Andrzej Wajda swymi dziełami zawsze oddaje to, co najbardziej gra w duszy społeczeństwa
Andrzej Wajda wystawił w Teatrze Telewizji spektakl "Bigda idzie", oparty na motywach powieści Juliusza Kadena-Bandrowskiego. Oglądając kolejne sceny i postaci, aż trudno uwierzyć, że utwór powstał przed sześćdziesięciu laty. Wszystko bowiem idealnie pasuje do III Rzeczypospolitej.
Kiedy bohaterowie spektaklu przemawiają w Sejmie, do złudzenia przypominają postaci z naszej rzeczywistości, jakby żywcem przeniesione z emitowanych godzinę przed teatrem "Wiadomości". Jedni żarliwie bronią krzyża w sali sejmowej, inni ujmują się za krzywdą upośledzonych chłopów, a jeszcze kolejni dopominają o sprawiedliwość i prawa pracownicze. Naprawdę jednak, co pokazują wszystkie pozostałe sceny, kierują nimi jak najgorsze instynkty: żądza władzy, prywata, chęć robienia ciemnych finansowych interesów. W ich obłudnym świecie wszystko jest cyniczną grą, gdzie kupić i sprzedać można każdego, z najbardziej szanowanymi publicznie postaciami włącznie.
Współczesna wymowa spektaklu nie jest, oczywiście, przypadkowa. Andrzej Wajda swymi znakomitymi dziełami zawsze oddaje to, co najbardziej gra w duszy społeczeństwa. Tak było z "Człowiekiem z marmuru" i "Człowiekiem z żelaza". Tak jest też z "człowiekiem z fałszu", bo taką postacią jest sam Bigda i wszyscy jego sejmowi koledzy. Działają oni w II Rzeczypospolitej, ale to tylko historyczny kostium, w jaki twórca ubiera współczesność. Niejednokrotnie tak zresztą czynił w swoich dawnych filmach, obchodząc w ten sposób polityczne rygory cenzury. Teraz historyczny kostium pozwolił mu uniknąć tłumaczeń, komu z obecnych postaci przypisał finansowy szwindel, a komu skandal obyczajowy i autorstwo policyjnej prowokacji.
Nie chodzi przecież w spektaklu o pognębienie poszczególnych postaci. Idzie o napiętnowanie szerszego procesu, obecnego zarówno w II, jak i w III Rzeczypospolitej. Zjawisko to polega na odstępstwie od wyznawanych oficjalnie ideałów i na traktowaniu polityki jako środka realizacji własnych, egoistycznych ambicji i celów. Owo zło Wajda widzi we wszystkich bez wyjątku obozach partyjnych. Scena polityczna jest dla niego jedną wielką stajnią Augiasza. Spektakl tym różni się od pierwowzoru powieści, że nie prezentuje pomysłu na Herkulesa, którym w opinii Kadena był Józef Piłsudski. Wajdzie od bonapartyzmu Kadena bliższy jest Stefan Żeromski i jego rozdrapywanie ran, by nie zabliźniły się podłością. Trafny to wybór, bo tej ostatniej jest tyle, że czas bić na alarm.
Kiedy bohaterowie spektaklu przemawiają w Sejmie, do złudzenia przypominają postaci z naszej rzeczywistości, jakby żywcem przeniesione z emitowanych godzinę przed teatrem "Wiadomości". Jedni żarliwie bronią krzyża w sali sejmowej, inni ujmują się za krzywdą upośledzonych chłopów, a jeszcze kolejni dopominają o sprawiedliwość i prawa pracownicze. Naprawdę jednak, co pokazują wszystkie pozostałe sceny, kierują nimi jak najgorsze instynkty: żądza władzy, prywata, chęć robienia ciemnych finansowych interesów. W ich obłudnym świecie wszystko jest cyniczną grą, gdzie kupić i sprzedać można każdego, z najbardziej szanowanymi publicznie postaciami włącznie.
Współczesna wymowa spektaklu nie jest, oczywiście, przypadkowa. Andrzej Wajda swymi znakomitymi dziełami zawsze oddaje to, co najbardziej gra w duszy społeczeństwa. Tak było z "Człowiekiem z marmuru" i "Człowiekiem z żelaza". Tak jest też z "człowiekiem z fałszu", bo taką postacią jest sam Bigda i wszyscy jego sejmowi koledzy. Działają oni w II Rzeczypospolitej, ale to tylko historyczny kostium, w jaki twórca ubiera współczesność. Niejednokrotnie tak zresztą czynił w swoich dawnych filmach, obchodząc w ten sposób polityczne rygory cenzury. Teraz historyczny kostium pozwolił mu uniknąć tłumaczeń, komu z obecnych postaci przypisał finansowy szwindel, a komu skandal obyczajowy i autorstwo policyjnej prowokacji.
Nie chodzi przecież w spektaklu o pognębienie poszczególnych postaci. Idzie o napiętnowanie szerszego procesu, obecnego zarówno w II, jak i w III Rzeczypospolitej. Zjawisko to polega na odstępstwie od wyznawanych oficjalnie ideałów i na traktowaniu polityki jako środka realizacji własnych, egoistycznych ambicji i celów. Owo zło Wajda widzi we wszystkich bez wyjątku obozach partyjnych. Scena polityczna jest dla niego jedną wielką stajnią Augiasza. Spektakl tym różni się od pierwowzoru powieści, że nie prezentuje pomysłu na Herkulesa, którym w opinii Kadena był Józef Piłsudski. Wajdzie od bonapartyzmu Kadena bliższy jest Stefan Żeromski i jego rozdrapywanie ran, by nie zabliźniły się podłością. Trafny to wybór, bo tej ostatniej jest tyle, że czas bić na alarm.
Więcej możesz przeczytać w 50/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.