Zmilitaryzowane "Wiadomości" może poprowadzić Jacek Żakowski, a mundur pożyczy mu Marek Tumanowicz Zbrodnia to niesłychana, teczka zabija pana - można sparafrazować "Lilije" Mickiewicza. Dawno nie było tak zbrodniczej formacji jak zwolennicy ujawnienia zawartości teczek bezpieki ("Higieniczna Pandora"). A już Bronisław Wildstein to prawdziwy Mengele albo inny Beria. W dodatku prawica, sprzyjająca powszechnemu ujawnieniu zawartości teczek, chce z Polski uczynić - jak sugerują krakowscy intelektualiści - jakiś totalitarny ciemnogród ("Bunt świętoszków"). Intelektualiści z Krakowa apelują więc o stworzenie mitycznego środka. Jak mawiał mój anglista w liceum - pośrodku to się leży w trumnie.
Patrzę na to wszystko, czytam i nic nie rozumiem. No bo jeszcze nie ma żadnej ofiary fałszywego oskarżenia o współpracę z SB (tzw. lista Wildsteina nie jest żadną listą agentów), a już mamy całe zastępy obrońców i samozwańczych rzeczników skrzywdzonych w ten sposób ("Fahrenheit 1.05"). Szkoda, że żaden się nie zająknął o krzywdzie ofiar kapusiów. To, za czym obrońcy tak gorąco się opowiadają, to rzecz potencjalna, mniemana. A krzywda ofiar jest wymierna i konkretna. Iluż to ludzi kapusie doprowadzili do targnięcia się na własne życie, ile rodzin rozbili, ilu osobom zablokowali drogę kariery, ilu zmusili do wegetacji zamiast korzystania z kapitału umiejętności czy zdolności, ilu przez nich znosiło poniżenie?
Nie jestem żądny krwi i doskonale wiem, że bezpieka łamała charaktery, ale to ofiarom kapusiów przede wszystkim należy się sprawiedliwość. Częścią tej sprawiedliwości jest choćby to, żeby donosiciele nie mogli korzystać z komfortu anonimowości, a często wręcz z aury misjonarzy wolności. Upublicznienie ich czynów (zresztą tylko drobnej części, bo ekipa Kiszczaka zniszczyła większość akt) to nie jest żadna straszna kara. To tylko przywrócenie pewnej społecznej i moralnej homeostazy. Nie przesadzajmy z tą żądzą krwi: wiedzieć, jaka jest prawda, to wcale nie znaczy dyszeć żądzą odwetu czy być opętanym podejrzliwością. To samo mamy zresztą z bohaterami cover story tego numeru ("Czy jestem tatą?˛): może i wielu mężczyzn zastanawia się, czy są biologicznymi ojcami wychowywanych przez siebie dzieci, ale przecież nieliczni zrobią testy ojcostwa. I wcale nie grozi nam lawina rozwodów czy wydziedziczania dzieci.
Manipulacje wokół lustracji przypominają krętactwa ekipy Jaruzelskiego - Kiszczaka, gdy szukali oni uzasadnienia do wprowadzenia stanu wojennego. Straszyli członków partyjnego aparatu, milicjantów, funkcjonariuszy SB i wojskowych, że "Solidarność" chce ich zlinczować. Wykreowano wizję bratobójczej wojny, która niemal wisiała w powietrzu. Teraz tworzy się wizję lustracyjnego piekła, w którym ofiarami będą wyłącznie niesłusznie oskarżeni. I w jednym, i w drugim wypadku chodzi o podsycanie lęków w konkretnych celach. W 1981 r. chodziło o zlikwidowanie politycznego przeciwnika i ochronę systemu, w 2005 r. idzie o zatrzymanie procesu poszerzania jawności życia publicznego i ochronę swoich.
To nieuczciwe ustawiać zwolenników jawności i upowszechnienia zawartości teczek jako nowych bolszewików, dla których jednostka jest niczym, bo liczy się idea - powszechnej lustracji. Tak naprawdę kto tu jest opętany? Przecież to Piotr Pacewicz z "Gazety Wyborczej" napisał o tzw. liście Wildsteina jako o "obłędnym katalogu". To Teresa Bogucka w tejże "Gazecie" napisała o "motłochu", który ślini się nad różnymi wersjami katalogu IPN w Internecie. To Krzysztof Teodor Toeplitz nazwał w "Trybunie" IPN "jaskinią czarownic". To Jerzy Baczyński z "Polityki" prorokuje, że "dobierając cytaciki z raportów SB, da się skutecznie kompromitować i ośmieszać nawet najbardziej szlachetnych i uczciwych ludzi". Co to za szlachetność i uczciwość, jeśli może ją skompromitować byle cytacik?
Wobec tego wszystkiego nie widzę innego wyjścia, jak wprowadzić stan wojenny. Nie trzeba nawet szukać tych, którzy go zorganizują: na znak czekają wszak ludzie honoru - Jaruzelski i Kiszczak. Nie pozwolą plugawić Polski teczkami wyciągniętymi z ubeckiego szamba (gdy ich ludzie teczki tworzyli, były czyste jak łza). Jaruzelski ogłosi powołanie Wielkiej Rady Ocalenia Teczkowego (WROT), zwolennicy upublicznienia teczek zostaną internowani, a ośrodki oporu spacyfikowane tak jak kopalnia Wujek (na przykład redakcja "Wprost", która pierwsza zaproponowała ujawnienie zawartości teczek bezpieki w Internecie). Niewinni zomowcy, którzy pacyfikowali Wujka, gotowi są do kolejnej akcji. Znowu będzie weryfikacja dziennikarzy, a zmilitaryzowane "Wiadomości" w telewizji może poprowadzić Jacek Żakowski (mundur pożyczy mu na przykład Marek Tumanowicz). No i oczywiście wyłączony zostanie Internet, żeby wraża lista i inne plugastwa się nie rozprzestrzeniały. Generale, do dzieła!
Nie jestem żądny krwi i doskonale wiem, że bezpieka łamała charaktery, ale to ofiarom kapusiów przede wszystkim należy się sprawiedliwość. Częścią tej sprawiedliwości jest choćby to, żeby donosiciele nie mogli korzystać z komfortu anonimowości, a często wręcz z aury misjonarzy wolności. Upublicznienie ich czynów (zresztą tylko drobnej części, bo ekipa Kiszczaka zniszczyła większość akt) to nie jest żadna straszna kara. To tylko przywrócenie pewnej społecznej i moralnej homeostazy. Nie przesadzajmy z tą żądzą krwi: wiedzieć, jaka jest prawda, to wcale nie znaczy dyszeć żądzą odwetu czy być opętanym podejrzliwością. To samo mamy zresztą z bohaterami cover story tego numeru ("Czy jestem tatą?˛): może i wielu mężczyzn zastanawia się, czy są biologicznymi ojcami wychowywanych przez siebie dzieci, ale przecież nieliczni zrobią testy ojcostwa. I wcale nie grozi nam lawina rozwodów czy wydziedziczania dzieci.
Manipulacje wokół lustracji przypominają krętactwa ekipy Jaruzelskiego - Kiszczaka, gdy szukali oni uzasadnienia do wprowadzenia stanu wojennego. Straszyli członków partyjnego aparatu, milicjantów, funkcjonariuszy SB i wojskowych, że "Solidarność" chce ich zlinczować. Wykreowano wizję bratobójczej wojny, która niemal wisiała w powietrzu. Teraz tworzy się wizję lustracyjnego piekła, w którym ofiarami będą wyłącznie niesłusznie oskarżeni. I w jednym, i w drugim wypadku chodzi o podsycanie lęków w konkretnych celach. W 1981 r. chodziło o zlikwidowanie politycznego przeciwnika i ochronę systemu, w 2005 r. idzie o zatrzymanie procesu poszerzania jawności życia publicznego i ochronę swoich.
To nieuczciwe ustawiać zwolenników jawności i upowszechnienia zawartości teczek jako nowych bolszewików, dla których jednostka jest niczym, bo liczy się idea - powszechnej lustracji. Tak naprawdę kto tu jest opętany? Przecież to Piotr Pacewicz z "Gazety Wyborczej" napisał o tzw. liście Wildsteina jako o "obłędnym katalogu". To Teresa Bogucka w tejże "Gazecie" napisała o "motłochu", który ślini się nad różnymi wersjami katalogu IPN w Internecie. To Krzysztof Teodor Toeplitz nazwał w "Trybunie" IPN "jaskinią czarownic". To Jerzy Baczyński z "Polityki" prorokuje, że "dobierając cytaciki z raportów SB, da się skutecznie kompromitować i ośmieszać nawet najbardziej szlachetnych i uczciwych ludzi". Co to za szlachetność i uczciwość, jeśli może ją skompromitować byle cytacik?
Wobec tego wszystkiego nie widzę innego wyjścia, jak wprowadzić stan wojenny. Nie trzeba nawet szukać tych, którzy go zorganizują: na znak czekają wszak ludzie honoru - Jaruzelski i Kiszczak. Nie pozwolą plugawić Polski teczkami wyciągniętymi z ubeckiego szamba (gdy ich ludzie teczki tworzyli, były czyste jak łza). Jaruzelski ogłosi powołanie Wielkiej Rady Ocalenia Teczkowego (WROT), zwolennicy upublicznienia teczek zostaną internowani, a ośrodki oporu spacyfikowane tak jak kopalnia Wujek (na przykład redakcja "Wprost", która pierwsza zaproponowała ujawnienie zawartości teczek bezpieki w Internecie). Niewinni zomowcy, którzy pacyfikowali Wujka, gotowi są do kolejnej akcji. Znowu będzie weryfikacja dziennikarzy, a zmilitaryzowane "Wiadomości" w telewizji może poprowadzić Jacek Żakowski (mundur pożyczy mu na przykład Marek Tumanowicz). No i oczywiście wyłączony zostanie Internet, żeby wraża lista i inne plugastwa się nie rozprzestrzeniały. Generale, do dzieła!
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.