny znaleźli wojskowi sprawujący rządy silnej ręki w Brazylii. Stabilne rządy generałów Garrastazu i Geisela stworzyły podstawy do szybkiego wzrostu gospodarczego, którego dynamika w połowie lat 70. sięgała 8-10 proc. Junta wojskowa nie była jednak w stanie utrwalić pozytywnych zjawisk, a marzenia o "skoku lamparta" trzeba było odłożyć do lamusa. Gen. Figueiredo zgodził się na rozpisanie demokratycznych wyborów i pokojowe przekazanie władzy rządom cywilnym. Trzy lata później inflacja w Brazylii wyniosła 933 proc.


Augusto Pinochet jest jednym z niewielu dyktatorów, którzy atut władzy absolutnej wykorzystali dla dobra swego kraju

Mimo zapowiedzi stworzenia "ludowego państwa sprawiedliwości i dobrobytu", nie powiodły się próby reform gospodarczych podejmowane przez ruch sandinistów rządzących Nikaraguą po obaleniu dyktatury rodziny Somozów. Dziesięcioletnie próby naśladowania "dobrobytu" w wydaniu kubańskim zakończyły się fiaskiem, jednak przywódca ruchu sandinistowskiego, Daniel Ortega, zgodził się na pokojowe podzielenie się władzą z Violettą Chamorro, która wygrała demokratyczne wybory w 1990 r.
Autokratyczne rządy i obietnice cudu gospodarczego możliwego do zrealizowania tylko w warunkach "prawdziwego porządku" nie są bynajmniej specjalnością Ameryki Łacińskiej. Zachowanie spoistości Indonezji jest niewątpliwą zasługą generała Suharto. Finałem jego trzydziestodwuletniego panowania stała się jednak eksplozja społecznego gniewu na ulicach Dżakarty i innych miast tego największego muzułmańskiego kraju. Po latach "cudu" Indonezja pogrążyła się bowiem w zapaści, której na razie nie widać końca. Jak obliczono, połowa z ponad stu milionów obywateli żyje dziś poniżej poziomu ubóstwa. Zapatrzony w swą "gwiazdę szczęścia" i rodzinne interesy Suharto nie dostrzegł nadciągającego kataklizmu ekonomicznego. Wierzył, że do utrzymania szybkiego wzrostu i niskiej inflacji wystarczy jego geniusz polityczny i zaciągane bez opamiętania kredyty.
Znacznie lepiej wykorzystali okres dyktatorskich rządów wojskowi władcy Korei Południowej. Od początku lat 60. promowali rozwój ekonomiczny, jednocześnie drastycznie ograniczając swobody demokratyczne. Największe koreańskie korporacje przemysłowe swą pozycję zawdzięczają w znacznej mierze polityce ekspansji gospodarczej prowadzonej przez Chung Hee Parka, Chun Do Hwana i Rho Te Woo. Gdy ten ostatni w 1992 r. przekazywał władzę pierwszemu cywilnemu prezydentowi Kim Jung Samowi, Korea była już prawdziwym azjatyckim "tygrysem", zadziwiającym świat dziesięcioprocentowym tempem wzrostu gospodarczego.
Zgoła mizerne rezultaty przyniosła władza ubierających się z upodobaniem w generalskie uniformy dyktatorów Afryki. Wręcz klinicznym przykładem jest historia Konga-Zairu w ostatnich trzech dziesięcioleciach. Rozkład i demoralizacja kraju były dziełem Mobutu Sese Seko, od 1965 r. do ubiegłego roku władającego ogromnym państwem niczym feudalny władca absolutny. Przybrany w lamparcie skóry i nakrycie głowy mające mu zapewnić powodzenie po wsze czasy Mobutu skoncentrował się na osobistym powodzeniu. Na kontach w bankach szwajcarskich zgromadził miliardy dolarów, a tymczasem obfitujący w złoża surowcowe Zair jest dziś bankrutem. O rychłej poprawie nie może być mowy, gdyż w kraju ponownie toczy się wojna domowa, a nowy szef państwa, "wieczny partyzant" Laurent Kabila, także nie wydaje się być obdarzony talentem politycznym i ekonomicznym.
Szanse na narodowy sukces pogrzebało wielu popularnych przywódców afrykańskich, dzierżących latami ster rządów - m.in. Kwame Nkrumah w Ghanie, Ahmed Sekou Toure w Gwinei, Jomo Kenyatta w Kenii, Gamal Abdel Naser w Egipcie. Wsławieni walką o wyzwolenie swych ojczyzn, politycy ci stopniowo tracili opromieniającą ich aureolę bohaterów. Przedzierzgali się w różnego kalibru dyktatorów, niewiele czyniąc dla poprawy losu swych poddanych. Mało pożytku ze swych liderów mają też narody rządzone żelazną ręką przez matuzalemów arabskiej polityki, takich jak Muammar Kadafi w Libii, Hafez Asad w Syrii i Saddam Husajn w Iraku. Owładnięci opatrznie rozumianymi ideami naprawy świata nie potrafili wykorzystać atutu, jaki dawały im wielkie naturalne bogactwa własnych krajów.
Także historia Europy obfituje w przykłady karier autorytarnych przywódców, którzy nie potrafili wykorzystać dla budowy prosperity swej wieloletniej, nieograniczonej władzy. Wystarczy wspomnieć nazwiska matuzalemów europejskiego komunizmu, jak Gustav Husak, Erich Honecker, Todor Żiwkow czy "słońce Karpat" Nicolae Ceausescu. Nawet osiągnięcia węgierskiego "gulaszowego komunizmu" pod rządami Janosa Kadara nie mogą się równać z rozwojem uboższych państw Europy Zachodniej. Ostatnie europejskie dyktatury drugiej połowy XX w. nigdzie zresztą nie przyczyniły się do przyspieszenia modernizacji. Portugalczycy z niechęcią wspominają Antonio Salazara. Niewielu Hiszpanów czuło się komfortowo w czasie rządów generalissimusa Franco. Nic też nie uczynili dla rozwoju swego kraju greccy "czarni pułkownicy".
Więcej możesz przeczytać w 44/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.